niedziela, 29 grudnia 2013

Świąteczne klimaty - część II: choinkowe impresje

Maurycowa skorupa antyświąteczna zaczęła w tym roku coraz bardziej pękać. Najlepszym tego dowodem jest... nasza choinka. Przypomnijmy sobie sytuację z zeszłego roku: potygodniach marudzenia i wzdychania na widok drzewek, dostałam mini choineczkę na pocieszenie i ukojenie bólu po wyrwaniu zęba. Nic więc dziwnego, że nie wierzyłam własnym uszom, gdy na moją propozycję alternatywnego drzewka w tym roku usłyszałam "Niee, kupimy normalną, żywą. Taką mniej więcej mojego wzrostu"... Nie tylko mnie zresztą tą decyzją zaskoczył. Jego rodzice słuchali obietnicy z niedowierzaniem. 


Mauryc jednak swoich obietnic sumiennie dotrzymuje i w połowie grudnia ruszyliśmy w sobotni poranek po choinkę. Nie skuszeni szałowymi akcjami wielkich sieci handlowych typu Gamma, Ikea czy Intratuin, postanowiliśmy wesprzeć biznes małych, lokalnych przedsiębiorców. W myśl zasady "Myśl globalnie, kupuj lokalnie". Tak się świetnie składa, że tuż za rogiem niedaleko od nas mieści się maleńki sklepik warzywno-kwiatowy, który oferuje w tym sezonie również choinki. Wybraliśmy jeden z okazów i targamy badylaka do domu. Tylko doniczka z ziemią okazała się cięższa, niż przypuszczaliśmy, więc szybko pobiegłam po ratunkowy... rower. Tak jest, choinkę dowieźliśmy sobie do domu w iście holenderski sposób: na rowerze! 


Kot powitał drzewko nieufnie. Obwąchał dokładnie ze wszystkich stron, po czym odszedł nie okazując specjalnie żadnej aprobaty. Pozostała kwestia dekoracji. Szybko odszykałam lampki z zeszłego roku, a Mauryc wyciągnął świeżo nabyte na prędce łańcuch i parę bombek. Uradowani zabraliśmy się za ozdabianie i tu klapa. Zeszłoroczna choinka rozmiarów mini wymagana takiej samej wielkości ozdób i lampek... Sznur ledwo oplatał górą połowę naszej nowej zdobyczy, a druga połowa pyszniła się równie krótkim łańcuchem. Dekoratorzy to z nas nie będą ;) W poniedziałek czym prędzej popędziłam do sklepu i kupiłam włąściwej długości ozdoby. 



Mój plan przewidywał też pierniczkowe ciasteczka uroczo wiszące na choince. Coś jednak się przeliczyłam i zamiast upiec kilku ciasteczek, uruchomiłam całą produkcję. Dom pachniał świeżym cynamonem przez dobry tydzień. Nawet udało mi się skonstruować domek z piernika, stylizowany lekko na holenderskie kamienice z początku XX wieku. Ciemna cegła, białe paski i obramowania dużych okien... no niech mi tylko ktoś powie, że podobieństwa nie widzi! ;) 


Mój nadgorliwy entuzjazm zaowocował dwiema miskami wypieków. Choinka wszystkiego nie udźwignie, a my nie przejemy. Trzeba było rozdać! Pozwiązywałam kilka małych pakiecików i zaczęło się obdarowywanie. Koledzy w pracy pozjadali natychmiast i zamówili kolejne, rodzina Maurycego przyjęła z szerokim uśmiechem, ale chyba najbardziej wzruszyli się nasi sąsiedzi. Zupełnie się tego nie spodziewali, więc mała niespodzianka zrobiła na nich całkiem niezłe wrażenie. Od razu poczułam się jakoś tak świąteczniej... 



piątek, 27 grudnia 2013

Świąteczne klimaty - część I: Kerstmarkten

Muszę przyznać, że okres przedświąteczny nie sprzyjał mojej blogowej twórczości. Same Święta zleciały szybciej, niż przypuszczałam. Choć sama w tym roku nie przygotowywałam żadnej Wigilii, ani szczególnego świętowania, to dni mijały mi okrutnie szybko. Udało mi się jednak zebrać dla Was garść zdjęć i historii związanych z moimi pierwszymi Świętami Bożegonarodzenia w Holandii.


ŚWIĄTECZNY JARMARK

Wiedząc już w listopadzie, że na święta zostaniemy w Wiatrakowie, zaczęłam wiercić Maurycowi dziurę w brzuchu, że w tym roku koniecznie chcę odwiedzić jarmark świąteczny. Z początku mój domowy Grinch się nie cieszył z tejże perspektywy, bo i doświadczenia żadnego w tej dziedzinie nie miał. Ostatecznie ustaliliśmy z parą przyjaciół, że wybierzemy się razem w przedświąteczny weekend do Oberhausen w Niemczech. 




