środa, 31 października 2012

Dynie, świeczki i lampiony

- Obchodzi się teraz wogóle Halloween w Polsce? - zapytała znajoma, która lata temu wyjechała już z kraju.
- Nie... Jedynie knajpy w większych miastach organizują imprezy, bo w końcu każda okazja jest dobra, żeby większy utarg mieć.
- A wy zamierzacie dziś świętować?
- Taaa... pójdziemy na siłownię. Istny terror! ;)

Otóż to. Halloween'u nie obchodzimy, bo ani to polskie, ani holenderskie święto, tylko celtyckie. A nam do Celtów daleko. Wszystkich Świętych też jutro nie będziemy obchodzić... W Holandii 1 listopada jest zwyczajnym, roboczym dniem. Także zamiast na groby, pójdę jutro rano do szkoły. Oczywiście nie znaczy to, że zwyczaj odwiedzania zmarłych bliskich na cmentarzach w Holandii nie istnieje. Jak najbardziej, ale "przesunięty" został na najbliższy weekend. Przecież robienie dnia wolnego od pracy, żeby pójść na cmentarz jest takie nieefektywne dla gospodarki... Co innego urodziny królowej ;)

Może i Halloween nie obchodzimy, ale na mini dyni zawsze artystycznie można się wyżyć. A ja takiej okazji nie odpuszczę

O tych zmianach dowiedziałam się rok temu od teściowej (czasami lubimy pogadać sobie o katolickich zwyczajach i poporównywać). Maurycy nie ma o tym zielonego pojęcia. Jako ateista o religii wie mało i odbiera ją dość negatywnie. Zresztą nie on jeden ma znikomą wiedzę na temat Wszystkich Świętych. Holenderska młodzież nie wykazuje szczególnego zainteresowania tradycjami i jakoś tak im umykają... 


Mały "treat" też nie jest zły ;) Ach jak ja lubię Sezonowe dekoracje
Mój marudnik pamięta natomiast inne święto, delikatnie zbliżone w celebrowaniu do halloweenowego "treat or ttrick". Sint Maarten, obchodzony 11 listopada na cześć rzymskiego żołnierza, który przyjął chrzest i został mnichem. Tego wieczoru spotkać można paradę idącą z lampionami, które dzieci wykonują własnoręcznie (zwykle w szkole). Wtedy też mogę "pożebrać o słodycze" (jak to określiła znajoma) pukając do różnych domów i śpiewając piosenki o świętym Marcinie. 

Pumpkins, candles and lanterns


- Are there people in Poland celebrating Halloween nowadays? - asked a friend, who left the country many years ago.
- Noo... Only clubs and bars in bigger cities organize parties. After all any occasion for them is good to make more money.
- And how about you. Are you planning something for tonight?
- Yeah... I'm going to... the gym! It's a real horror! ;)

Exactly. We don't celebrate Halloween, since it isn't polish nor dutch holiday. It's Gaelic. And we are nothing like Celts. We're also not going to celebrate All Saint's Day... In the Netherland the 1st of November is just a normal, regular day. No days off, no holiday. Instead of going to the cementary, I go to school in a morning. Of course it doen't mean that nobody is visiting the graves of their close ones. They do but during the weekend. It's so stupid to waste the whole working day to go only at the cementary. So inefficient for economy, isn't it? Not like the birthday of the queen... that makes sense ;)

Maybe we don't celebrate but I still like craving a pumpkin :)

I learned about year ago from Marice's mom (we like talking about catholic habbits and traditions from time to time). Askng about that to my dear dutch bouyfriend is a complet waste of time. He doen't know. As an atheist he has no freaking clue about religious customs in this country. Actually he's not the only one. Most of the dutch youth has barely any knowledge about the All Saint's Day or other old traditions. They seem not to be very interested in that topic... 


My little"treats" with halloween decorations :)
Thay do remember neverthless another holiday with some similarities to the Halloween's "treat or trick". Sint Maarten celebrated on 11th November. Saint Martin was a Roman soldier, who baptized and became a monk. On that evening you can see a parades with lanterns. The lanterns should be handmade by children (usualy at school). With that equipment they can go and "bag for sweets" (as my friend described it) by knocking to the door and singing songs about Sint Maarten. 

piątek, 26 października 2012

Tajniki holenderskiej mowy: olaboga!

