piątek, 25 stycznia 2013

10 powodów, żeby odwiedzić Nijmegen

Niby rok dopiero się zaczął, ale wiele osób powoli zaczyna już planować tegoroczne wakacje i wyjazdy. Z tejże okazji postanowiłam, przynajmniej spróbować nakłonić niektórych z Was do odwiedzenia tego urokliwego miasta, jakim jest Nijmegen. Uparcie będę podkreślać, że Amsterdam to nie cała Holandia, więc jeżeli ktoś obierałby ten kierunek, zapraszam również do nas. Na weekendowy wypad jak znalazł! Dlaczego? Oto moja osobista lista:


10 powodów, dla których warto odwiedzić Nijmegen:
  1. Jest to najstarsze miasto w Holandii. Pamięta jeszcze czasy rzymskich legionistów, po których pozostałości można obejrzeć w Muzeum Valkhof. Dla miłośników historii ciekawym kąskiem może być też fakt, że z Nijmegen pochodzi matka Karola Marksa, ojca komunizmu (a co ciekawsze, jej siostra jest matką braci Philips - założycieli jednego z największych kapitalistycznych przedsiębiorstw). Choć architektura miasta ucierpiała w czasie II Wojny Światowej, nadal pełno jest tu urokliwych uliczek, kamienic i zaułków.
  2. A skoro już mówimy o historii II Wojny Światowej, nie możemy pominąć faktu, że na terenie Nijmegen oraz w okolicach powstała trasa Liberation Route, której poszczególne punkty szczegółowo prezentują wydarzenia z 1944-45 roku i walkę o wyzwolenie tych terenów spod niemieckiej okupacji. Dla zainteresowanych dodam, że obecnie trwają prace nad rozwinięciem tej trasy od Normandii po Berlin lub nawet Warszawę. Na szczególną uwagę zasługują tu Muzeum Wyzwolenia w pobliskim Groesbeek oraz Kanadyjski Cmentarz Wojskowy. 
  3. Nie interesujecie się wojną? Więc może bardziej przekona Was wizyta w jednym z niezwykłych muzeów? Do wyboru mamy Muzeum Rowerów "Velorama", Muzeum "De Stratemakerstoren", czyli XVI-wieczna wieża obronna, Africa Museum, Orientalistyczne Muzeum-park oraz wspomniane wyżej Muzeum Valkhof. Na szczególną uwagę zasługuje kościół St.Stevenskerk, w którym możemy często obejrzeć przeróżne ekspozycje lub wysłuchać niecodziennego koncertu. 


  4. Wolicie bardziej aktywny wypoczynek? W takim razie wypożyczcie rower i zafundujcie sobie przejażdżkę po wałach przeciwpowodziowych! Wzdłuż szerokiej rzeki Waal ciągną się kilometrami wały, stanowiące znakomite ścieżki rowerowe. Czy można odmówić sobie tak bardzo holenderskiej aktywności, jak jazda na rowerze po jednym z najbardziej charakterystycznych elementów krajobrazu tego kraju? ;)
  5. Płaskie ścieżki rowerowe to dla Was żadne wyzwanie? Polecam zatem południowo-wschodnie obrzeża miasta, gdzie znajduje się niemal niespotykana w Holandii rzeźba terenu - pagórki. Niektóre z nich są całkiem strome i gwarantują świetne widoki. A skoro będąc już w tej okolicy, czemu nie zahaczyć o Duivelsberg, pospacerować po lesie, pozbierać jadalnych kasztanów (jesienią) i posilić się przepysznymi naleśnikami w znajdującej się tam uroczej restauracyjce? Solidna dawka kalorii przyda się na drogę powrotną. 
  6. Wolicie przemieszczać się na piechotę? Więc Nijmeegse Vierdaagse to dla Was prawdziwe must-do! To ogromna impreza marszowa, w której co roku, w połowie lipca biorą udział ludzie z całego świata. Cztery dni marszu, 40 000 uczestników i łącznie do 200 km trasy!
  7. Zamiast maszerować wolicie się rozerwać? W tym samym czasie co Vierdaagse w mieście odbywa się Zomerfeest. Sceny z muzyką na żywo porozstawiane są w całym centrum i to nie tylko przez cztery dni, ale przez cały tydzień. Każdy znajdzie coś dla siebie, a impreza zaczyna się już o 12:00 w południe ;) Za mało? W okresie letnim niemal co weekend odbywa się jakiś koncert, festiwal lub impreza, w tym plenerowy występ światowej sławy gwiazd (jak Muse, Red Hot Chilli Pepers, The Rolling Stones, Coldplay...) w Goffertpark, największym parku miasta.

