piątek, 14 lutego 2014

BOB czy BERT - jakim kierowcą jesteś?

W Holandii nikt nie chce być Bobem. Szczególnie, jeśli wybiera się na imprezę ze znajomymi. Ale ktoś jednak musi (a przynajmniej powinien) i jeśli wierzyć statystykom, często nim zostaje. Kim właściwie jest ten tajemniczy Bob?

Bob to osoba, która decyduje się nie pić przez cały wieczór i na koniec bezpiecznie poodwozić pozostałych znajomych do domu. Cóż za altruizm. Ale dlaczego Bob?? Wiele osób wierzy, że to skrót od "Bewust Onbeschonken Bestuurder", czyli Świadomie Niepijący Kierowca. Prawda jednak jest taka, że było to (z mniej wiadomych powodów) imię wybrane przez belgijski rząd. Wszystko mianowicie sprowadza się do kampanii, mającej na celu uświadomić mieszkańcom Belgii niebezpieczeństwa związane z prowadzeniem "na gazie". Kampania powstała w 1995 roku i bardzo szybko i dobrze się przyjęła. Koncept błyskawicznie przeniknął do Holandii oraz innych krajów jak Niemcy i Francja (francuski odpowiednik Boba to Sam). 


Bądźmy jednak realistami. Nie na każdej imprezie pojawia się Bob i nie każdy ma ochotę uzależniać się od innych. Szczególnie, że w Holandii dopuszczalna ilość alkoholu we krwi to 0,5 %o. Kierowcy nieraz mają tendencję, do przeliczania się ze swoimi możliwościami. Przy tak szerokim asortymencie przeróżnych, również mocnych piw w tutejszych barach o przekroczenie granicy nie trudno. To samo ograniczenie dotyczy też rowerzystów, o czym nikt zadje się nie pamiętać. Pijany rowarzysta to chyba jeden z najczęście spotykanych w Holandii widoków w weekendowy wieczór. Równie popularny jak pijany Holender z niewyraźną miną, przyglądający się do granic możliwości zapchanemu "parkingowi" dla rowerów. No tak... gdzie to stoi moja dwukołowa bryka? ;) 

Bob ma zatem też swego niegrzecznego braciszka, Berta. BERT ("Bezopen En Rij Toch" = Pijany, a i tak jedzie) to zupełnie nieoficjalny i znacznie mniej rozpowszechniony skrót. Ach, cóż za inwencja u tych Holendrów. 

Weekend właśnie się zaczyna. Zatem moi Drodzy, kim będziecie w nadchodzących dniach? Bobem czy Bertem? ;)

wtorek, 11 lutego 2014

Niebieskie koperty i urząd online

O-oo... Otwieram skrzynkę na listy, a tam niebieska koperta. I to zaadresowana do mnie. Kurza twarz, czegóż oni tym razem ode mnie chcą?? Przecież grzeczna byłam!

Kolor niebieski jest najbardziej znienawidzoną barwą, jeśli chodzi o holenderską pocztę. Nikt nie lubi dostawać charakterystycznych niebieskich kopert. Dlaczego? Bo oznaczają one tylko jedno: podatki. W ten oto sposób Belastingdienst (urząd podatkowy) odróżnia się od pozostałej korespondencji dostarczanej tradycyjną drogą. Są one efektem ujednolicenia i urposzczenia formy i precedur, które zaszły w latach 80-tych. 


Wróćmy jednak do tej mojej nieszczęsnej koperty. Otwieram z miną skazańca, przeglądam list i wielka niespodzianka. Oto właśnie poinformowano mnie, że otrzymałam wiadomość dotyczącą zorgtoeslag (dodatek zdrowotny) i żeby ją przeczytać, muszę zalogować się na stronie MijnOverheid.nl. Hę? Zwykle informacje o wszelkich toeslag'ach przychodzą w normalnych kopertach i nie trzeba się nigdzie logować. A co mi tam, ja tam i tak wolę skomputeryzowana korespondencję. Wchodzę na strochę, loguję się do powstałego dla mnie konta za pomocą podpisu DigiD i co się okazuje? Informacja, która na mnie czeka nie jest żadną nowością. Już wcześniej o jej treści mi w liście doniesiono. Co teoretycznie mnie nie dziwi, bo od państwowych instytucji w Holandii dostaje się całą masę listów, nieraz bez treści coś wnoszącej. Czasem nawet myślę, że to rząd w ten sposób podtrzymuje przy życiu tradycyjną pocztę. 