Dochodzę do wniosku, że mam bardzo wybiórczy słuch. Przez blisko rok mój umysł w ogóle nie rejestrował pewnego wyrażenia (a raczej wykrzyknienia), póki koleżanka nie użyła go pewnego razu w rozmowie i wytłumaczono mi co to właściwie znaczy. Od tego momentu słyszę bardzo często Sjonge jonge (czyt. "śjonejone" przy czym "n" jest wymawiane z tylną częścią języka przyklejoną do podniebienia... tak właśnie brzmi głoska "ng", gdzie samo "g" jest prawie nieme). Również pada to nieraz z ust Maurycego, więc jakim cudem do tej pory tego nie dostrzegałam?!

Być może mój mózg uznał to za jakiś dziwny, nic nie znaczący dźwięk, lub wydedukował, że to z innego języka. Sami przyznajcie, że brzmi raczej mało holendersko. Jak dla mnie mógłby to być i chiński... Tak czy inaczej selektywnie nie przyjmowałam do wiadomości, że ten zlepek liter właściwie coś znaczy.

A co takiego w sumie oznacza? Tu też długo głowiłam się, żeby znaleźć w pełni oddający emocje odpowiednik. Po angielsku wytłumaczono mi jako coś w stylu "Oh my God!". A ja dodałabym od siebie jeszcze "W mordę jeża!", "Olaboga!", albo jakby to mój tata powiedział "Kurde bele!". I tak chyba teraz wszyscy rozumiemy o co chodzi... Ot wykrzyknienie, kiedy słyszymy/widzimy coś zaskakującego/dziwnego/śmiesznego/szokującego/niewiarygodnego (tudzież niewiarygodnie głupiego) i jak nic brakuje nam słów na jakikolwiek komentarz. No po prostu sjonge jonge!

Secrets of the Dutch speech: OMG!


I came to the conclusion that my ear is very selective. My brain did not recognise for the whole year some phrase (or rather an exclamation) till one day, when my friend used it in a conversation and later explained it to me. Since that moment I hear Sjonge jonge (pronounce with very soft "sh" and silent "g"... well, it's not the easiest one ;)) Even Maurice is using it quite often, so how the hell did I manage not to hear it?!

Maybe my brain did assume it's just some weird sound with no meaning or that it's in some other language. After all it doesn't really sound like dutch, don't you think? For me it could be same well chinese... Neverthless I did not notice this few letters as something that would make sense.

But what does it actually mean? I was told that it means something like english "Oh my God!". I would also add to this "Holly crap!", ""Oh, boy!", "My, my!" or sometimes "What on Earth!". Basicly it's a kind of expression you can use any time you hear or see something weird/surprising/funny/shocking/unbelievable (or unbelievably stupid) and you simply have no words to comment on that. Just sjonge jonge!

wtorek, 23 października 2012

Kasztanobranie

Jesień w pełni pyszni się wszystkimi kolorami. Moja ulubiona pora roku. A najpiękniej wygląda w lesie, więc w niedzielę poszliśmy z Maurycym na spacer. Jak to dobrze, że wokół Nijmegen można można znaleźć tyle pięknych lasów i pagórków (wyjątkowa rzadkość w Holandii). 





Sezon na kasztany w pełni. Właściwie to już chyba nawet taki późny sezon mamy. W lesie można ich jeszcze na szczęście dużo znaleźć. Leżą na ziemi i chowają się w tych swoich nastroszonych, kujących zbrojach. Kasztany jadalne, bo o tych właśnie mowa mają znacznie więcej, dużo cieńszych i gęstszych kolców, niż te nasze polskie odpowiedniki. Ciężko takowego bezboleśnie wziąć do ręki. Za to nagroda czekająca wewnątrz jest zbyt dużą pokusą. Kasztanów spróbowałam po raz pierwszy rok temu, na podobnym spacerze po Kasztanowej Dolinie. Mają ciekawy smak... lekko orzechowy, ale znacznie delikatniejszy. I cudownie chrupią. 



Jak się okazuje, oryginalnie pochodzą one z terenów śródziemnomorskich i przywędrowały do Nijmegen z Rzymianami. To właśnie oni, około I wieku naszej ery przywieźli tu ze sobą drzewa dające uwielbiane przez żołnierzy "orzechy". Okoliczne pagórki stanowiły ważne punkty strategiczne, w których Rzymianie zakładali swoje obozy. I tak oto, dzięki legionistom Justine może dziś cieszyć się kasztanobraniem. A zapach kasztanów na mych dłoniach najwyraźniej bardzo spodobał się napotkanym krówkom, bo całe stado chciało się ze mną zaprzyjaźnić ;)



PS. Przepraszam za jakość zdjęć, ale miałam ze sobą jedynie komórkę. 

