niedziela, 31 marca 2013

Polsko-holenderskie święta

- A co tu się dzieje? - pyta po holendersku starsza pani obserwująca parking zastawiony samochodami na polskich tablicach rejestracyjnych i tłumy ludzi z koszyczkami podąrzających w kierunku kościoła.
- To inwazja Polaków! - zaśmiał się Alex, mąż Agnieszki.

W sobotnie południe, nagle i niespodziewanie mała Polska zmaterializowała się w centrum Arnhem w pobliżu kościoła św. Marcina. My też tam byłyśmy, dumnie dzierżąc nasze upolowane koszyczki. Polska parafia zorganizowała tam święcenie pokarmów, które prowadził przesympatyczny ksiądz, żartując sobie od czasu do czasu i z niezwykle szerokim uśmiechem szczodrze skrapiając zebranych i ich koszyczki wodą święconą. Zanim się obejrzałyśmy z Agnieszką, niemal wszystkie ławki zapełnyły się naszymi rodakami. Jakież to niezwykłe i odrobinę surrealistyczne uczucie, widząc jak wszyscy się jednoczymy przy polskiej tradycji, choć z dala od ojczyzny. Dla Holendrów musiał to być zaprawdę dziwny widok, ponieważ w tym kraju nie ma tradycji święcenia pokarmów. 

Nasz wielkanocny koszyczek: barwione jajeczka, mini kabanoski, kajzerka, sól, chrzan i strzępek rzeżuchy
Spędzając moje pierwsze święta wialkanocne poza rodzinnym domem, postanowiłam przeforsować niektóre polskie zwyczaje i zaprosiłam na wielkanocne śniadanko teścia oraz siostrę Maurycego wraz z jej chłopakiem. Wszystko dokładnie zaplanowałam, ale nie obyło się bez drobnych przeszkód. Jak na złość na noc z soboty na niedzielę przypadała zmiana czasu na letni. I jak można się było spodziewać, jakoś dziwnie ten fakt niemal wszystkim umknął, więc śniadanko zaczęliśmy z godzinnym poślizgiem. Właściwie mógłby to być świąteczny brunch, ale przecież to nie ważne o której się zasiada do stołu. Ważne, że w miłej, rodzinnej atmosferze. 


Wielkanocny stołowy zwierzyniec: baranek, kurczaczki i... kurka z masła :)
Na stole zagościły tradycyjnie kolorowe jajeczka, ekologiczny, pełnoziarnisty chlebek, bardzo uważnie i selektywnie wybrana przeze mnie szyneczka, mini kabanoski (w roli kiełbaski), chrzan, rzeżucha, sałatka jarzynowa według przepisy mojej mamy, mała lukrowana babeczka makowa i robiąc ukłon w stronę moich holenderskich gości: żółty ser, warzywka i... sałatka owocowa, nad którą Maurycy dzielnie pracował z samego rana. Na wstępie opowiedziałam w telegraficznym skrócie (po holendersku, ha!) o naszych śniadaniowych zwyczajach, po czym wszyscy połamali się lekko już stwardniłą bułeczką i resztą święconki. Stukanie się jajkami spotkało się z dość nieoczekiwanym przeze mnie entuzjazmem i każdy ze śmiechem "atakował" jajka innych biesiadników :)  

Po pysznym i obfitym śniadaniu uraczyłam jeszcze naszych gości pysznym holenderskim serniczkiem, na który przepis podałam na moim drugim blogu "Świat na talerzu". Ciacho, kawa, pogaduchy... to już bardzo uniwersalne i międzynarodowe zakończenie wspólnego posiłku. Teściowi tak bardzo się ta moja inicjatywa spodobała, że zapowiedział, że od teraz, to on chce taką Wielkanoc obchodzić co roku! 


A ja z tego miejsca chciałabym Wam wszystkim moi drodzy życzyć rodzinnych, radosnych i udanych Świąt Wielkanocnych, gdziekolwiek jesteście! :)

Polish-Dutch Easter


- What's happening here? - asks and older Dutch woman observing a parking lot getting filled with cars with polish registration numbers  and a crowd of people with little baskets walking in the direction of a church.
- It's a Polish invasion! - jokes Alex, Agnes husband.