Co się jednak stało. W ten oto sprytny i podstępny sposób Belastingdienst przekonało mnie do aktywacji konta online, przez które od tej pory będzie się ze mną kontaktować we wszelkich kwestiach. Ale jak to tak? To znaczy, że już nie będę dostawać setek tysięcy listów do mojej skrzynki pocztowej? Że przestaną marnować tony papieru na mnie? Dla mnie bomba. Przynajmniej wiem, że żadnej koperty już nie zgubię ;) Mauryc był nieco mnie entuzjastyczny. 
- Dobrze, że przynajmniej ty się z tego cieszysz. Ja żadnego konta aktywować nie będę. Chcę, żeby mi dalej przysyłali listy.
- Czemu? Przecież to bez sensu... i takie mało ekologiczne. I mało ekonomiczne...
- Ja tam wolę tradycyjne koperty. Nie chcę być informowany przez maile. 


Oto dość typowa Holenderska postawa. Zauważyłam, że choć Holandia w kwestiach załatwiania spraw urzędowych jest bardzo postępowa i naprawdę większość rzeczy można załatwić bez wychodzenia z domu (serio, czy jest jeszcze ktokolwiek, kto nie wypełnia zeznania podatkowego online??), Holendrzy sami w sobie podchodzą do tego "uszczęśliwiania ich" z lekką rezerwą. I nie bardzo rozumiem dlaczego... Cała automatyzacja i elektronizacja jest dziecinnie prosta w obsłudze. Jedyne czego tak naprawdę nam potrzeba do wypełnienia jakiegokolwiek wniosku jest numer BSN i podpis elektroniczny DigiD. Nawet nie znając dobrze holenderskiego człowiek powinien dać sobie radę (może przy pomocy słownika). Zasiłki, dopłaty, zeznania, wnioski, zmiana danych (np. przy przeprowadzce)... Wszystko w zasięgu jednego kliknięcia. A okazuje się, że tubylcy nie palą się do przechodzenia na ta ścieżkę. Potrzebują nieraz małej zachęty (lub przymusu). Emigranci dużo szybciej i chętniej się przystosuwują. DigiD, MijnOverheid, iDEAL, OV chipkaart... za każdym razem Mauryc jest mocno zaskoczony, że jestem lepiej obeznana z ich obsługa, niż on. A z drugiej strony, siedzi wieczorem uradowany, że może załatwic większość spraw po godzinach pracy, czy nawet w weekend. 

Od ile to wygodniejsze, niż wystawanie w kolejce do okienka, żeby zmienić prawo jazdy czy dowód na nowe. Klik, logujemy się, wprowadzamy dane, ustalamy spotkanie na konkretny dzień i konkretną godzinę (bo czasem jednak trzeba się pofatygować i pokazać twarz) i gotowe. Przychodzimy i w przeciągu kwadransu mamy wszystko załatwione. Nawet nie trzeba wolnego brać w pracy, bo urzędy w koopavond są także otwarte do późnych godzin wieczornych w czwartki/piątki (w zależności od miasta). Oczywiście nie każdy musi się ze mną zgodzić. Biurokracja w Holandii jest jak najbardziej żywa i okrutnie irytujaca. Czasem trzeba się niechodzić i nagimnastykować, żeby swoje załatwić. Jednak w typowych i prostych sprawach idzie lekko ;) Holendrzy czasem mawiają, że belastingdienst nie da się zrobic przyjemniejszym, ale kiedy stanie się łatwiejszy? Polecam wycieczkę do Polski. Szybko wyleczy ich to z narzekania ;)

poniedziałek, 3 lutego 2014

Czy oni w ogóle to mają??

To pytanie nieraz spędzało mi i znajomym emigrantkom sen z powiek (nooo, może trochę przesadziłam). Czy daną rzecz można w ogóle kupić w tym kraju? A jeśli tak, to gdzie?? Jakiś dłuższy czas temu trafiłam na taką właśnie serię postów na blogu Olivii (Amerykanki mieszkającej w Polsce) The road to Poland. Niesamowicie spodobała mi się ta seria i zainspirowała mnie do poszukiwania odpowiedzi na podobne, palące pytania. Myślę, że po ponad dwóch latach mieszkania w Wiatrakowie-wariatkowie,  mogę odpowiedzieć na przynajmniej część tych pytań.Na pozostałe, może ktoś inny mi pomoże? Zatem moi drodzy:

Czy oni w ogole to mają w Holandii??

