Maurycowa skorupa antyświąteczna zaczęła w tym roku coraz bardziej pękać. Najlepszym tego dowodem jest... nasza choinka. Przypomnijmy sobie sytuację z zeszłego roku: potygodniach marudzenia i wzdychania na widok drzewek, dostałam mini choineczkę na pocieszenie i ukojenie bólu po wyrwaniu zęba. Nic więc dziwnego, że nie wierzyłam własnym uszom, gdy na moją propozycję alternatywnego drzewka w tym roku usłyszałam "Niee, kupimy normalną, żywą. Taką mniej więcej mojego wzrostu"... Nie tylko mnie zresztą tą decyzją zaskoczył. Jego rodzice słuchali obietnicy z niedowierzaniem.
Mauryc jednak swoich obietnic sumiennie dotrzymuje i w połowie grudnia ruszyliśmy w sobotni poranek po choinkę. Nie skuszeni szałowymi akcjami wielkich sieci handlowych typu Gamma, Ikea czy Intratuin, postanowiliśmy wesprzeć biznes małych, lokalnych przedsiębiorców. W myśl zasady "Myśl globalnie, kupuj lokalnie". Tak się świetnie składa, że tuż za rogiem niedaleko od nas mieści się maleńki sklepik warzywno-kwiatowy, który oferuje w tym sezonie również choinki. Wybraliśmy jeden z okazów i targamy badylaka do domu. Tylko doniczka z ziemią okazała się cięższa, niż przypuszczaliśmy, więc szybko pobiegłam po ratunkowy... rower. Tak jest, choinkę dowieźliśmy sobie do domu w iście holenderski sposób: na rowerze!
Kot powitał drzewko nieufnie. Obwąchał dokładnie ze wszystkich stron, po czym odszedł nie okazując specjalnie żadnej aprobaty. Pozostała kwestia dekoracji. Szybko odszykałam lampki z zeszłego roku, a Mauryc wyciągnął świeżo nabyte na prędce łańcuch i parę bombek. Uradowani zabraliśmy się za ozdabianie i tu klapa. Zeszłoroczna choinka rozmiarów mini wymagana takiej samej wielkości ozdób i lampek... Sznur ledwo oplatał górą połowę naszej nowej zdobyczy, a druga połowa pyszniła się równie krótkim łańcuchem. Dekoratorzy to z nas nie będą ;) W poniedziałek czym prędzej popędziłam do sklepu i kupiłam włąściwej długości ozdoby.
Mój plan przewidywał też pierniczkowe ciasteczka uroczo wiszące na choince. Coś jednak się przeliczyłam i zamiast upiec kilku ciasteczek, uruchomiłam całą produkcję. Dom pachniał świeżym cynamonem przez dobry tydzień. Nawet udało mi się skonstruować domek z piernika, stylizowany lekko na holenderskie kamienice z początku XX wieku. Ciemna cegła, białe paski i obramowania dużych okien... no niech mi tylko ktoś powie, że podobieństwa nie widzi! ;)
Mój nadgorliwy entuzjazm zaowocował dwiema miskami wypieków. Choinka wszystkiego nie udźwignie, a my nie przejemy. Trzeba było rozdać! Pozwiązywałam kilka małych pakiecików i zaczęło się obdarowywanie. Koledzy w pracy pozjadali natychmiast i zamówili kolejne, rodzina Maurycego przyjęła z szerokim uśmiechem, ale chyba najbardziej wzruszyli się nasi sąsiedzi. Zupełnie się tego nie spodziewali, więc mała niespodzianka zrobiła na nich całkiem niezłe wrażenie. Od razu poczułam się jakoś tak świąteczniej...
I to mi się podoba niesamowicie, tak być powinno! Czuję, że to były dobre święta! :)
OdpowiedzUsuńP. S. Świetne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńA dziękuję! Starałam się jak mogłam ;)
OdpowiedzUsuńŚwietnie Wam wyszło! My zawsze wieszamy dużo ciasteczek, ale w tym roku jakoś się nie wyrobiłam i musiałam się posiłkować kupnymi. Jestem pod wrażeniem Twojego piernikowego domku. Może też spróbuję w przyszłym roku taki bardziej holenderski wykonać. Bo nam zawsze wychodzi zwykła chatka Baby Jagi. W tym roku mieliśmy dla dzieciaków gotowce Haribo i miały nawet Babę Jagę, Jasia i Małgosię. Ale to jakiś jednak inne klimat... A choinkę niestety kupujemy globalnie - zawsze w IKEA, bo tam płacisz 20 euro i dostajesz bon na 19 na zakupy z styczniu - argumenty finansowe jednak przeważają.
OdpowiedzUsuńPrzyznam Ci się, że ten domek zajął mi prawie tydzień w podchodach. Od upieczenie, do sklejenie jakoś mi czasu brakowało. Z tą Ikea to rzeczywiście niezła akcja, ale my mamy dość daleko i bardzo rzadko bywamy. Mauryc cierpi na fobię zakupową i po 15 minutach nerwowo się rozgląda i chce uciekać ;) Więc ten bon pewnie zostałby niewykorzystany, a za nasze drzewko zapłaciliśmy 22 euro. A cichaczem to zazdroszczę zakupów w Ikea... dla mnie to teren finansowo niebezpieczny ;)
UsuńPiękne pierniczki :) I choinka na rowerze :D
OdpowiedzUsuńChoinka na rowerze oczywiście najlepsza :) a poza tym szkoda, że nie mieszkamy po sąsiedzku- z chęcią bym przygarnęła takie śliczne pierniczki!:)
OdpowiedzUsuńJustyś jak tam? Plecak się pakuje pomału? Maurycy jaki dumny z choinki, coś czuje, ze w przyszłym roku bedzie pisał list do Mikołaja..:-D
OdpowiedzUsuńPakowanie jeszcze czeka, bo wcześniej krótka wizyta w Polandii ;) Ale przewodnik już jest, a ja główkuję co tu ubrać na wyjazd, żebym się bez zimowej kurtki obyła... Nie chce mi się jej potem targać po całej Tajlandii :D
UsuńJustyś jezeli zaczynacie i konczycie w Bangkoku - to kazdy hotel ma przechowalnie za grosze - zazwyczaj jest to taki pokoik zamykany na klucz - możecie zabrac czarny worek - załadować kurtki i cięzkie buty do worka i zostawić to u nich - ja tak robiłam - super sprawa:)
OdpowiedzUsuńO tym nie pomyślałam... Zawsze to alternatywa. Ale liczę jeszcze, że do lutego zima nie dotrze i się obędę :D
Usuńto u Ciebie sprzedają choinki już z doniczkami? ;) domek cudny, pierniczki zresztą też! mogłabyś podać przepis? a lukier sama robiłaś? mój wychodzi zazwyczaj taki rozlazły, że żadne wzorki mi nie chcą wyjść. pozdrawiam serdecznie :) ps. świetny i ciekawy blog :)
OdpowiedzUsuńA jak, z doniczkami, we wszystkich rozmiarach ;) Przepisu nie pamiętam już, wiem, że wygooglowałam (a właściwie wypinterestowałam). Lukier robię zawsze sama na białkach. Ubijam je na sztywno ze sporą ilością cukru pudru. Dzięki temu jest bieluteńki, dobrze się nim dekoruje, nie rozpływa się i jeśli dodam wystarczająco dużo cukru, względnie szybko zasycha na twardą skorupkę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)