Już w połowie grudnia w radio podawali, że blisko 60% Holendrów odwiedziło świąteczne jarmarki. Całkiem imponujący numer biorąc pod uwagę, że nie jest to szczególnie (wydawałoby się) popularna tradycja w tym kraju. Większość miast nawet nie ma żadnego jarmarku, albo pociesza się nędzną namiastką, która trwa jeden weekend lub wręcz jeden dzień (jak np. Nijmegen). Większość ludzi szturmuje niemieckie i belgijskie miasta jak Kolonia, Dusseldorf, Aachen, Antwerpia, Gent czy Bruksela. Wytypowane przez nas Oberhausen też przeżywało najazd Holendrów. Według strony Kerstmarkten.nl mieściło się w ścisłej czołówce. Zapewne przez sąsiedztwo ogromnego centum handlowego przy jarmarku (a raczej odwrotnie). 

shopping, oberhausen
Świąteczne dekoracje w CentrO
Chatki z wioski Św. Mikołaja

Przyznam, że jarmark przerósł moje oczekiwania. Po pierwsze był znacznie większy niż przypuszczałam. Rozciągał się na całą szerokość handlowego kolosa CentrO i lekko zakręcał po bokach. Podzielony zostałna trzy sektory, różniące się dekoracjami i uroczymi straganami. Do zwiedzenia były jarmark krasnali, wioska Świętego Mikołaja, alpejskie chatki. Każda część miała swój urok... Krasnalowa wioska była szczególnie przystosowana dla dzieci kusząc Polarnym Ekspresem, karuzelami i bajkową atmosferą. Nam najbardziej do gustu przypadła alpejska dolinka z drewnianymi domkami i przeróżnymi smakołykami na każdym kroku. 

Krasnal doglądający skrzaciej wioski
Alpejska chatka z... holenderskimi specjalnościami ;) 
I znowu holenderski naleśniki... tym razem w wiosce Mikołaja
Choć byliśmy w Niemczech, holenderski język słychać było na każdym kroku. Gdybym miała porównać to doświadczenie z moimi wizytami na krakowskim jarmarku świątecznym, jedna rzecz szczególnie rzucałabym mi się w oczy. W Polsce na straganach mamy zdecydowanie więcej dekoracji świątecznych i rękodzieła. Dla mnie taka wizyta zwykle oznaczała niepowtarzalne zakupy. W tym roku naszą główną aktywnością była... konsumpcja. Przeróżne słodycze, nugat, marcepan, czekolada, pieczone kiełbaski (niektóre aż półmetrowe!), skandynawski łosoś, pieczone ziemniaki-giganty, pieczarki w sosie czosnkowym, hachee... i przede wszystkim grzaniec! Objedliśmy się wszyscy niemiłosiernie, a od piwa i gluhwein zrobiło nam się bardzo ciepło i wesoło ;) I można było odnieść wrażenie, że większość mieszkańców Wiatrakowa przybyła tu w tym samym celu. 


Cienkie, półmetrowe kiełbaski  robiły zawrotną karierę
Opiekany łosoś

Parę tygodni wcześniej z tą samą parą przyjaciół odwiedziłam przygraniczne miasto Kleve. Niestety tamten jarmark był tak maleńki, że można go było obejść w zaledwie 10 minut i nie powalał. Uznałam tamtą wizytę za przedsmak i wstęp do prawdziwej wyprawy na kerstmarkt. Oberhausen mnie nie zawiodło. Co najlepsze: nawet Maurycemu się tam spodobało i dość entuzjastycznie wspomina naszą małą wyprawę!Czyżby antyświąteczna skorupa zaczęła pękać? ;)

Już wkrótce zapraszam Was na kolejne relacje z moich pierwszych holenderskich Świąt Bożego Narodzenia i historię pewnej choinki. 

PS. Za jakość zdjęć przepraszam, ale zmuszona byłam posiłkować się moją prostą, wysłużoną cyfrówką. 

środa, 25 grudnia 2013

Wesołych Świąt!