  8. Kronenburgerpark, moim skromnym zdaniem najpiękniejszy park w Nijmegen
  9. Bardziej niż imprezę lubicie zakupy? Ten sam park w czasie Dnia Królowej (30 kwietnia) zamienia się w jeden wielki pchli targ. Nie robi to na Was wrażenia? A co jeśli powiem, że park zajmuje teren 83 hektarów i można kupić unikalne przedmioty za bezcen... Ponadto w centrum Nijmegen, w każdy poniedziałek i sobotę odbywa się targ uliczny. Nic nie równa się ze smakiem świeżo upieczonych stroopwaffels, które sprzedawane są na jednym ze straganów.
  10. Zmęczeni po cały dniu? Na szczęście Nijmegen ma do zaoferowania mnóstwo klimatycznych knajpek, gdzie można się zrelaksować (Camelot, In de Blauwe Hand), skosztować coś z szerokiego asortymentu wszelakich piw (Samson, Opera) lub smacznie zjeść (Funkenstein). Wszystkie wymienione powyżej miejsca to tak zwane bruin cafe, czyli ultraholenderskie bary, gdzie całe wyposażenie jest z drewna, a zwierzęta są mile widziane. 


  11. W końcu najważniejszy argument: w Nijmegen mieszka Wasza ulubiona blogerka, która chętnie oprowadzi Was po mieście, a może nawet zaprosi do swojego kurnika na obiad ;)

10 reasons to visit Nijmegen

Although the new year has just started, many people are already now preparing for their holidays and planning summer trips.  That gave me an idea to at least try to convince some of you to visit this adorable city of Nijmegen. I'm gonna keep stressing, that visiting Amsterdam does not equal visiting Holland. Being only in the capital does not mean that you've seen the country. With all the tourists and expats living there, I dare to say it's the least Dutch city. It's just simply Amsterdam, a different category. So if the Netherlands is already on your list, why not to check  Nijmegen as well? It's perfect especially for short weekend breaks. Why? Keep reading:


10 reasons to visit Nijmegen:
  1. It's the oldest city of the Netherlands. It was founded by the Romans and you can find quite a collection of their antiquities in the Museum Het Valkhof. History lovers might like the fact, that the mother of Karl Marx (the father of communism) was born here. Even better- her sister was the mother of Philips brothers, the founders of one of the biggest capitalist enterprises. Although the archtecture of the city was severely damaged during the II World War, there's still a lot of charming little streets, authentic houses and beautiful parks. 
  2. Speaking of history, there's a lot to see if you're into the history of the II World War. There's the Liberation Route spread all over the region of Nijmegen-Arnhem. It's a collection of many different points and places telling about the events of 1944-45 like the Operation Market Garden and the Rhineland Offensive. There are plans to enlarge the route and include other countries to show the long way the allied armies made, from Normany to Berlin to liberate Europe. Don't miss the National Liberation Museum in Groesbeek and the Canadian War Cementery. 
  3. Not interested in the II WW? Maybe you'd be more tempted to visit one of many unique museums? Nijmegen has a lot to offer: Velorama (the bicycle museum), De Stratemakerstoren Museum (a sixteenth century defensive tower), Africa Museum, Orientalis Museum-park, muZIEum (where you can experience how it is to be blind) and the already mentioned above Museum Het Valkhof. Check out also the St.Stevenskerk, the church where you can often see different exhibitions and once a time listen to an extraordinary concert.  


  4. Are you an active person, who prefers physical activities? Than rent a bike and go cycling on the dikes! Along the wide river Waal there are long dikes, which are the perfect bicycle routes. Could you deny yourself such a treat: a superdutch activity like cycling on one of the most characteristic parts of the dutch landscape... Could you? ;) 
  5. Too boring and not challanging enough for you? In this case check the south-west surroundings of the city, where you're gonna find something very uncommon for the dutch landscape - hills. Some of them are quite high and steep, so you can definitely expect some great views. If you're already there why not to stop at Duivelsberg, walk around the forrest, go chestnut picking (in autumn) and maybe have some delicious pancake in cute restaurant located on this hill? Some extra energy might be needed for the way back. 
  6. Prefer walking than cycling? Than the Nijmeegse Vierdaagse is a must-do for you. It's a huge marching event that takes place every year in the middle of July. Four days of march, 40 000 participants from all over the world and up to 200 km of the routes. 
  7. Instead of marching you want to party? No problem! At the same time as Vierdaagse there's Zomerfeesten. A massive party all over the city with many stages playing live music already from 12:00 PM. And it's not only four days, it's the whole week! Want more? In the sumer period there's plenty of concerts, parties and festivals. Almost every weekend something's happening. The biggest event (of course after Zomerfeesten) is the open air concert with worldwide known stars (like Muse, Red Hot Chilli Pepers, Coldplay, The Rolling Stones) in the Goffert park, the biggest park in the city.

