sobota, 17 października 2015

Czy na emigracji można poczuć się jak w domu?

W ostatni weekend stuknęły mi cztery latka. Cztery lata mojego emigranckiego życia w Wiatrakowie. Wiele rzeczy się zmieniło przez ten czas i do wielu kwestii musiałam się przyzwyczaić, dostosować. Jak to tej pory moich decyzji nie żałuję, a na pytanie (jakże często zadawane, swoją drogą) czy już się w Holandii zaaklimatyzowałam, zawsze odpowiedam, że czuję się tu jak w domu. W moim drugim domu, bo nie ukrywajmy, miejsce w którym się wychowałam zawsze będzie moim pierwszym domem. 

Z okazji tej małej rocznicy zastanawiałam się ostatnio, co właściwie sprawiło, że poczułam się w Holandii jak u siebie. I znów, mogłabym wymienić wiele czynników, ale niektóre wydawały mi się szczególnie ważne. Tak śmiesznie się złożyło, że na każdy rok mojej emigracji, przypadł jeden milowy krok do pelnej satysfakcji z mojego życia na "obczyźnie":

1. Znajdź nowych przyjaciół

Wiele znanych mi emigrantek wyjechało za granicę z podobnych powodów jak ja. Z miłości. Serce w końcu nie wybiera, prawda? Inni nieraz przenoszą się do innegokraju z całą rodziną. Wydawałoby się, że w takiej sytuacji powinniśmy już czuć się dość komfortowo. Mamy kogoś bliskiego u naszego boku. Ktoś komu można się wyżalić, kto nas wspiera i rozumie. Ale czy rzeczywiście rozumie wszystko? Czy Holender w Holandii będzie w stanie naprawdę wyobrazić sobie z czym boryk się obcokrajowiec, który dopiero stawia pierwsze kroki w nieznanym mu kraju? Wszystkie holenderskie zwyczaje, które nas zadziwiają, śmieszą, drażnią, będą do Holendra zupełnie normalne i oczywiste. A kiedy w domu atmosfera robi się ciężka, kto nie ma ochoty wygadać się komuś z zewnątrz? 

Źródło: www.ravebin.com
I tu właśnie potrzebni są przyjaciele. Ktoś z kim można pójść na kawę/piwo/lunch i zwyczajnie pogadać. Poplotkować. Ponarzekać na tego naszego (zazwyczaj) kochanego męża/chłopaka, na teściów, sąsiadów czy choćby tego szalonego rowerzystę, który wczoraj mało nas nie rozjechał. Jeszcze lepiej, jeśli ten ktoś jest też przyjezdnym, tak jak my. Przyjaciółka emigrantka! Tylko ona wie jak się czujemy, bo przecież musiało przejść podobną drogę. No i umówmy się: choćby nie wiem jak wspaniały był nasz partner, czy naprawdę chcemy, żeby całe nasze życie kręciło się wokół jednej osoby? Jak cudownie mieć też swoje własne życie! Dlatego przyjaciele tu na miejscu są tak ważni. 

2. Naucz się języka

Ok, chwilę pokręciliśmy się po tym kraju. Generalnie wielkich problemów z komunikacją nie mamy, bo przezcież każdy w Wiatrakowie po angielsku mówi. Niemal wszystko idzie załatwić. Ale ale... w pewnym momencie fajnie byłoby rozumieć co ludzie na ulicy mówią. Nie umierać z nudów na rodzinnej imprezie, bo ciężko oczekiwać, że cała familia lubego tylko dla nas zacznie toczyć wszystkie rozmowy po angielsku. Nie nie, kochani. To my tu przyjechaliśmy, to MY musimy się dostosować. 

Źródło: www.savethestudent.org
Przyznaję, że nauka języka obcego od podstaw to niezłe wyzwanie. Na samym początku to świetna zabawa. Potem zaczynają się schody. Wydaje nam się, że powinniśmy już być w stanie się porozumiewać. Jednak nie idzie to płynnie, wielu słów nam brakuje, robimy błędy i generalnie szlag nas trafia. Etap zniechęcenia i nienawiści. Znam osoby, które w tym punkcie utkwiły. Jeśli jednak się nie poddamy, zaciśniemy pięści to nagroda będzie niesamowicie satysfakcjonująca. Wyobraźmy sobie: włączamy TV i nie sprawia nam trudności obejrzenie fajnego programu lub wiadomości. Idziemy do sklepu/przychodni/baru i rozumiemy co się wokół nas dzieje, o czym inni rozmawiają. W końcu nie jesteśmy traktowani jak turyści, tylko jak normalni ludzie. Przynależymy do lokalnego społeczeństwa. 