Chestnuts picking


Autumn in its fullest. Full of colors and warm shades. My favorite season. The most beautiful version of the autumn you can find always in a forrest. That's why we went last Sunday on a pleasant walk with Maurice in Beek. Thank God there are so many pretty forrests and hills (quite rare in Holland!) around Nijmegen.





Chestnuts season is open. Actually I think it's already late season for these. Neverthless we could still find quite a lot of them in a forrest. Laying there on a ground and hiding in their chestnuty prickly armors. The eatable chestnuts (which I'm talking about) have way more and much thiner thorns than the chustnuts I know from Poland. It's actually very difficult to pick it with your bare hands. However the temptation is too big to resist, since they are so tasty. I've tried chestnuts for the first time in my life a year ago on a very similar stroll in the Kastanjedal (Chestnuts Valley). They taste a bit like nuts, but more delicate. And the are deliciously crunchy.



Apparently they originaly come from the Mediterranean area and we owe them to Romans, who set here in Nijmegen their camps. The surrounding hills were perfect strategic points for Romans. The soldiers liked the chestnuts so much, they brought here the trees. And now, thanks to the legionnaires Justine can enjoy the chestnuts picking. It seems that the smell of the nuts on my hands was very appealing to the group of cows we met, since they all wanted to befriend me ;) 



PS. Sorry for the quality of the pics, but I had only my cell phone with me.  

czwartek, 18 października 2012

5 Secrets of the Cyclist

As I mentioned in my last post, I've learned a lot about bicycles during last year. Don't get me wrong, I knew how to cycle before I moved to Holland ;) I'd say more, I really liked it. Riding my bike in summer through the hills around my village (I actually prefered more the flat routes, but unfortunately there's not many of these where I come from. It's rather hilly). Maybe my new knowledge would seem weird or funny to you, but here in the Netherlands it's perfectly valid! ;)

Get ready, here's: THE 5 SECRETS OF THE CYCLIST:
  1. In the Netherlands a bike is a very popular vehicle. We're cycling alone, with a girlfriend/boyfriend/any friend on a rack, with children (yes, plural!) in a special chairs. There's no such a thing (of the size not bigger than the cyclist himself) that you couldn't transport on a bicycle. You can carry this way almost anything: shopping, groceries, books, other people, krates of beer, furniture, flowers, animals... You only have to remember to secure it well and not to loose the balance ;)
  2. Cloths are very important when it comes to cycling. And I don't mean some sports tricot, since we are using our bicycles in everyday life, to get to school, work, meet with friends, go for shopping, for the party, anywhere. To protect yourself from the rain and wind it's worth to get one of those plastic ponchos or even better - a good raincoat. And boots! Definitely... wet jeans are not pleasant at all. Surprisingly I discovered, that heels are perfect for the bicycle! Ask me why? If you're not as tall as an average Dutchman (meaning 2 meters high), while stopping on the traffic lights and croossroads you'd gonna have to jump off your bike. How much easier and more comfortable is the support your balance with a heel that will reach the ground? And if neverthless you still prefer a flat sole, that stay close to the curb... Trust me, he'd be your best friend ;)

  3. source
  4. During my driving lessons long time ago I remember I hated rear parking. I hate it till today and if I'd have to park this way most likely I'd search for a different parking place :D But than, thanks to cycling in Holland I already know: parking and maneuvering with a car is nothing comparing to parking a bicycle in a crowded places like university, city hall, shopping center, train station. Everywhere where's a lot of cyclists and "bicycle parkings". It not even that difficult to park as to get it back later! Of course if you managed to find a free space in a first place... When you're back your bike is gonna be more likely blocked there and pulling it out requires acrobat skills, flair and sometime some help from outside. I wonder sometimes while I'm struggling with my bike, if other people don't see me as a thief ;) 
  5. Now imagine this situation: you have an important appointment. You dress nicely and smart, you leave home earlier to be there on time and not the arrive sweating like a pig (cause you were rushing). You go downstairs, unlock the 10 locks, padlocks, chains that are protecting your bike from stealing, you're just about to jump on your bike a go, when you discover... a FLAT TIRE! And suddenly your world is about to crush. You can choose: a) fixing the tire (and probably get dirty) or run to the bus stop to catch a bus (and get sweaty). No matter which one you choose, you're gonna be late anyway. Luckly in the Netherlands a flat tire is a perfectly understandable explanation for being late. It's also probably the most common and populat excuse (at least used by students).