  8. Kronenburgerpark, the most beautiful park in Nijmegen (at least according to me)
  9. Maybe you would rather feel like shopping? On the Queen Day (30th of April) the same park is turning into one big flea market. Not impressed? The park covers the area of 83 hectares and you can buy some unique stuff for almost nothing. There's also a flea market every Monday around St. Stevenskerk in the center. Still not enough? The whole main street of the center of Nijmegen is turning into one big street market on every Monday and Saturday. Believe me, there's nothing better than a freshly baked stroopwaffel. You can get it at one of the stalls. 
  10. Tired after a long day? Luckily Nijmegen has many interesting bars and cafes to offer, where you can chill and relax (Camelot, In de Blauwe Hand), try some specials from a long beer menu (Samson, Opera) or eat something tasty for affordable price (Funkenstein). All of these places are bruin cafes, which are traditional Dutch pubs, with wooden furniture and where pets are welcome. 


  11. And the last but not least argument: in Nijmegen lives your favorite blogger, who would happily show you around the city and maybe even invite you for a dinner ;)

środa, 23 stycznia 2013

Something to read


Lately it was again quite laud about Polish immigrants in the dutch media. Newspapers were writting about it, different websites on internet, they were talking about it in a radio. Luckily it was nothing negative (as it often happens). Even more, it was very possitive. Polish immigration in the Netherlands finally has its own magazine!


I'm writting about it only now, almost two weeks later, because for the first week I was trying to buy the newspaper personally. Unfortunately it was harder than I expected. There are only few distribution points in my area and they all are quite far away. And of course I don't have a car. I'm guessing I wouldn't have this problem at all if I'd live somewhere in Randstad, but I don't. Instead I live in this "far away land" called the eastern part of the Netherlands. Luckily there's an option for people like me, to order online your own copy of "poPolsku" (the titel means "in polish"). I paid with my phone and the package was delivered few days later by the post. Though I paid for the delivery more than for the magazine itself, it's still nothing, since the price of "poPolsku" is... attention attention, the whole 1 euro! ;)

Holding the first issue of biweekly newspaper in my hands I was planning to go through it quickly, to check what's inside and than come back to the articles I'm gonna find interesting. My plan of course didn't work out. I read it all immidiately. So what can I say about it... Why the hell didn't you start with publishing it a year ago, when I just moved to this country?! It would be sooo handy and helpful back than. Of course it still is now and I really enjoyed reading advices about moving here, starting career (it's still waiting for me, so the article was just in time), dutch healthcare system or learning the dutch language (mini lesson in every issue!). While I was reading I was comparing the tips they gave, to my own experience. Seems like some of the things went faster and smoother for me. Furthermore I found some cool interesting things in the magazine, like tips on places worth to visit (both on my list), sport, history of Holland, cuisine and typical standards like movie, book, music, wives gossip and hints.


In general I'm very possitive about it. The founders of "poPolsku" called it "a biweekly magazine for modern Poles in the Netherlands". As I see myself as quite modern Polish woman, I'd say they did a good job and satisfied the expectations of the target group. I only couldn't fully agree with a column called "the Poles and the Dutch... what are the differences and similarities between us?". For me the informations were a bit too sketchy and based on stereotypes, but it's only my own, personal opinion.

Now for all of you who might be interested in this magazine, but doesn't live in Holland or doesn't speak polish, I have a good news. Most of the articles (and even more) you can easily find on the website popolsku.nl both in polish and dutch language version. So Ladies and Gentelmen - I recommend! Let's read.

Co się teraz czyta w Holandii?

W holenderskich mediach znów zrobiło się głośno za sprawą polskich emigrantów. Mówiono o tym w radio, pisały o tym wszystkie gazety i portale informacyjne. Z wielką satysfakcją mogę jednak podkreślić, że cała ta wrzawa nie miała (jak to niestety często bywa) negatywnego wydźwięku. Wręcz przeciwnie. Polscy emigranci w Holandii odczekali się nowego czasopisma!


Donoszę Wam o tym ekscytującym fakcie z prawie dwutygodniowy opóźnieniem, bo przez pierwszy tydzień uparcie próbowałam zakupić pierwszy numer osobiście. Niestety było to trudniejsze niż myślałam. W mojej okolicy jest zaledwie parę punktów dystrybucji i to wszystkie daleko, a ja zmotoryzowana nie jestem. W obrębie Randstad problemu tego zapewne bym nie miała, ale mieszkam na "zadupiu" czyli we wschodniej części kraju. Całe szczęście, na stronie internetowej "poPolsku" można zamówić swój własny, osobisty egzemplarz, za który zapłacimy przez komórkę i otrzymamy pocztą. Co prawda za przesyłkę zapłaciłam więcej niż za samą gazetę, ale to żadne poświęcenie zważywszy na zawrotną cenę dwutygodnika... uwaga, uwaga, aż całe 1 euro! ;)