On a Saturday afternoon, suddenly and out of nowhere, a little Poland materialized in a center of Arnhem, close to St. Martin's church. We were also there, proudly holding our little baskets. A Polish congragation did organise traditional food blessing, run by a cheerful prist, who joked a lot and with a huge smile on his face sprinkled the crowd and the baskets with holy water. All the seats were takes and the churched filled with Poles really fast. It's such a extraordinary and a bit surrealistic feeling to see all these fellow-courtymen gathering and uniting around our little tradition, though we're all far away from our fatherland. It must be really surprising and confusing view for the Dutch, who don't have same tradition.  

Our Easter basket with blessed food :)
Spending my very first Easter away from my home and family I decided to introduce my Dutch side of the family to some Polish traditions. We invited my father-in-law and Maurice's sister with her boyfriends to join us at an Easter breakfast. I planned everything well, but there were still few little problems. On a night from Saturday to Sanday we changed our clocks into summer time. As I expected our guests forgot about this change and they all came one hour later than planned. We should actually call it than an Easter brunch :D Neverthless it doesn't really matter, because it's not the hour that is important, but the people who gather around the table and a nice, family ambience.


Our table farm: lamb, chicks and... a butter hen ;)
We had everything that is expected according to the tradition: colored eggs, organic bread, very carefully selected by myself two sorts of ham, mini sausages, horseraddish, cockooflower, veggie salad from my mom's recipe, little lemon-poppy seeds cake and a Dutch accent: cheese, cucumber, tomato and fruit salad, made by Maus earlier that morning. First I told everyone (in Dutch! damn I'm good) in short about the tradition and few customs and than we all shared an already bit dry bread and the rest of the stuff from the basket. Tapping the eggs appeared to be a lot of fun for them and they did it more enthusisticly than I even expected ;) But than, who doesn't like to "attack" an egg of companion?

After breakfast there was still some coffee and mon chou cheesecake and a long conversation. My father-in-law did like the whole idea so much, he declared, that from now on he wants to spend the Easter this way. Every year! 

piątek, 29 marca 2013

O ja cię święcę!... czyli polowania na koszyczek

Ze względu na moje egzaminy w tym roku Wielkanoc spędzamy w Holandii. I choć wielce religijna nie jestem, pewne tradycje zamierzam kontynuować. Maurycy jako barbarzyńca kulturalny nie zamierza mnie w mych zapędach ani dopingować, ani też zniechęcać. Póki nie zamierzam ciągać go po kościołach i zmuszać do szukania zajączka wielkanocnego, jest mu to generalnie obojętne ;) 


Mieszkanie chcąc - nie chcąć wysprzątane. Prawdę powiedziawszy nigdy nie garnęłam się szczególnie do przedświątecznych porządków i nie w głowie mi pucowanie każdego kafelka z osobna, ani mycie okien przy temperaturach oscylujących wokół 0 stopni. Nie mniej jednak po ostatnich dwóch tygodniach nauki, kiedy sprzątanie przeszło na plan dalszy... musiałam w końcu zakasać rękawy i przeprowadzić gruntowne porządki. Weź tu kobieto naiwna licz na to, że mężczyzna sam z siebie posprząta...

Rozmyślając o tradycjach i świątecznym śniadanku, na które zaprosiłam teścia (co jak co, ale tej tradycji to ja sobie nie odpuszczę) przemknęła mi przez głowę szalona myśl... A może by tak poświęcić jajeczka? Ale gdzie? Jak? Dlaczego? Gdzie tu w mojej okolicy mogą święcić pokarmy? Kościołów ci co prawda dostatek (z czego połowa protestancka), ale przecież w Holandii nie ma takowej tradycji! Trzeba szukać polskiej parafii. Na szczęście okazało się, że Agnieszka też zostaje w Wiatrakowie z rodzinką na święta i taka sama szalona myśl przeszła jej przez głowę. Jako troszkę lepiej doświadczona wiedziała gdzie i jak. Wybierzemy się w sobotę razem do Arnhem. Jedyny problem jaki nam teraz pozostał to... koszyczek.