  6. "F***ck, a flat tire!" perfectly describes these emotions. source
  7. There are hundreds of kilometers of the bicycle lanes. The government is trying to encourage people to using their bikes instead of cars. They are also taking care of our safety. They went so far, that if there was a collision of a bike and a car, the driver is always guilty. Even if it was actually the cyclist's fault. The cyclists have the priority and the cars are obediently letting them go first. There's no use to argue. Of course it doesn't mean that users of the single-track wheelers should enforce their priority and not pay any attention to the road. After all it's not pleasant to be run over by a car.

5 sekretów rowerzysty

Jak wspominałam w przedostatnim wpisie, podczas ostatniego roku wiele nauczyłam się na temat rowerów. Nie zrozumcie mnie źle, przybywając do Holandii umiałam już dobrze jeździć na rowerze ;) Powiem więcej, bardzo lubiłam jeździć w lecie po okolicznych górkach i pagórkach (co prawda wolałam te płaskie trasy, ale w moich rodzinnych stronach jest raczej pagórkowato). Być może moja nabyta wiedza wyda się dziwna, zabawna, ale w Holandii sprawdza się doskonale! ;) 

A więc przygotujcie się, oto 5 SEKRETÓW ROWERZYSTY:
  1. W Królestwie Niderlandów rower jest bardzo powszechnym środkiem transportu. Jeździ się na nim w pojedynkę, z dziewczyną/chłopakiem (rzadziej)/koleżanką na bagażniku, z dziećmi (tak tak... liczba mnoga nie jest pomyłką) na siodełkach. Nie ma takiej rzeczy (o gabarytach nie większych niż sam rowerzysta), której nie dało by się przetransportować na rowerze. Wozić można niemal wszystko: zakupy, książki, innych ludzi, skrzynki piwa, meble, kwiaty, zwierzęta... Jedyne czego nam trzeba, to wprawa, solidne zapięcie i dobra równowaga ;)
  2. Ubiór jest szalenie ważny. I nie mam tu na myśli sportowego wdzianka, gdyż roweru używamy na co dzień w drodze do szkoły, pracy, na imprezę, zakupy, gdziekolwiek. W obronie przed deszczem i wiatrem warto zaopatrzyć się w foliowe poncho lub dobry przeciwdeszczowy płaszczyk. I kozaki! Koniecznie... przemoczone nogawki dżinsów nie są przyjemne. Ale co ciekawe... ostatecznie odkryłam, że na rower doskonale nadają się... szpilki! A przynajmniej buty na wysokim obcasie. Dlaczego? O ile nie ma się typowego dla Holendrów wzrostu (w przybliżeniu 2 metry), zatrzymując się na każdych światłach i skrzyżowaniu, trzeba zeskoczyć z siodełka. O ile wygodniej jest podeprzeć się obcasem sięgającym ziemi, czyż nie? A jeśli mamy płaskie buty i niewielki wzrost? Zatrzymuj się zawsze jak najbliżej chodnika... krawężnik Twoim przyjacielem ;)

  3. Źródło
  4. Podczas nauki jazdy samochodem przeklinałam plac manewrowy i parkowanie tyłem. Moja bratowa nienawidziła "koperty". Do dziś nie znoszę tego typu parkowania, ale też dzięki pobytowi w Holandii uświadomiłam sobie coś: plac manewrowy to kaszka z mleczkiem w porównaniu z parkowaniem roweru w zatłoczonych miejscach jak uniwersytet, urząd miasta, centrum, dworzec kolejowy. Wszędzie tam gdzie są parkingi dla rowerów i wielu rowerzystów. Zaparkować to może jeszcze nie taki wielki problem, o ile uda nam się znaleźć wolne miejsce, ale później wyciągnąć swój pojazd stamtąd... to sztuka wymagająca sprawności cyrkowca, sprytu, a czasem pomocy osób trzecich. I zawsze tak szarpiąc się z własnym rowerem zastanawiam się, czy nie wyglądam czasem na złodzieja... ;)
  5. Wyobraźcie sobie taką sytuację: macie umówione ważne spotkanie. Ubieracie się ładnie, stosownie do okazji, wychodzicie odpowiednio przed czasem, żeby się nie spóźnić, ani nie dojechać zdyszanym. Odpinacie 10 łańcuchów chroniących Wasz rower, już chcecie na niego wskakiwać, aż tu nagle: FLAK! I świat się walki w oka mgnieniu. Do wyboru albo łatać lub/i pompować dętkę (i zapewne się pobrudzić), albo lecieć na autobus (i się zdyszeć). Tak czy tak na czas pewnie już nie dotrzecie. Na szczęście w Holandii sflaczała dętka w rowerze jest doskonałym i zawsze usprawiedliwiającym wytłumaczeniem spóźnienia. Do tego stopnia, że jest to jedna z najpowszechniejszych wymówek (przynajmniej wśród uczniów) ;)