Trzymając pierwszy numer "poPolsku" w dłoniach zamierzałam najpierw pobieżnie przejrzeć całość, a dopiero potem przejść do konkretnych artykułów. Plan się nie powiódł. W mgnieniu oka przeczytałam całość od deski do deski (noo... prawie, jeden teksty tylko mnie nie zainteresował). Cóż mogę powiedzieć... Dlaczego wydaliście ten magazyn dopiero teraz?! Ojj jakże byłby przydatny i pożądany w pierwszych miesiącach po przyjeździe do Wiatrakowa. Nie zrozumcie mnie źle, nadal jest jak najbardziej przydatny i pożądany. Bynajmniej i dziś z wielkim zaciekawieniem przeczytałam porady dotyczące przeprowadzki, rozpoczynania kariery (wciąż przede mną, więc jak najbardziej na czasie!), opieki zdrowotnej czy nauki języka holenderskiego (mini lekcja w każdym numerze), porównując w myślach z własnymi doświadczeniami. Ponadto czasopismo oferuje sporo ciekawostek, m.in. sport, ciekawe miejsca do odwiedzenia (obie pozycje z tego numeru są już od pewnego czasu na mojej liście), historia Holandii, kulinaria i standardowe działy typu film, książka, muzyka, babskie porady, itp.


Generalne odczucie bardzo pozytywne. Twórcy "poPolsku" określili gazetę jako "dwutygodnik dla nowoczesnych Polaków w Holandii". Jako że ja uważam się za względnie nowoczesną Polkę, stwierdzam, że trafili całkiem celnie w gust grupy docelowej. Nie do końca mogłam się co prawda zgodzić z działem "Polacy i Holendrzy... co nas łączy, co nas dzieli?", ale to moja czysto subiektywna ocena. Wydaje mi się, że temat potraktowany został zbyt ogólnikowo.

Na zakończenie mam dobrą wiadomość dla wszystkich zainteresowanych czasopismem, ale mieszkających w Polsce lub jeszcze innym kraju. Większość tekstów dostępna jest również na stronie internetowej popolsku.nl i to zarówno w polskiej, jak i holenderskiej wersji językowej. Mili Państwo - polecam!

środa, 16 stycznia 2013

"Biało wszędzie, ślisko wszędzie... co to będzie?!" czyli sztuka jazdy rowerem po śniegu

"Jedziemy dziś do szkoły rowerami?!" - poranny sms od mojej nowej kompanki rowerowej.
"No jasne, że tak! A co, boisz się? Z Polski jesteśmy, żaden śnieg nam nie straszny!" - bez wahania odpowiedziałam.

Holandię znów nawiedziła zima. W ciągu jednej nocy kraj pokrył biały puch i liczę, że tym razem utrzyma się dłużej niż dwa dni, jak to miało miejsce miesiąc temu. Odnoszę czasem wrażenie, że Holendrzy panicznie boją się śniegu. Ledwo 5 centymetrów napadało, a kraj już sparaliżowały korki, pociągi zaczęły się spóźniać i wiele osób postanowiło nie iść do pracy i za pozwoleniem szefa popracować w domu. O lotniskach już nawet nie wspomnę. Ok, dla sprawiedliwości niech im będzie... na zachodzie spadło jakieś 15 cm. 


Zima, nie zima - do szkoły iść trzeba. A przynajmniej wypada. Skoro Holendrzy jeżdżą na rowerach przez cały rok, to my nie możemy być gorsze! Zresztą jak często ma człowiek okazję popedałować przez zaspy? Ok, z zaspami się zapędziłam... po śniegu. Ważne jest tylko przestrzegać kilku złotych zasad i okazuje się, że to kaszka z mleczkiem. Jak na sumiennego sprawozdawcę przystało, zasady owe przetestowałam, czyli spróbowałam je złamać ;) Sama sobie przy tym nic na szczęście nie złamałam, a moja kocia zręczność i refleks uratowały mnie od bliskiego spotkania z glebą. Popisowy drift natomiast zaliczony. 

Tak mniej więcej prezentują się mniejsze ulice... biało :)
Ciekawskich wyprzedzę i donoszę, że opon zimowych mój rower nie posiada. Nie znam zresztą nikogo, kto by takowe stosował, nie mniej sama idea, którą podesłał mi Maciej powaliła mnie na kolana. Skoro o oponach mowa: zimówki są w Holandii mało popularne, stąd zapewne biorą się te kilometrowe korki. Prawda jest taka, że o ile służby drogowe zareagują w porę, autostrady i większość dróg jest czarna, bo nie szczędzą soli na sypanie. Białe są przeważnie tylko mniejsze uliczki osiedlowe i wioskowe. 


Do rzeczy jednak. Jak się jeździ rowerem po śniegu? Na co należy uważać, czego się wystrzegać? Przy zachowaniu wystarczających środków ostrożności jest to naprawdę niezła zabawa! Zatem drodzy Czytelnicy, przedstawiam Wam...

