poniedziałek, 16 stycznia 2012

Piasek, mewy i prezent "urodzinowy" od miasta

W ostatni weekend rozpoczęłam kolejny rok swego życia. Maurycy złośliwie mi powtarza, że zbliżam się do trzydziestki, a on sam żyje w związku ze starszą kobietą (starszą zaledwie o miesiąc...). Z tejże okazji, przygotował mi dzień pełen uroczych niespodzianek, zaczynając od pysznego śniadania podanego do łóżka. Udekorował moje kanapeczki kolorowymi parasolkami i nawet kupił suikerbrood (nieco lepki drożdżowy chlebek grzeszący ogromną ilością cukru i cynamonu), którego w normalnych warunkach nie pozwala mi jeść... bo za dużo kalorii!

Wieczór planowaliśmy spędzić w Amsterdamie u znajomego, który również obchodził tego dnia urodziny. Żeby nie siedzieć bezczynnie w domu cały dzień, uznaliśmy, że skorzystamy z pięknej pogody i pojedziemy nieco wcześnie, pochodzić po mieście i pobawić się w turystów. Natomiast w samochodzie już Maurycy dostał olśnienia i wpadł na genialny pomysł: pojedźmy nad morze! W końcu to i tak nie daleko od Amsterdamu, a zdecydowanie przyjemniej pospacerować po plaży niż po mieście. Muszę przyznać, że od dawna marzyłam o zobaczeniu morza w zimie. W Polsce mieszkałam zdecydowanie za daleko, żeby mieć ku temu okazję. I tak, po dwudziestu siedmiu latach, w prezencie dostałam to co chciałam: plażę zimą :)



Plaża była cicha i spokojna. Szum fal, ludzie spacerujący brzegiem i bawiący się z psami. Dokładnie tak jak sobie to wyobrażałam. Nie obyło się bez zaczepiania psiaków przez Maurycego (żadnemu czworonogowi nie odpuści) oraz mojego bazgrolenia po piasku. Cudownie relaksujące, radosne popołudnie...


Impreza urodzinowa okazała się większa niż się początkowo spodziewałam. Trochę rodziny Simona, wspólnych znajomych oraz oczywiście nowe twarze, z którymi znakomicie mi się rozmawiało (szczególnie, że byli wśród nich również przybysze z innych krajów, tak jak ja). Nowe kontakty napełniły mnie miłą nadzieją oraz inspiracją, a w przyszłości, kto wie, może i przyczynią się do rozwoju mojej egzystencji w Holandii.

Na zakończenie najświeższa wiadomość z pierwszej ręki: miasto Nijmegen wysyła mnie na kurs języka holenderskiego na tutejszym uniwersytecie! Dziś rano miałam spotkanie z przemiłą panią z biura Inburgering, o którym wspominałam już parę razy wcześniej. Powiedziała mi, że po rozpatrzeniu mojego podania, widząc moje zaangażowanie, silną motywację oraz wyższe wykształcenie zdobyte w Polsce, uznali, że najlepszy dla mnie będzie kurs prowadzony przez Uniwersytet Radboud, o podwyższonym początkowym poziomie. Krótko mówiąc: najlepszy jaki mają do zaoferowania. Nauka będzie dość intensywna, parę razy w tygodniu po 3-4 godziny dziennie i zacząć będę mogła prawdopodobnie w lutym. Na dokładną datę rozpoczęcia muszę poczekać, aż uniwersytet przyśle skontaktuje się ze mną listownie. Tak czy inaczej: świętować już można :) 

6 komentarzy:

  1. Spełnienia marzeń kochana! I wytrwałości w blogowaniu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję :) Mam nadzieję, że obie wytrwamy długo w blogowaniu ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. W takim razie gratulacje, myślę że już za niedługo będziesz mówiła jak rodowita Holenderka :D Też nigdy nie byłam na plaży zimą, mieszkanie w (prawie) górach zbytnio temu nie sprzyja, także zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. o masz! mnie również marzy się morze zimą, po zdjęciach wnioskuję że jest na co czekać i warto to zobaczyć osobiście :) Może kiedyś...:)pzdr Sylvii

    OdpowiedzUsuń
  5. A zdecydowanie polecam! Jest w tym coś... niezwykłego

    OdpowiedzUsuń
  6. piękne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...