Wesołych Świąt moi Drodzy!
Wspaniałej rodzinnej atmosfery,
Zdrowia, szczęścia, pomyślności,
Domu pachnącego igliwiem i piernikiem,
Urodziwej choinki i trafionych prezentów piętrzących się pod nią.
Pewnych i pomyślnych kroków,
zarówno tych pierwszych, jak i kolejnych! 
Życzymy Wam z całego serca

                                                                      Justyna, Maurycy i Sloeber


wtorek, 17 grudnia 2013

Przegląd reklam

Wybaczcie mi moja cieszę w eterze, ale ostatnio poświęciłam się sprawom poważnym (praca, edukacja) i poważniejszym (przygotowania świąteczne i słuchanie christmas songs). Zbieram też materiały na nowe posty, w tym o świątecznej tematyce. Ale póki co pośmiejmy się może trochę. 

Kto lubi reklamy? Jeśli przerywają ciekawy film lub ulubiony serial na długie dwadzieścia minut, to chyba nikt. Jednak niektóre z nich są całkiem komiczne i potrafią mi nawet poprawić humor (popsuty oczywiście przerwą w nadawaniu oglądanego programu). I tu muszę przyznać Holendrom, że jeśli chodzi o reklamy, to potrafią pojechać po całości. Więc rzućmy okiem na krótki przegląd tychmajstersztyków:

  1. Jak już nam wiadomo, Holendrzy są narodem bezpośrednim, szczerym i bezpruderyjnym. I można to dostrzec także w niektórych reklamach. Tą perełkę odkryłam jeszczena dłuuugo, zanim nawet do głowy mi przyszło, że będę z tym krajem miała cokolwiek do czynienia. Może to za sprawą tej reklamy Holendrzy teraz tak dobrze mówią po angielsku? ;)


  2. Przejdźmy jednak do holenderskiej dumy narodowej: piwa! Nie ma chyba osoby, która nie znałaby klasyku, który nawet w Polsce był bardzo popularny. Mianowicie reklama Heinekena, w której pewna pani oprowadza swoje koleżanki po domu. Wielka garderoba budzi u pań wielki entuzjazm, ale jednak nie tak wielki, jak szał u panów na widok... tej samej wielkości chłodnia-lodówka wypełniona po brzegi piwem. Taaak, Heineken wiedzie niepodważalny prym w kwestii zabawnych reklam. Niemal każda wywołuje conajmniej uśmiech. Ale, ale... nie zapominajmy, że to nie jedyny browar w tym kraju.



  3. Ale umówmy się... nie samym piwem Holender żyje. Produkty mleczne są tu również bardzo często spożywane. To tym razem może coś dla pań ;)


  4. Och co za piękne stereotypy nam się tu uzbierały. A skoro o stereotypach mowa... nie każda starowinka jest godna zaufania ;)

piątek, 6 grudnia 2013

Przepis na wieczór doskonały

Holendrzy może nie mają tak bogatej tradycji świętowania Bożego Narodzenia jak my, ale za to mają coś innego, co można z miejsc pokochać. Gourmet! I nie mam tu na myśli bardzo wyszukanej sztuki kulinarnej. Nie, nie... tutaj gourmet to sposób jedzenia pysznych kąsków przygotowanych na tym specjalnym grillu (który nazywa się zresztą tak samo). 

gourmetten, holenderskie tradycje bożonarodzeniowe

Holendrzy oczywiście nie mają monopolu na gourmet, bo nawet w Polsce widzieliśmy w sklepie te urządzenia. Tradycja ponoć wywodzi się z samej Azji. To co ich natomiast wyróżnia, to fakt jak bardzo jest to tutaj popularne. Możnaby pomyśleć, że każdy ma w domu tego grilla. Składa się on z dwóch poziomów: górny to płyta grzewcza wykonana z metalu lub (nawet lepiej) z kamienia, podczas gdy na niższym poziomie układa się specjalne mini patelnie. Można w nich przygotować małe naleśniczki, omleciki, czy co tam komu przyjdzie do głowy. Otóż to. Choć gourmet jest zajęciem grupowym, pozwala na pewną dozę fantazji i indywidualizmu. 

gourmet z kamienną płytą


Sekretem udanego gourmet są dobrej jakości mięso, świeża bagietka, wybór sosów i oczywiście dobre towarzystwo. Nie jest to aktywność dla jednej osoby. Przygotowanie wielu małych kąsków na ograniczonej powierzchni to dość powolny proces, ale przyjemne rozmowy nad skwierczącymi kawałeczkami steku to również element gourmetten. Najczęściej ucztuje się w ten sposób w grupie znajomych lub z rodziną. Jest to niezwykle popularna tradycja świąteczna. Już na początku grudnia we wszystkich sklepach zaczynają się pojawiać gotowe pakiety gourmet w przeróżnych rozmiarach: 2-, 4-, 6-osobowe oraz wersje dziecięce.