3. Znajdź pracę, która sprawia ci przyjemność

Rzeczywistość jest brutalna. Za granicą o pracę trzeba się nieraz mocno starać. Bariera językowa nie pomaga, znajomości nie mamy, więc ciężko nawet żeby ktoś nas polecił, a konkurencja jest ogromna. W końcu jednak jakąś pracę znajdujemy. Niezawsze jest ona szczytem naszych marzeń. Wręcz przeciwnie. Pierwsza praca za granicą nie rzadko jest daleka od tego jak byśmy sobie nasze idealne życie wyobrażali. Co tu dużo kryć, po przeprowadzce, początkowo dorabiałam sobie najzwyczajniej sprzątając. Świetnego CV i profesjonalnego doświadczenia z Polski nie przywiozłam, więc w ofertach pracy nie mogła za bardzo wybrzydzać. Co nie znaczy, że szukać nie przestałam. 

Źródło: www.huffingtonpost.com
Obecnie mam przyjemną pracę w branży, którą studiowałam. Pracuję z rewelacyjnymi ludźmi w firmie, która pozwala mi się rozwijać. Może moje stanowisko nie jest wybitnie ambitne, ale nie to się przecież liczy. Tak naprawdę ważnej jest tylko to, za jakią miną wstajesz rano i z jakim odczuciem wracasz do domu. Zapytana o pracę, chętnie opowiadam o niej z uśmiechem, bo zwyczajnie daje mi satysfakcję! Inspiruje, zachęca do dalszego rozwijania się i pozwala na całkiem przyjemne spędzenie tych 8+ godzin. A co najważniejsze... czuję się doceniana. Warto uczuć się, szukać tej właściwej firmy, a jeśli mamy pasję, talent i pomysł na siebie, zostać swoim własnym szefem, jak moje blogowe koleżanki Dorota i Maryla, z których jestem bardzo dumna. Tak trzymać! 

4. Badź otwarty, świadomy i akceptuj

I w końcu pora na akceptację. Za granicą wiele rzeczy trzeba zaakceptować. Jeśli już podejmiemy decyzję, że dobrze nam tu i chcemy tu zostać, będziemy musieli zwyczajnie pogodzić się a faktem, że otaczające nas środowisko i ludzie są tacy a nie inni i raczej ich już nie zmienimy. Nie drastycznie w każdym razie. Choć Holendrzy potrafią być czasem niezwykle irytujący, to nie ma co porównywać ich z Polakami. Żyjemy w ich kraju, więc trzeba ich po prostu zaakceptować. Kropka. Ewentulanie omijać tych działających na nerwy. W końcy znajomych sami sobie dobieramy. 

Zamiast narzekać na różnice, czemu nie nauczyć się od tubylców, chegoś co się nam podoba? Zamiast lamentować, że pewnych polskich produktów kupić tu nie można (no chyba, że w polskim sklepie), czemu nie poszerzyć horyzontów i spróbować czegoś nowego? Ja na przykład lubuję się w kuchniach azjatyckich i niebywale cieszy mnie fakt, że nie mam w Holandii problemu ze znalezieniem dość egzatycznych składników. 

Źródło: beingandbelonging.com
W końcu pora zaakceptować w pełni siebie i tego kim jsteśmy. Kim właściwie jestem? Polką, która na co dzień mało ma wspólnego z ojczyzną? A z roku na roku dystans między mną a polskimi realiami rośnie coraz większy (jak to nie jechać na imprezę rowerem? I co z tego, że zima). Na pewno nie Holenderką! To nigdy się nie stanie... choćby dlatego, że moja słowiańska krew nie pozwala mi na spokojną, wywarzoną dyskusję. Nigdy w pełni nie będę tu miejscową. Zawsze w jakiś sposób będę się wyróżniać. Choćby przez mój akcent, którego w końcu przestałam się wstydzić. Czemu miałabym się wstydzić? Bo zdradza moją narodowość? I bardzo dobrze. Pozwala mi kreować moją własną unikalną tożsamość. Łamać polskie negatywne stereotypy. Jestem tym na co ciężko pracowałam i czerpię z tego co wyniosłam z rodzinnego domu oraz czego uczy otaczający mnie świat. I wiecie co... dobrze mi z tym. ;) 

czwartek, 1 października 2015

Październikowa promocja NS

Zrobiło się nieco chłodniej, a dni zaczęły się coraz bardziej skracać. Nie da się ukryć, jesień nastała na dobre. Ale koniec wakacji i rozpoczęcie roku szkolnego, wcale nie oznacza, że mamy się zaszyć w czterech ścianach z kubkiem herbaty (tudzież w Starbuck'sie z kubkiem pumpkin spice latte) iowinąć szczelnie kocem! No właściwie to możemy, szczególnie, że taka wizja brzmi całkiem przyjemnie. Ale ale... nie musimy. I NS doskonale się z tym zgadza.