1. Sok malinowy. Mam na myśli taki prawdziwy, gęsty sok, który rozrabia się z wodą lub dodaje do herbaty zimową porą (z plasterkiem cytryny, mniam!) Przez pierwszy rok naszukałam się bezowocnie. Dopiero znajoma polska rodzinka uświadomiła mnie, że w Holandii takie soki-syropy sprzedają w... metalowych butelkach. I nazywają je limonadesiroop. Trochę to mylące, bo zawszy myślałam, że lemoniada ma cytrynowy smak. Jeszcze lepiej, kiedy mowa o wieloowocowym syropie, czyli w ich mniemaniu grenadine. Dla mnie, byłej barmanki to już bomba. A wręcz granat ;)  
Gdzie? W każdym supermarkecie w dziale soków i napojów gazowanych. Dostępne również w szklanych butelkach w natuurwinkel

2. Drożdże. Przyznam, że wersję suszoną instant znalazłam dość szybko. Potem dzieliłam się znaleziskiem z koleżankami, które szukały w złym dziale. Parę miesięcy temu wypatrzyłam również wersję świeżą, czyli jest!
Jak nazywają? Gist
Gdzie? Suszone w dziale z ciastami w proszku, kolorowymi posypkami, gdzieś obok proszku do pieczenia i cukru waniliowego. Świeże w lodówkach ze świezymi ciastami i innymi wypiekami. 

3. Galaretka owocowa. Długo poszukiwane przez latynoskie expatki, znalezione zupełnie przez przypadek na promocji. Zamiast klasycznej tobereczki lub woreczka, małe zgrabne pudełeczko kartonowe. W sumie banał.
Jak nazywają? Jelly pudding
Gdzie? Ten sam dział co drożdże instant i dekoracje do ciast.

jelly, yeast

4. Korzeń pietruszki. Ponoć można dostać na targu i w lepiej zaopatrzonym warzywniak, ale jest mało znany. Przyznam, że nie byłam na tyle zdeterminowana, żeby kontynuować poszukiwania i odpuściłam sobie. Na potrzeby zupy zastępuję popularnym tu pasternakiem (pastinaak) i/lub selerem naciowym.
Jak nazywają? Wortelpeterselie
Gdzie? Ponoć na targu warzywnym.

5. Biały ser. Zjawisko kompletnie nieznane Holendrom. Mauryc uwielbia się ze mną sprzeczać, że to nie ser, tylko... jogurt. Ręce opadają. 
Gdzie? Tylko i wyłącznie w polskich sklepach. Tudzież rosyjskich. Czasem się może zdarzyć w tureckich, jeśli mają też pierogi i inne wschodnioeuropejskie produkty. 

6. Henna. Panie o bardzo jasnej oprawie oczy na pewno wiedzą o co mi chodzi. W Polsce brązowy lub grafitowy proszek można znaleźć z łatwością w większości drogerii. W Holandii w detalu nieznany. Pytałam w wielu sklepach, również tych zielarskich i natuurwinkel. Wszędzie patrzyli na mnie jak na wariatkę lub pokazywali kilogramowy worek zielonej henny do barwienia skóry i włosów. Werdykt: nie ma!
Gdzie? Podczas wizyty w Polsce ;)

7. Balsam ujędrniajacy/antycellulitowy. Tak, tak, jestem jedną z tych naiwnych istotek, które wierzą, że smarowanie tyłka specjalnym kremem pomoże ujedrnić i wygładzić skórę (oczywiście w połączeniu z aktywnością fizyczną i zdrową dietą). Złaziłam kilka popularnych drogerii jak Kruidvat i Etos, ale nic. Ani jednego produktu. Czyżby Holenderki nie wierzyły w ich działanie, albo ignorowały nieestetyczny problem?? Bo nikt mi nie wmówi, że to jedyny naród nie dotknięty tymże.
Gdzie? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?? 

Inną sprawą jest nie do końca logiczne (z naszego punktu widzenia) rozmieszczenie rzeczy w sklepach. Dla przykładu: szukanie cukru przy mące i proszku do pieczenia jest z góry skazane porażkę. To samo dotyczy płynnej śmietanki do kawy w dziale z mlekiem i smietaną. Nic z tego. Oba produkty dumnie stoja przy... kawie. Niby ma to sens, ale ile trzeba się wcześniej po sklepie nachodzić... ;)
Mleczko skondensowane w tle ;)

Ciekawa jestem z czym Wy mieliście/macie problemy. Polowania na jakie produkty urządzacie w supermarkecie? Co Was zaskoczyło? Czego do dziś nie znaleźliście? 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...