Skąd tu u licha wytrzasnąć właściwy koszyczek wiklinowy na święconkę?! Koszyków w sklepach dużo, tylko jakoś wszystkie nie takie (ogrodnicze lub użytkowo-dekoracyjne) i co najważniejsze... bez rączki. No jak to tak. Kto to widział koszyczek ze święconką bez rączki! W szale maniakalno-depresyjnym zbiegałam wszystkie sklepy w centrum, które tego typu produkty mogłyby oferować. Nagle... och och.. jest! Znalazłam! Rozmiar idealny, rączka jest. To nic, że przyklejona do niego matertiałowa plakietka głosi "Garden", a środek wyłożony jest folią. Plakietkę się zerwie, folię też, albo zakryje gustownie serwetką i przyozdobi się baziami. Będzie jak ta lala! Ostatecznie nie możemy wybrzydzać. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.

Holy Molly... a story about searching for a basket


We're spending Easter this year in the Netherlands, because of my exams. I may not be very religious, but some of my traditions I'm not planning to give up. Maurice as a cultural barbarian is not going to suppot me in my actions, but as long as I promise not to drag him with my to church, he's also not gonna try to discourage me. As long as he can stay relatively passive, he's fine with it ;)


The house is clean, whether I planned it or not. I'm not a big fun of polish tradition of huge pre-Easter cleaning including polishing bathroom tiles one after another or washing windows with outdoor temperature close to 0 Celsius degrees. However after two weeks of studying and not paying much attention to the cleanlinness in our hen-house, the space was asking for detergents and hoover. Poor naive woman.. you were really hoping that your man would do something about it himself? Keep dreaming. 

I decided to have a piece of my traditions in here, so I invited my father-in-law and sister-in-law for a traditional polish Easter breakfast. Than suddenly a crazy thought came through my mind. How about... bless the food? It's a big part of Polish traditions, that on Saturday we take our food (like eggs, ham, bread, sausages, salt and horseraddish) to church and bless it with holy water. Good idea! But where? How? Why? Is there any church in our neighborhood, where they bless food? There's plenty of churches around (most of the protestant however), but Dutch people don't know this tradition! We need to find a Polish congregation. Luckily Agnes is also staying in the Windmill-country for Easter with her family and she had the same crazy idea. She's a bit more experienced and better informed, so she knew where and when. We're going on Saturday to Arnhem! There's only one problem left... a basket. 


Where the hell am I supposed to find a right wicker basket for święconka (food for blessing)?! There's a lot of baskets in the shops, but they seem all wrong. They are rather for planting flowers in a garden/balcony or for keeping all possible crap in an organised and decorative way in a house. Most of all... they don't have a holder! Have you ever seen a basket with święconka without a holder? Ever! I ran crazy through all possible shops in a center, that may have the needed stuff. Suddenly... oh hell yes! I found it! Perfect size, with a holder. So what it has a fabric tag with "Garden" on it and plastic foil inside... both can be easly removed. Or covered with a big napkin. And decorated with some twigs with "kittens" (how do you call this stuff on a pic above in english?). It's gonna be perfect! After all we don't have much choice. You gotta like what you have, if you don't have what you like. 

sobota, 23 marca 2013

Cookie Quiz

Zainspirowana ciasteczkowym quizem, który przygotowała dla nas na ostatniej lekcji nasza nauczycielka, postanowiłam i dla Was zorganizować taką zabawę. O ile pamięć mnie nie myli (a archiwum potwierdza) nie było jeszcze w naszej Nibylandii ani jednego, nawet najmniejszego konkursu.  Pora to nadrobić i sprawdzić Waszą znajomość holenderskich słodyczy ;) 

Na część z pytań odpowiedzi możecie znaleźć na blogu. Odpowiedzi możecie zostawiać w komentarzach  (w tym celu uruchomiłam tymczasową moderację, więc komentarze z odpowiedziami zostaną opublikowane dopiero po zakończeniu konkursu) lub wysyłać je na maila justine.in.neverland@gmail.com. Na odpowiedzi czekam do 22 kwietnia, po czym spośród poprawnych odpowiedzi wylosuję 3 zwycięzców, których uszczęśliwię paczuszkami wyselekcjonowanych przeze mnie holenderskich słodkości.




COOKIE QUIZ:


1. Bossche Bollen są specjalnością jakiego holenderskiego miasta i w jakiej prowincji to miasto leży?

2. Jak nazywają się "pączki" tradycyjnie jadane w Sylwestra?

3. Dropjes to chyba najpopularniejsze i najbardziej znane holenderskie cukierki. Charakteryzują się czarnym kolorem i bardzo specyficznym, wyrazistym smakiem. Jaki to smak?