W ubiegłym tygodniu około 4 miliony domostw w Holandii otrzymały specjalne książeczki i bilety promocyjne ważne przez cały październik. Wczoraj zostałam poproszona o pomoc przy rozszyfrowaniu owych bilecików, więc idąc za ciosem, postanowiłam podzielić się tu z Wam moją pociągową wiedzą (dzięki za pomysł Agnieszka!). Może ktoś z Was również znalazł w skrzynce pocztowej upominek od holenderskich kolei? Jakie to promocje nam zaoferowano i z czym się to je? 

MEEREISKAART

W pakiecie znajduje się jeden papierowy bilet z chipem zwany "Meereiskaart voor 2 dagen". Co nam on daje? Dzięki temu bilecikowi, możemy podróżować we dwoje na jednym ważnym bilecie od poniedziałku do piątku po 9.00 rano, a w weekendy przez cały dzień. Do wykorzystania są dwa dowolne dni i nieogranoczona ilość przejazdów. 

Przykładowo: mam OV-chip kaart z abonamentem na trasę Nijmegen-Utrecht. Mauryc jeździ samochodem, więc nawet własnej OV-chipkaart nie ma. Załużmy, że pewnego dnia postanowiliśmy się wybrać pociągiem do Utrechtu. Na stacji początkowej ja odbijam swoją OV przy słupku tudzież bramkach, a Mauryc melduje (inchechen) się właśnie ową Meereiskaart. W ten sposób może jechać ze mną za darmo, w tej samej klasie do tego samego miejsca co ja. W Utrechcie jednak uznaliśmy, że Amsterdam też jest fajny i chcemy się tam wybrać. Jedno z nas musi w tym momencie kupić bilet w automacie. Kupujemy jeden bilet, a drugie z nas jedzie dalej na Meereiskaart. I tak przez cały dzień. A właściwie dwa dni. 

Uwaga: ponieważ karta ma chip, bezwzględnie trzeba się nią zaczekinować przed wskoczeniem do pociągu. W przeciwnym razie będzie nie ważna. Należałoby się też wyczekinować po dojeździe na miejsce. Jeśli gdzieś się przesiadamy i czas przesiadki trwa ponad 35 minut, chech-in i check-out też są konieczne. Jeśli transfer jest którszy, nie zaprzątamy sobie tym głowy. 

OVERGANGSBEWIJS

Kolejną ofertą są dwa papierowe bileciki "Overgang 2-1 dagkaart". Dzięki tym kartom możemy podróżować w pierwszej klasie za cenę drugiej klasy. Przyznam, że ta akcja szczególnie nie powala, bo do wykorzystanie jest jedynie w weekendy (sobota i niedziela), kiedy to pociągi i tak nie są zatłoczone. Ale z drugiej strony... jeśli już gdzieś jedziemy, czemu nie skorzystać "luksusów" pierwszej klasy jakimi są przestrzeń, cisza i czasem gniazdka elektryczne (np, żeby podładować smartphona, który już pada od intensywnego lajkowania na fejsie. Uff... ale nam się w tym tekście zalęgło sporo dziwolągów językowych. A co... taka jestem nowoczesna ;)). 

Jak to działa? Podróźnik spragniony wrażeń kupuje bilet drugiej klasy do fantastycznego Nijmegen. Zamiast w nędznej drugiej klasie, wyciąga nogi w pierwszej klasie. Dzięki Overgang kaart zaoszczędził jakieś 40-50% ceny za dodatkowy komforcik. 

Uwaga: Overgang kaart nie posiada chipu, więc się nią nie meldujemy. Jest ważna tylko w połączeniu z odbitym biletem drugiej klasy. Konieczne jest natomiast wpisanie długopisem daty na papierowej Overgang kaart. 

KSIĄŻECZKA

Załączona książeczka ma charakter informacyjny. Możemy w niej wyczytać jakie to inne promocje są w tym miesiącu dostępne na stronie www.spoordeelwinkel.nl, np. niekiepska akcja: bilet w dwie strony dla dwóch osób poza godzinami szczytu za 19,90 euro. 

Warto pamiętać, że akcje nie łączą się ze sobą. Wspomniane wyżej bilety są akceptowane przez wszystkie firmy kolejowe w Holandii, ale na przejazd Intecity Direct lub ICE (międzynarodowe połączenia na odcinkach krajowych) będziemy musieli uiścić dopłatę. 

To gdzie się wybierzecie w październiku?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...