Typowy zestał do gourmet dla 2 osób
Slavinken w roli głónej ;)

Co właściwie przyrządza się podczas takiego biesiadowania? Zaczynając od kawałków soczystego steku, marynowanego kurczaka, polędwicy wieprzowej (wszystko w rozmiarze na 1-2 kęsy), poprzez mini burgery, małe kiełbaski i szaszłyczki, roladki mięsne zawijane w boczku (tak zwane slavinken), świeżego łososia, aż na pieczarkach, papryce i cukini pokrojonych w paski kończąc. I oczywiście wspomniane wyżej mini naleśniczki. To najbardziej typowe składniki, ale dowolność jest nieograniczona. Ostatnio mieliśmy w składzie nawet shoarmę, a innym razem przygotowałam kurczaka teriyaki ;) Najwspanialsze jest to, że każdy wrzuca na grill te składniki, które sam chce i w takich ilościach w jakich chce. Bardziej lub mniej wypieczony stek, to Twoja własna sprawa jak długo zostawisz go na płycie. 

Minimum przygotowań, maksimum przyjemności. Dorzuć do tego lekką muzykę w tle, radosne rozmowy z bliskimi i lampkę czerwonego wina i mamy przepis na znakomity wieczór ;) A jak Wam podoba się ta tradycja?

środa, 4 grudnia 2013

Mikołajki po holendersku

Już jutro największe święto dla holenderskich dzieci. Wieczór, kiedy to przychodzi Sinterklaas. Zaraz, zaraz... ale czy Mikołajki nie wypadają w piątek? Otóż holenderski święty Mikołaj zostawia prezenty w wigilię swoich urodzin, czyli wieczorem piątego grudnia. O samej tradycji i kontrowersyjnym pomocniku Zwarte Piet pisałam już w ubiegłych latach. Ale jak właściwie dzieci świętują tu Mikołajki?


Sinterklaas przybywa do Wiatrakowa z... Hiszpanii statkiem parowym już w drugiej połowie listopada. Jego powitanie jest ogromnym wydarzeniem i nabrzeża zapełniają się rozentuzjazmowanymi dziećmi. Od tego czasu, aż do 5. grudnia zostawiają one przed pójściem spać swoje buciki przy kominku (lub kaloryferze... z braku kominka rozumiem rozwiązanie, ciekawe tylko jak Czarne Piotrusie mają się przez ów kaloryfer do mieszkania dostać ;)). Jeśli dzieci były grzeczne, mogą spodziewać się rano jakichś drobnych upominków, zwykle słodyczy. Podobnie jak w Polsce, niegrzeczne dzieci dostają rózgę lub... woreczek soli. Większość rodziców rozpieszcza maluchy popularnymi kruidnootjes, czekoladowymi literami, figurkami z marcepanu, ciasteczkami speculaas lub taai taai. Niektórzy jednak dbając o zdrowie dzieciaków próbują zdrowszych alternatyw. Maurycy wspomina takie mikołajkowe rozczarowanie z jego dzieciństwa, kiedy liczył na słodycze jak każde inne dziecko, a znajdywał głównie mandarynki ;)

Sianko i marchewka dla Amerigo. Źródło
W odróżnienia do innych narodowych Mikołajów, Sinterklaas nie schodzi sam przez komin, tylko wyręcza się swoim pomocnikiem. Dlatego też dzieci nie zostawiają mu ciasteczek. Pamiętają natomiast o jego wiernym białym koniu Amerigo i zostawiają dla niego w buciku marchewkę lub sianko. 



Parę ciekawych pomysłów na surprise. Źródło: Pinterest
W końcu nadchodzi wyczekiwany dzień. Słodycze i drobne upominki ustępują miejsca prawdziwym prezentom. Czasem dorośli też świętują pakjesavond. Pamiętam z liceum i czasu studiów, że często urządzaliśmy sobie też wymianę prezentów, losując kto komu ma coś sprezentować. Tutaj zwyczaj ten jest bardziej rozwinięty. Holendrzy piszą dla siebie nawzajem małe wierszyki, w których wytykają sobie różne rzeczy i nabijają się z obdarowywanej osoby. Najbardziej jednak podoba mi się tradycja robienia surprise. To taki niby prezent, który najchętniej odzwierciedla coś typowego dla obdarowywanej osoby, jak na przykład hobby, ulubiony sport, coś kojarzącego się z cechą charakterystyczną. Prawdziwy prezent ukryty jest w środku i oczywiście jest nie za duży, ani drogi, bo drogie prezenty nie są wcale mile widziane w Wiatrakowie... w końcu to takie mało zuinig ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...