4. Nigdy nie potrafię odmówić sobie stroopwafels. To rodzaj słodkich wafelków zlepionych gęstą, słodką masą. Cóż to za masa?

5. Gdy Sinterklaas przybywa do Holandii, jego pomocnicy Zwarte Pieten odrzucają i częstują dzieci małymi, okrągłymi ciasteczkami. Jak się one nazywają?

6. Speculaas zawdzięcza swój smak konkretnej mieszance przypraw. Wymień przynajmniej trzy przyprawy, które wchodzą w jej skład.

7. Kiedy w holenderskim domu rodzi się dziecko, odwiedzających częstuje się beschuit met muisjes, czyli rodzajem herbatniczka posypanego anyżową cukierkową posypką. Jakie kolory mają owe muisjes?

8. W żadnej szanującej się holenderskiej kawiarni nie może zabraknąć klasycznego, holenderskiego ciasta. Co to za ciasto?

9. Gevulde koek znaczy "nadziewane ciastko". Jaki jest główny składnik tegoż tajemniczego nadzienia?

10. Co to za ciacho znajdujące się na obrazku poniżej?

Życzę powodzenia i dobrej zabawy w odkrywaniu holenderskich słodkości! :)

Cookie Quiz


Inspired by the cookie quiz, which our teacher prepared for us on our last lesson, I decided to have some little game for you too! If I remember well (and I definitely do, cause I checked the archives), there wasn't any contest or quiz on our Neverlandy blog till now. Well it's time to catch up and check how much do you actually know about Dutch sweets :) 

Some of the answers you can find on my blog. If you feel like taking part in our quiz please leave your answers in a comment (I changed the settings temporary, so these comments are gonna be published when the quiz is finished) or on my e-mail: justine.in.neverland@gmail.com. You have time till 22nd April. Than I'm gonna drawn 3 winners. The price in this little contest is a packeage with personly selected by myself typicly Dutch sweets.

COOKIE QUIZ:


1. Bossche Bollen are specialities of a Dutch city. Which city is it and in which province does it lay?

2. What's the name of a kind of "donut" that is traditionally eaten on New Years?

3. Dropjes are I guess the most popular and best known dutch candies. The have black color and very strong, characteristic taste. What taste is it?

4. I can never say no to stroopwafels. They are a kind of thin, sweet wafers with a thick, sweet substance in between. What is it, that glues these wafers together?

5. When Sinterklaas is coming to the Netherlands, his helpers Zwarte Pieten are treating children with small, round cookies. How do you call them?

6. Speculaas has its specific taste thanks to the mix of certain spices. Name at least three of these spices.

7. When I child is born in a dutch family, the visitors are treated with beschuit met muisjes, a kind of biscuit with an anisic candy sprinkles. What color are those muisjes?

8. Every single cafe in the Netherlands is serving a typical dutch pie. What pie is it?

9. Gevulde koek means "filled cookie". What's the main ingridient of this secret filling?

10. What's the name of the cake on the picture below?

Good luck and hope you´re gonna have fun with discovering all dutch goodies! :)

poniedziałek, 18 marca 2013

The last day of school


A year ago in April I started the learning the dutch language for serious. A year after I finished my studies I was about to go back to school like as a freshman. Learning the basics of the language, how to pronouce some letters, listening to funny, childish songs and doing a lot of homework. It was an amazing period. I learned a lot not only about dutch language, but also about the culture and tradtions of the citizens of the Netherlands and many countries where other students were from. I met so many nice and interesting people. With some of them I got good friends. My life here in the Netherlands would not be the same anymore without their presence.

The wasteful wives club ;)
However everything has its end and so did the language course. Our last lesson was fun and so relaxed. Instead of doing another grammar exercises, writing mini-essays or analizing our common mistakes, our amazing teacher prepared for us... a cookie quiz! 



We were divided into three groups. Each group got a set of typically dutch cookies and candies and we had to connect the sweets with right names and descriptions. Of course sometimes it required some proof testing! Gotta say I didn't have any problems with this ;) Maurice was later joking that a glutton like me should be a separate one-person group. 