  6. "K*** mać, flak!" doskonale obrazuje te emocje. źródło
  7. Ścieżki rowerowe ciągną się kilometrami. Państwo w ten sposób stara się zachęcać mieszkańców do korzystania z rowerów, zamiast samochodów. Troszczą się o ich bezpieczeństwo. I to do tego stopnia, że jeśli dojdzie do kolizji roweru z samochodem, wina zawsze leży po stronie kierowcy. Nigdy rowerzysty, nawet jeśli to on jest rzeczywistym sprawcą. Rowerzyści mają pierwszeństwo, a samochody posłusznie je przepuszczają. Oczywiście nie znaczy to, że teraz wszyscy użytkownicy jednośladów powinni wymuszać na samochodach pierwszeństwo i nie uważać na drodze. Bynajmniej nie, w końcu co to za przyjemność zostać potrąconym. Na pocieszenie... prawo jest po ich stronie. 

poniedziałek, 15 października 2012

Sprawa imienia

Zaczynam dochodzić do wniosku, że jeśli za kilka lat podejmę decyzję o podwójnym obywatelstwie, to na potrzeby holenderskiego paszportu zmienię swoje imię na coś bardziej zbliżonego do holenderszczyzny lub po prostu angielski odpowiednik mojego imienia. Czemu? Bo "Justyna" najwyraźniej jest dla Holendrów nie lada wyzwaniem!

Zawsze wydawało mi się, że moje imię nie należy do jakichś wybitnie skomplikowanych, oryginalnych, udziwnionych. Wręcz przeciwnie, wydawało mi się stosunkowo proste i względnie międzynarodowe. A potem trafiłam do Holandii i zostałam skonfrontowana z wszelkimi trudnościami w wymowie i piśmie tegoż imienia. Najczęściej "y" zamieniają na "i", co jetem w stanie zrozumieć. Na siłowni przedobrzyli znowu z tą literą i wręcza zaczęli od niej moje imię... Yustina. Dlatego też zawsze staram się bardzo wyraźnie literować i kontrolować to co piszą, a w co ważniejszych sytuacjach po prostu podaję mój paszport, żeby sobie skopiowali literka po literce. 

Mistrzostwo natomiast popełniła nasza firma deweloperska. Kiedy odbieraliśmy klucze Maurycy podał w jakiej formie życzymy sobie nasze imiona na tabliczkach przy domofonie. Mało tego, zapisał im nasze imiona.  Dziś z dziką radością odkryłam, że w końcu, po 5 miesiącach pojawiły się tabliczki. Bliższe spojrzenie i... zaraz zaraz... 


Justijna?! To ci dopiero zholenderszczyli moje imię. Ręcę opadają, a włosy dęba stają. Czy to naprawdę jest aż tak skomplikowane?... 

Dla tych, którzy zastanawialiby się po co mi podwójne obywatelstwo: bynajmniej nie dlatego, że wstydzę się polskiej narodowości (nic z tych rzeczy), czy chcę być taka super-duper "zachodnia". Nie potrzebuję też holenderskiego obywatelstwa, żeby móc brać czynny udział w wyborach (polityka mnie nie interesuje i moje prawo wyborcze tutaj jest mi tak do szczęścia potrzebne jak psu obieraczka do ziemniaków). Odpowiedź jest jedna: paszport i brak wymogów wizowych do wielu krajów, które niestety od Polaków jeszcze wizy wymagają ;)

The name issue


I'm getting to the conclusion that if one day I'll make a decision about applying for a double nationality, for the dutch passport I will change my name into something more dutch or at least an english version of my name. Why? Because "Justyna" seems to be impossible for the Dutch!