ZŁOTE ZASADY PORUSZANIA SIĘ ROWEREM PO ŚNIEGU/LODZIE:
  1. Uważaj na prędkość. W zimowych warunkach lepiej jechać wolniej i ostrożniej z bardzo prozaicznego powodu... na śniegu/lodzie źle się hamuje. 
  2. Noga (tudzież ręka jeśli mamy hamulce ręczne) z hamulca. Mocne i gwałtowne hamowanie jest niemal gwarancją poślizgu i często co za tym idzie, upadku.W razie konieczności szybkiego zatrzymania się hamujemy butami zeskakując z roweru (chyba, że ma się bardzo długie nogi, albo bardzo niski rower).
  3. Wystrzegaj się zasp i nierówności. Jeśli już jedziesz w koleinie, trzymaj się jej i utrzymuj równowagę. Zboczenie z koleiny łatwo skutkuje przewróceniem się roweru. 
  4. Zachowaj szczególną ostrożność na ośnieżonych, zlodowaciałych zakrętach. Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego ;) To właśnie przy tym manewrze zaliczyłam piękny, popisowy drift, więc na ostre zakręty osobiście polecam wersję "na piechotę" lub po duuuużym łuku.
  5. Jeśli już upadasz, kieruj się łaskawie w zaspę i nie twórz na ścieżce zatorów utrudniając życie innym, niewinnym rowerzystom ;)
  6. I ostatnie: POWODZENIA!


The art of cycling on a snow


"Are we cycling today to school?!" - said a text message I got this morning from my new bicycle buddy.
"Of course we are! Why, are you scared? We're from Poland, we're not afraid of snow!" - I immidiately answered.

It's winter again in the Netherlands. During one night a fluffy, white down covered the whole world and I really hope it's gonna stay for a bit longer this time. Last month it disapeared within two days. Sometimes I have a feeling, that Dutch people are terribly afriad of the snow. There's barely 5 centimeters of it on a ground and the whole country is already standing still. Traffic jams, delayed trains, many people decided to stay home and with their boss permission work from there. I'm not gonna even mention about the airports. Ok, to be honest it was a bit more of the snow in the west part of Holland... 15 cm.


Winter or not - I have to go to school. At least I should. If the Dutch can cycle throughout the whole year, we can't be different (meaning worse)! Besides how often do you have a chance to cycle through a snowdrift? Ok, maybe I went to far with that snowdrift... on a snow. You just have to remember about few golden rules of cycling in this winter aura and than it's a piece of cake. As a conscientious rapporteur I tested those rules for you guys (meaning I tried to break them). I didn't break any bone, didn't get hurt and my amazing cat agilityand reflex saved me from falling on my ass. However I did a spectacular drift.

That's more less how small roads look like... white :)
I'm already answering you curious questions: no, my bike doesn't have any kind of winter tires. I don't even know a single person, who would have those and this idea seems grotesque. One of my dear readers have sent me once a link to a website with special winter bicycles... I didn't know if I should be amazed, excited or terrified. Neverthless I fell of the chair. Speaking of winter tires, they are not very popular in the Netherlands (I mean the car tires now). That might be one of the explanations why there are always such a long traffic jams in winter. However the truth is, that is the road service is reacting on time, the highways, main streets (and popular bicycle lanes) are black. After all they are not saving on salt (used on the roads to melt the snow and ice). White road you can find only in some villages or inside the residential areas. 


Let's now come to the point. How to cycle on a snow? What shall you do or not? If you're gonna stay focused and careful enough, it's actually really fun! So my dear Readers, I present you...

GOLDER RULES OF CYCLING ON A SNOW AND ICE:
  1. Watch out for the speed. In winter it's better to ride a bit slower and cautious for a very simple reason... breaking on snow/ice is not easy. 
  2. Keep you leg (or hand) out of the breaks. Hard and sudden breaking is almost a guarantee of slipping and eventually falling of the bike. If you need to stop fast use you shoes for breaking and jump of the bike (unless you have very long legs... I don't).
  3. Stay away from the snowdrifts. If you're already riding in a rut on a snow, go along it and keep the balance. If you're gonna try to cross it, you bicycle may fall. 
  4. Be especially cautious and slow on the corners and curves covered with snow/ice. I hope I don't have to explain why ;) That's exactly where I did my bicycle drift, so on a sharp turn I recommend a version "on the foot" or taking a wide berth. 
  5. I you already have to fall, please kindly head into the closest snowdrift and don't make any obstacle on the lane. Don't make other bicyclists life harder than it has to be ;)
  6. And the last: GOOD LUCK!


niedziela, 13 stycznia 2013

How do the Dutch protect themselves from the flood?

We're sitting in my father-in-law's car. He took me and my parents, who were're just visiting us, for a little sightseeing trip. Theoreticaly I'm used to the Dutch people's way of driving on a dikes, but it doen't mean I feel fine or comfortable with it. I'm looking on a backseat, checking how my parents are doing. My mom is holding tightly her bag with one hand and the door of the car with another. My dad seems to be cool, but I can see how he's checking the edge of the road. I guess he's also doesn't feel very comfortable with the idea that the edge of the road is dangerously close to a steep slope of the dike. Did his hair just stand straight? Oh, of course... we're getting close to few curves and my father-in-law doesn't seem like even thinking about slowing down. He barely slows down when he's passing other cars on this narrow road. If I didn't know him, I'd think he's crazy.