The next task was to advertise the cookies by every group. And that's when the real fun started. To win the contest we were coming up with sometimes ridiculous and hillarious ideas and arguments. Everyone was laughing and joking. It did not look like a lesson at all. Rather like a meeting of good friends. 

Our group with two great teachers in front and our only guy ;) 
 Now there're only exams left and than... keep intergrating with this tiny, funny country and its citizens :)

Ostatni dzień szkoły

Rok temu w kwietniu zaczęłam naukę języka holenderskiego na poważnie. Prawie rok po skończeniu studiów znów przyszło mi zasiąść w szkolnej ławce i poczuć się jak pierwszoklasista. Nauka języka od podstaw, sposób wymowy poszczególnych głosek, śmieszne poiseneki o nieskomplikowanym tekście, masa zadań domowych... Był to niesamowity okres, podczas którego nauczyłam się dużo nie tylko o języku holenderskim, ale także o zwyczajach i tradycjach Holendrów, o ich kraju oraz wielu innych, skąd pochodzili pozostali kursanci. Poznałam wielu ciekawych ludzi, a z niektórymi osobami zżyłam się bardzo mocno i nawiązałam nowe, fantastyczne przyjaźnie. 

Klub Żon Marnotrawnych ;)
Jednak wszystko ma swój kres i tak oto nadeszła pora, żeby zakończyć nasz roczny kurs językowy. Ostatnia lekcja miała bardzo luźny charakter. Zamiast wałkować kolejne ćwiczenia, pisać mini-wypracowania czy analizować zagadnienia gramatyczne, nasza wspaniała nauczycielka przygotowała dla nas... quiz ciasteczkowy! 



Podzieliła nas na trzy grupy i wydała trzy zestawy typowo holenderskich ciasteczek i słodyczy. Naszym zadaniem było dopasować do całości opis, nazwę i łakocia. Oczywiście musiało się to wiązać także z degustacją! Nie muszę chyba dodawać, że nie miałam z tym zadaniem najmniejszego problemu? ;) Maurycy się później śmiał, że taki łasuch jak ja powienien stanowić odrębną grupę. 

Kolejnym zadaniem było zareklamowanie paru wybranych ciasteczek przez każdą grupę. I tu zaczęła się prawdziwa zabawa. Żeby wygrać konkurs, prześcigaliśmy się z coraz dziwniejszymi i zwariowanymi argumentami, śmiejąc się przy tym i wygłupiając na całego. W niczym nie przypominało to już lekcji. Zabawa wzięła górę i panowała prawdziwie radosna, przyjacielska atmosfera. 

Nasza zaawansowana grupa z dwiema nauczycielkami na czele i naszym jedynym rodzynkiem po środku. 
 Teraz zostały przed nami tylko egzaminy i... dalsza integracja z tym niewielkim krajem i jego mieszkańcami ;)

poniedziałek, 11 marca 2013

Nowy serial z polskim akcentem

- Snoepje, choć tu szybko! - woła Maurycy za salonu.
- Uczę się! O co chodzi? - odkrzykuję zza biurka.
- To coś dla ciebie! Musisz to zobaczyć! - przybiega podekscytowany Maurycy - Zrobili nowy serial, właśnie widziałem zwiastun! Na pewno ci się spodoba, bo przypomina mi ten twój ulubiony amerykański serial o grubej prawniczce. W tym główną rolę gra roztrzepana prawniczka w przykrótkiej mini, z niewyparzoną gębą. I do tego jest pół-Polką! 
- "Oooo.... to trzeba będzie koniecznie sprawdzić" - pomyślałam.

