piątek, 2 grudnia 2016

Jak Holendrzy uczą się rosyjskiego

No Kochani, znalazłam sobie rozrywkę! Jeszcze dwa tygodnie temu skarżyłam się Wam, że monotonia zawładnęła naszym życiem i jakoś tematów do pisania mi brakuje. Tego samego dnia rozpoczęłam kurs języka rosyjskiego. Po Holendersku. Z Holenderską nauczycielką. A co, trzeba sobie przecież codzienność urozmaicać. I powiem Wam, już po trzech lekcjach, będę miała ubaw po pachy! 

Postępów wielkich nie zrobiłam. Materiał idzie bardzo powoli, co nie koniecznie jest złe. W końcu to moje nowe hobby, nigdzie mi się nie spieszy. Obaserwacja moich współuczniów dostarcza mi natomiast prawdziwej rozrywki. Cóż mogę powiedzieć... Dla Słowianki nauka innego słowiańskiego języka nie jest szczególnie trudna, nawet jeśli materiał wykładany jest w języku germańskim. Przynajmniej na podstawowym poziomie problemu tego nie widzę. Z każdą jednak lekcją widzę coraz lepiej jak bardzo obcokrajowcy zmagają się ze zrozumieniem zasad, które dla mnie są naturalne i oczywiste. 
"Trudno uczyć się rosyjskiego. Nigdy nie wiesz co ci wolno powiedzieć"
Nieraz dokuczałam Maurycowi, że znamy się już tak długo, a jedyne co potrafi po polsku powiedzieć to "nie dokuczaj mi" i poprosić o kawę z mlekiem. Mimo, że zawsze pije tylko i włącznie czarną. W końcu odpuściłam, bo wiem, że polski jest wymagającym językiem, a i czasu na naukę czasem ciężko znaleźć w zabieganym życiu. Kiedyś się nauczy. Powoli. A jak nie, to będę miała swój tajemny język, który mogę wykorzystać przeciwko niemu z ewentualnym potomstwem. 

Niby dobrze wiemy, że polski (jak i inne słowiańskie języki) jest skomplikowany. Sami nieraz mamy z nim problemy. Nasza gramatyka jest bardzo złożona, z wieloma zasadami, wyjątkami i potrafi przyprawić o ból głowy. O ortografii nawet nie wspominając. A jednak nie do końca chyba zdajemy sobie sprawę z wyzwania jakim są języki słowiańskie, dopóki nie zobaczymy na własne oczy. Na pierwszej lekcji byłam jeszcze na mniej więcej tym samym poziomie, co reszta... nikt z nas nie znał cyrylicy. Na drugiej lekcji miałam już nieco łatwiej. Większość łatwych słówek mogłam tłumaczyć domyślnie, bo przecież brzmią podobnie do polskich odpowiedników. Na lekcji trzeciej zaczęłabym się nudzić, gdyby nie czerpanie dziwnej przyjemności z obserwowania pozostałych. Pojawiły się pierwsze pierwsze schody: zaimki dzierżawcze, rodzaje gramatyczne i pierwsze przypadki. Same zaimki to jeszcze nie problem. Ale jak tu Holendrowi wytłumaczyć rodzaje? Teoretycznie też je mają w języku niderlandzkim, ale mało kto zdaje sobie z tego sprawę i w rzeczywistości potrafi je rozróżnić.  Dyskusja na ten temat i doszukiwanie się odpowiedników w niderlandzkim czy nawet niemieckim trwała chyba dobre pół godziny. A ja byłam w szoku, jak trudne może to być do zrozumienia. Wystarczy przecież popatrzeć na końcówkę słowa... ot cała magia. 


Powoli zaczynam zdawać sobie sprawę, że lekcje ten nauczą mnie przede wszystkim większej pokory i szacunku dla języków słowiańskich. Może nawet więcej zrozumienia dla Holendrów porywających się na rosyjski czy polski. Ale pod koniec semestru porozmawiam z nauczycielką, czy nie lepiej byłoby dla mnie przeskoczyć jeden poziom. W końcu słownictwo mogę nadrobić sama, a gramatyka na tym poziomie nie jest wyzwaniem. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...