For the Dutch dikes are nothing extraordinary (well of course except the fact, they are a reason to be proud of). You can find them almost everywhere, along any river or shore... Along the dikes on the top of them there are normal roads or bicycle-walking lanes. A dike in the Netherlands is something perfectly normal, a typical part of the landscape and... actually really needed. 

Christmas this year was quite warm and rainy. The efects you can still find in few spots
A big part of the dutch territory is laying below sea level, plus there's a very dense network of rivers. There's a huge pressure on finding and improving methods, that would protect the land from floods. Especially after the huge flood from 1953, new projects and researches came to life. I live in Holland for only one year (and few months), but I've already seen few times how important the dikes are. Every longer period of heavy rain (and we really complain on the weather often here), melting snow on spring (or in January/February... sure, why not?) even if we're talking about snow in Germany or France that supplies the waters of Rhine... all of this is increasing the water level.

Basicly we have two types of dikes: the summer one (zomerdijk) and the winter one (winterdijk). As you can guess, the winter one is much higher and is the main barrier from the high water. Between these two, there's a zone called uiterwaard. It's getting often flooded. Uiterwaard can be wide or not, but it's most of the time a kind of meadow, where horses and cows graze. After all what else can you do with a terrain that is regularly under water. 

Zomerdijk separating the river Waal from a recently flooded uiterwaard

That's how a dike is built. Source: wikipedia
In summer and spring it's a really nice place for a stroll: green, quiet, with a river passing by... so idyllic. The dike itself can be very picturesque and an ultradutch part of the landscape. It's perfect for walking, jogging and cycling. When the weather is nice you'll meet there many people doing exactly the same as you do. Enjoying. What surprised me last year during my first mini trip along the dike was that everyone was so friendly and smiling and greeting everyone no matter if you know each other or not. There's only one downside of the dikes... it's always so freaking windy! And sometimes you have to watch out for crazy Dutch drivers ;)


Jak Holendrzy chronią się przed potopem?

Siedzimy wszyscy razem w samochodzie teścia, który zabrał mnie i moich rodziców na małą wycieczkę krajoznawczą, podczas ich krótkiej wizyty. Niby jestem przyzwyczajona już do sposobu jazdy Holendrów po drogach wiodących szczytem wału przeciwpowodziowego, jednak nie znaczy to, że czuję się z tym komfortowo. Ukradkiem zerkam na rodziców siedzących z tyłu. Mama nerwowo ściska torebkę jedną ręką, Drugą rękę zacisnęła na uchwycie drzwi. Tata niby opanowany, ale z lekkim niepokojem spogląda na skraj drogi, za którym zaraz następuje strome zbocze grobli. Oho, czyżby mu się włosy nagle zjeżyły? Ach tak, wał zaczyna winąć się wężykiem, a teść bynajmniej nie zamierza zwalniać przy zakrętach. Ledwo zwalnia mijając się z pojazdami jadącymi z na przeciwka. Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że to wariat.



Dla Holendrów wał to niby nic nadzwyczajnego (poza oczywiście ogromnym powodem do dumy). Napotkać je można niemal na każdym kroku, wzdłuż każdej rzeki, na wybrzeżach... Wiodą nimi normalne drogi lub ścieżki rowerowo-spacerowe. Wał przeciwpowodziowy w Holandii to niemal codzienność, stały element krajobrazu i... tak naprawdę konieczność.

Święta Bożego Narodzenia w tym roku były "po wodzie". Efekty tego jeszcze dziś widać gdzieniegdzie
Duży obszar Holandii leży nie dość, że w depresji, to jeszcze posiada bardzo gęstą sieć rzeczną. Szczególnie po wielkiej powodzi w 1953 roku zaczęto kłaść jeszcze większy nacisk na ochronę przed zalaniami. Mieszkam w Holandii może zaledwie rok z haczkiem, jednak już parę razy widziałam, jak bardzo są one potrzebne. Każdy dłuższy okres deszczowy (a pogodę mamy tu naprawdę podłą), topnienie śniegu na wiosnę (lub w styczniu/lutym, bo czemu nie?), nawet jeśli mówimy o śniegu w Niemczech i Francji, zasilającym wody Renu, wszystko to skutkuje zauważalnym podniesieniem się poziomu wody. 

Możemy generalnie rozróżnić dwa rodzaje wałów: letni (zomerdijk) i zimowy (winterdijk). Jak łatwo się domyślić, zimowy jest znacznie wyższy i to on stanowi główną osłonę przed wodą. Pomiędzy nimi znajduje się obszar zwany uiterwaard, gdzie gromadzi się wysoka woda. Są to po prostu mniejsze lub większe łąki, gdzie często pasą się krowy i konie. W końcu kto uprawiałby cokolwiek na obszarze zagrożonym regularnymi zalaniami. 