Wygoogolwałam szybko tytuł. "Danni Lowinski". Aha, rzeczywiście zapowiada się zabawnie. Historia może być już znana mieszkańcom krajów sąsiadujących. Serial produkcji niemieckiej, a następnie odwzorowany w Belgii doczekał się także holenderskiej wersji. Tytułowa Danni jest 30-letnią pół-Polką mieszkającą z ojcem inwalidą. Z zawodu fryzjerka, właśnie ukończyła szkołę prawniczą i poszukuje pracy w dużej kancelarii. Potencjalny pracodawca nie bierze jej jednak na poważnie, gdyż... no cóż, Danni ani poważnie nie wygląda, ani się też tak nie zachowuje. Jest radosna, roztrzepana i nosi kolorowe, obcisłe, krótkie spódniczki. Zdeterminowana kobieta jednak się nie poddaje i otwiera własne "biuro" w... centrum handlowym, gdzie pobiera od swoich klientów opłatę w wysokości 1 euro za minutę. Z tego muszą wyjść niezłe jaja! :)
Przyznam szczerze, że nie mogę się już doczekać premiery! Ja wszelkie typowo babskie, nieco naiwne i komediowe seriale łykam jak pelikan, więc liczę, że się nie zawiodę. Polski akcent (choć nie dosłownie, gdyż Danni mówiąc coś po polsku ma uroczo zabawny akcent, ale w końcu aktorka jest Holenderką, więc nie oczekujmy tutaj cudów) dodaje w moich oczach serialowi takie małe COŚ, co tym bardziej przykuło naszą uwagę. Mam tylko nadzieję, że moja znajomość holenderskiego okaże się wystarczająco dobra, że nadążyć za szybką paplaniną bohaterki :) 

A new serie with a polish accent


Snoepje, come over here! - Maurice is calling from the living room.
- I'm studing! What's happening? - I'm answering from behind my desk.
- It's something for you! You gotta see it! - he runs to me all excited - They made a new TV serie, I just saw a trailer. You're definitely gonna like it, it seems a bit like your favorite amarican serie, the one about the fat lawyer! The main character here is very girly, talks a bit rude and... she's half Polish!
-"Ohh... we're gonna have to check this out!" - I thought.

I quickly googled the title. "Danni Lowinski". Aha, it does look funny indeed. People living in Germany and Belgium may already know this story. The serie was originally produced in Germany and later Belgians made their version of it. Now it's time for a Dutch one :)

Danni is a 30-year-old half Polish woman living with her disabled father. She's a hairdresser who just finnished a law school and is looking for a job in a law firm. Unfortunatelly nobody's taking her serious. Well... it's not very surprising. Danni looks and acts nothing like serious. She's very cheerful, a bit chaotic, wearing very short and colorful skirts. She's also very determinated, so she doesn't give up. She opens her own "office" in... a mall, where she charges her customers 1 euro per minute. 
To be honeste I can't wait the pilot episode! I'm very easly hooked on any funny, girly and naive serie, so I hope I'm not gonna be disappointed. The polish "accent" (though not literally, since the actress playing Danni is Dutch, so she rather speaks polish with funny, kind a cute accent) makes me a bit intrigued. I only hope, that my knowledge of Dutch is gonna be already enough to follow and understand fast speaking, chaotic Danni :) 

czwartek, 7 marca 2013

Kot niejadek i załamanie nerwowe

Jestem wyczerpana. Czuję się, jakbym była na skraju załamania nerwowego. Pół poranka przeryczałam z żalu, bezradności i zrezygnowania. Miało być tak pięknie, przyjemnie, chcieliśmy zrobić coś dobrego, a w zamian dostajemy po głowie. Co się stało z naszą Nibylandią? Naszą krainą szczęśliwości... Niewiadomo jak i skąd nasza oaza stała się wylęgarnią zmarwień, frustracji i wyczerpania. Ale od początku...

Jak wiecie, niecały miesiąc temu przygarneliśmy starszego kotka ze schroniska. Hankie dość szybko się zaaklimatyzował. Ma swoje ulubione miejsca do spania, mruczy głośno jak tylko się do niego zbliżamy, lubi być głaskany i nawet przychodził wieczorami do naszego łóżka, żeby z nam spać lub choćby trochę podrzemać. Tylko niejadek z niego straszny. Grymasi, wybrzydza i gardzi typowo kocimi smakołykami. Mięso i kurczak je bee, jak ryba to tylko i wyłącznie łosoś dobrej jakości, sucha karma wręcz w ząbki gryzie, a i ta w sosie nie podchodzi. Szybko doszliśmy do wniosku, że nasz leniwy kot, choć ma zdrowe, białe ząbki nie lubi gryźć, więc serwujemy mu jedynie kocie musy i specjalne kocie mleczko. Przynajmniej to zjada. A właściwie zjadał... 

Przynajmniej do ostatniego weekendu. W piątek wieczorem coś mu się nagle odwidziało i nagle przestał wogóle jeść. Przestał też przychodzić poleżeć koło nas, jak to robił wcześniej i zwracał niewiele uwagi na nas. Ciągle daje się głaskać i głośno przy tym mruczy, ale dość szybko się nudzi. Mając świadomość jak niebezpieczna dla kociej wątroby jest kilkudniowa głodówka (szczególnie, że i tak już ma chore serduszko) z samego rana w poniedziałek zadzwoniłam do weterynarza. Nie wiem kto się bardziej tą wizytą stresował: kot czy ja, bo musiałam maksymalnie się skupić, żeby rozmawiać po holendersku, wytłumaczyć i zrozumieć kocie zawiłości. Na szczęście pan doktor był bardzo ciepliwy, miły i wyrozumiały. Tłumaczył mi powolutku, jak kozie na wozie, co jakiś czas dopytując się czy go zrozumiałam. Kot dostał tabletki na serce i zastrzyk mający pobudzić jego apetyt. I cały zapas próbek różnych kocich karm, specjałów i specjalne "kocie mleczko czekoladowe". Nazywam je tak, bo rzeczywiście pachnie jak karmelowe kakao, aż mnie samą kusiło, żeby mu podjeść, choć tak najprawdę to specjalny płynny suplement diety dla kotów w czasie choroby. 

Pierwszego dnia coś tam zjadł. Nawet parę nowych chrupek spałaszował i z entuzjazmem wypił porcję "czekoladowego mleka". Drugiego dnia, już się bardziej ociągał, a wczoraj znowu uparcie odmówił jedzenia. Martwimy się z Maurycym o niego strasznie. Jakbyśmy mało mieli stresów związanych z maurycową pracą i moimi egzaminami za parę tygodni, to jeszcze nasz nieporadny sierściuszek takie fochy pokazuje. Wszystko to odbija się oczywiście na naszym związku i nasza Nibylandia coś przybladła. 

Czyżbyśmy zabijali kota naszą miłością? Chcieliśmy mu dać tyle ciepła i dobroci, że z tego całego podekscytowana jego serduszko zaczęło popadać w głębszą chorobę? I co my mamy teraz zrobić? Pozwolić mu umrzeć?! Przez te parę tygodni pokochaliśmy strasznie tego zwierzaka. Chcemy dla niego długiej, szczęśliwej starości, ale najwzyczajniej nie stać nas na wydawanie dziesiątek-setek euro tygodniowo na futrzaka, szczególnie kiedy ja jeszcze nie pracuję. Łzy mi ciekną po policzkach pisząc to. Czy jesteśmy złymi ludźmi? Czy mamy złośliwego pecha?...

wtorek, 5 marca 2013

Wiosna, ach to ty!

Nareszcie! Po jako takiej zimie wreszcie przyszło ocieplenie. Od dwóch dni możemy cieszyć się bezchmurnym, błękitnym niebem, przyjemnie grzejącym słoneczkiem i temperaturami w granicach 12-15 stopni. Ach, jakże wszyscy wyczekiwali już tych dni!


Na niemal każdym trawniku radośnie rozkwitają krokusy, przebiśniegi i prymulki. Rękawiczki wreszcie nie są potrzebne podczas jazdy rowerem. Świat staje się jaśniejszy i jakiś taki weselszy. 

Nie wiem jak długo dane nam będzie nacieszyć się tą pogodą, więc co by nie marnować czasu i okazji, postanowiłyśmy z koleżankami posiedzieć dziś po lekcjach w kawiarnianym ogródku tuż koło uczelni. Wszystkie stoliki i krzesła ze studenckiej knajpki w niemal błyskawicznym tempie wyeksmitowane zostały na zewnątrz, zajmując spora część placu przed głównym budynkiem uniwersytetu. Niestety, jak można się było spodziewać, spragnieni słońca studenci w równie szybkim tempie zajęli wszystkie możliwe miejsca. Pozostał nam jedynie skrawek ławeczki, z którego mogłyśmy obserwować gaworzący tłum. 

Na pocieszenie zawsze mam nasz słoneczny, kurnikowy balkon, na którym niebawem (mam nadzieję), zaczną na odrastać aromatyczne ziółka i kiełkować nowe roślinki. A za półtorej miesiąca znów będzie sezon na... biełe szparagi! :)

A Wy czujecie już wiosnę?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...