Zomerdijk odzielający rzekę Waal od niedawno zalanego uiterwaard

Schemat budowy wałów przeciwpowodziowych. Źródło: wikipedia
Latem i wiosną jest to naprawdę przyjemny teren do spacerowania: zielono, spokojnie, z rzeką w tle... tak sielsko. Sam wał natomiast stanowi niezwykle malowniczy i ultraholenderski element krajobrazu, po którym świetnie się spaceruje, biega lub jeździ na rowerze w celach rekreacyjnych. Gdy pogoda dopisuje można po drodze spotkać mnóstwo osób oddających się tym samym przyjemnościom co my. A wszyscy serdecznie się pozdrawiają, o czym przekonałam się osobiście już na początku mojego pobytu w wiatrakowym kraju. Jeden tylko minus mają owe groble... wieje na nich niemiłosiernie! I ewentualni kierowcy jeżdżą jak wariaci ;)


wtorek, 8 stycznia 2013

Anatomia Holendra: duma narodowa

Niedawno poprosiłam Mauryca o małą pomoc merytoryczną, zabierając się do napisania posta o wałach przeciwpowodziowych i regulowaniu poziomu wody (wciąż zamierzam go napisać, dajcie mi tylko czas).
- Czy mógłbyś mi coś o tym więcej opowiedzieć? Sam mówiłeś, że budowy wału to obowiązkowo w szkole się uczyliście... - ładnie poprosiłam pewnego wieczoru.
- Wiesz co, jutro z pracy wyślę ci maila w przerwie i wypiszę tam co ciekawsze nazwy, żebyś sobie wygooglowała - zaproponował uradowany moim zainteresowaniem owym jakże holenderskim tematem. 
-"Hmm... zaraz zaraz... co ciekawsze nazwy? Chyba się nie do końca zrozumieliśmy... Ja chcę tylko nakreślić temat" - pomyślałam, ale zanim zaprotestowałam Maurycy smacznie już pochrapywał. 

Następnego dnia rano dostałam obiecanego maila. A w nim... nazwy wielkich projektów, których celem było/jest chronić ziemie holenderskie przez powodzią, najważniejsze i największe wały, tamy, zapory, poldery i powstałe w efekcie ich działań jeziora. No tak... nie zrozumieliśmy się. Nie chciałam pisać elaboratu o holenderskim regulowaniu poziomu wód z całą szczegółową historią. Miałam raczej na myśli opowiedzieć o budowie wału jako charakterystycznego elementu krajobrazu, strzelić jakąś anegdotkę i okrasić post zdjęciami wysokiej wody/drogi wiodącej szczytem wału. Niestety entuzjazm Maurycego i duma narodowa wzięły górę i tyle zostało po mojej prośbie. Zapędziła się chłopczyna.

Czytając tego maila w głowie zaświeciła mi się czerwona lampka. No a czegoś się głupia spodziewała?! Zapytałaś o coś bardzo holenderskiego, konstrukcję budzącą dumę narodową. Proste, że się tak podniecił samym pomysłem, że chcesz o wałach opowiedzieć światu. A dlaczego? Bo Holendrzy są niezwykle dumni z osiągnięć swego kraju. Zawsze myślałam, że my Polacy wyróżniamy się sporą dumą narodową... A potem zamieszkałam w Holandii. 

Trzeba im przyznać, że powodów do dumy mają wiele. Piękny Amsterdam, Keukenhof, Utrecht, Haga (i wiele innych miast), kolorowe tulipany znane na całym świecie, efektywna międzynarodowa wymiana handlowa o wiekowej historii, nieźle prosperująca gospodarka, tolerancja i otwartość mieszkańców (choć czy ta tolerancja wciąż jest jeszcze tak tolerancyjna?), van Gogh, Rembrandt, Erazm z Rotterdamu. Wymieniać można by długo. Bardziej zadziwia mnie duma z tych aspektów, które w moim skromnym odczuciu nie są wyjątkowo etyczne lub chlubne. I tak przeciętny Holender pochwali się przed obcokrajowcem coffee shop'ami, dzielnicami czerwonych latarnii (tak, liczba mnoga, bo ta w Amsterdamie, choć może największa i najbardziej znana, nie jest jedyną) i legalną prostytucją, dawnym kolonializmem, "Big Brother" i "Voice of Holland"... Co ciekawsze większy entuzjazm i duma u tych, którzy wcale z owych usług/używek nie korzystają. Zatem czemu? Bo jak to Maurycy twierdzi, są to przejawy postępu i rozwoju cywilizacyjnego. Ja bym bardziej obstawiała na "Coś co wyróżnia nasz kraj od innych", ale niech mu będzie. Nie chce mi się polemizować, bo zamiłowanie do dyskusji (która oczywiści powinna zakończyć się przyznaniu racji Holendrowi) to kolejna cecha narodowa. 

Także Holandio, badź dumna! (...jednak znaj swój umiar)

Dutchman's Anatomy: the national pride


I asked lately Maurice for some help with preparing materials to write about the dikes and regulating the water level by dutch people (I'm still gonna write about it, just give me time).
-Could you tell me a little bit more about the dikes? You told me once, that you had to learn at school how the dike is build, right? - I asked politely.
- You know what, how about I send you tomorrow an e-mail when I have a break at work. I'll write you all the most interesting names and later you can google them - he offered, getting quite enthusiastic about my interest in such a dutch issue.
- "Hmm... wait a minute... most interesting names? Did he understand what I actually ment when asking for informations?" - I thought, but before I could protest Maurice was already sleeping.

The next day I got the e-mail. It contained the names of great projects, which were/are supposed to protect the Netherlands from floods, the biggest and most important dikes, dams, polders and the lakes created by the mentioned before. Indeed... he did not understand what I ment. I didn't want to write the whole screed about the Dutch people protecting their country from floods with a detailed history. I was rather thinking about describing the dikes as a characteristic part of the dutch landscape, include some short anecdote and add few pictures of high water level/ a road running on the top of the dike. However Maurice's enthusiasm and a national pride ran far beyond my expectations. Maybe we went a little bit too far ;)

While I was reading his e-mail I realised where I have made a mistake. What did you expect you silly woman?! You asked about something extremaly dutch. A construction inspiring the national pride! How could you not expect him to get so excited, if you were planning to tell the world about the dutch dikes? And you know why? Because Dutch people are very proud of their own country and its achivements. I always thought that a national pride is something big and characteristic to Polish people... and then I moved to the Netherlands.

I have to admit, that they really have many reasons to be proud. Beautiful Amsterdam, Keukenhof, Utrecht, The Hague (and many other cities), the colorful tulips well known all over the world, an effective international trade with years of history, a prosperous economy, tolerance and open-minded people (though is this whole tolerance actually still that tolerant?), van Gogh, Rembrandt, Erasmus of Rotterdam. I could go like this all night. However I'm still quite surprised about the pride of some aspects I wouldn't personally call as ethical or reputable. Neverthless an avarage Dutchman would tell (quite proudly) a foreigner about coffee shops, red light districts (yes, more then one, since the one in Amsterdam is not the only existing) and legal prostitution, the old colonial times and "Big Brother" or "The Voice of Holland".. The funny part is, the more enthusiastic are the ones, who don't even really used those services/drugs. Why than? As Maurice explains, it's a sign of development and progress of civilization. I'd be rather guessing "something that distinguishes our country from the others", but I'll let him win this time.  Mainly because I don't feel like argue, especially since making a discussion is a national dutch sport (preferably if as a result you admit the Dutch person right).

So my dear Holland, be proud! (however don't go with it too far, please...) ;)

czwartek, 3 stycznia 2013

Rozkręcamy się

Miałam pisać o zabawie sylwestrowej... ale nie bardzo jest się o czym rozpisywać... od fajna domówka w doborowym towarzystwie i oglądanie fajerwerków na tarasie dachowym. Miałam pisać o Delft... ale po Sylwestrze niektórych kac przykuł do materaców i wieki trwało, zanim stanęli na nogi, a w tych okolicznościach zwiedzanie byłoby czystym okrucieństwem wymierzonym w ich stronę. Kiedyś jeszcze tam wrócimy i wtedy o urokach miasta doniesiemy ;) Miałam pisać też o wysokim poziomie wody i wałach... ale muszę jeszcze nieco zgłębić swoją wiedzę zanim się wypowiem. Miałam pisać o kolejnych cechach narodowych Holendrów, zawiłościach językowych i wielu innych rzeczach. Na nie jeszcze przyjdzie czas.

Jakiś ten tydzień taki dziwny jeszcze, lekko rozpędowy. Człowiek po tych całych świętach i Nowym Roku przyzwyczaja się na nowo do codziennej monotonni i próbuje jakoś wbić w swój rytm, z którego został wytrącony. Nawet Mauryc się dziś próbuje wykręcić od wizyty na siłowni (świat się wali... zwykle to ja się wykręcam), tłumacząc, że weekend jest najlepszy do wdrażania na nowo pewnych przyzwyczajeń. Bynajmniej nie będę oponować ;)

Daję sobie więc jeszcze czas do końca tego tygodnia, żeby zebrać myśli i w sposób już uporządkowany przelać na... klawiaturę? W między czasie informuję, że dziś wystartował konkurs na Blog Roku 2012. Nibylandia po raz drugie bierze w nim udział. Bynajmniej nie łudząc się na wygraną i żebrząc o sms'owe oddanie na nią głosu. Bądźmy realistami. Ale sam udział nie zaszkodzi, a nóż widelec przybędzie nam nowy czytelnik. 


Pozostałych blogowiczów i kochane blogerki również zachęcam do udziału :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...