I always thought my name was not too complicated, weird, too original or whatsoever. Actually I thought it was quite easy and relatively international. And than I came to Holland. Surprisingly it appeart to be very confusing for the Dutch people and giving them sometimes a hard time. Most of the time they spell it with "i" instead of "y", which I still can understand. At my gym they thought out of the box and wrote it starting with "y"... Yustina. This is exactly why I always try to spell it very clear and controll what they are writing, or in more formal situations I just give them my passport, so they can copy a letter after a letter. 

However our developer showed a real creativity. When we got the keys to our henhouse, Maurice told how we want our names on a nameplate by the front door. He even wrote it down for them. Today, about 5 months after we moved, I happily discovered that the nameplates are finally here! (They clearly did not hurry). But wait a minute... a closer look and...


Justijna?! What the hell?! They really made my name very Dutch... No words. Is it really that complicated?

To all those who may wonder why would I want a double nationality: no, I'm not ashamed of my Polish nationality and also no, I don't feel the need to "westernize" myself. I also don't care about voting right (I'm not interested in politics and voting is for me as important as a potato peeler for a dog). The answer is very simple: a dutch passport and lack of visa requirements to many countries which unfortunately still expect visa from Polish citizen. 

środa, 10 października 2012

Pierwszy rok

Stuknął mi dziś roczek! Roczek na emigracji rzecz jasna. Równo 366 dni temu przytargałam wielki plecak i walizę swojego dobytku do Nijmegen, żeby stawiać pierwsze kroki w naszej Nibylandii. Owocny był to rok, nie powiem. Wiele się nauczyłam, jeszcze więcej odkryłam, a oto drobne podsumowanie:

10 RZECZY, O KTÓRYCH NIE MIAŁAM POJĘCIA ROK TEMU:
  1. Pobyt w Holandii otworzył mnie kulinarnie. Zawsze wiedziałam, że azjatyckie jedzenie będzie mi smakować, ale w Polsce słaby miałam do niego dostęp. Tutaj natomiast do wyboru, do koloru: tajskie, chińskie, indonezyjskie, indyjskie, japońskie, surinamskie (wiem, że to nie Azja tylko Ameryka Południowa :P). Co więcej, zadziwiające mieszanki smaków, które z pozoru wydają się dziwne, okazują się pyszne! Kto by przypuszczał, że frytki z majonezem i masłem orzechowym mogą tak obłędnie smakować, a indyjskie pikle z limonki kompletnie zniewoliły mój umysł i kubki smakowe. Więcej na ten temat możecie poczytać w moim gościnnym poście u Szminki w podróży (polecam zresztą całego bloga).

  2. Nieprzyzwoicie pyszny India Burger z żółtym serem, limonkowymi piklami i sosem jogurtowo-koleandrowym 
  3. Wszystko nadaje się do zjedzenia w formie kanapki... nawet świeże truskawki z chlebem, choć brzmi to co najmniej dziwnie. A czekoladowa posypka może służyć nie tylko do dekoracji tortów i deserów. Z powodzeniem może stać się słodkim śniadaniem ;)
  4. Pogoda w Holandii nie rozpieszcza (o czym ostatnio przekonali się moi rodzice), więc w obronie przed opadami atmosferycznymi wszystkie chwyty dozwolone. I nagle pewnego czerwcowego poranka odkrywa się, że kozaki doskonale nadają się do noszenia przez cały rok. A co więcej, nikt dziwnie na Ciebie nie spojrzy, bo tutaj jest to najzwyczajniej normalne.


  5. Często widzi się reklamy marketów budowlanych oraz sprzedawanych tam produktów. Zazwyczaj owe reklamy przedstawiają uśmiechniętych, radosnych ludzi, dla których remont domu wygląda niczym drugi miesiąc miodowy. Najgorsze jest to, że naiwnie w to wierzyłam, póki na własnej skórze nie sprawdziłam. Coś takiego jak radosne malowanie/remontowanie/przebudowywanie nie istnieje! A jeśli uważasz inaczej, to najprawdopodobniej nigdy nie musiałeś/aś robić tego sam. Lub jesteś wybrykiem natury... ;P
  6. Święty Mikołaj nie mieszka na Biegunie Północnym, tudzież w Laponii. Nie jeździ saniami zaprzężonymi w latające renifery, a w jego fabryce nie pracują elfy. Pracują małe Murzynki. I nie gdzie indziej jak w Hiszpanii, skąd przypływają z Mikołajem 5 grudnia statkiem parowym. A to że hiszpański Mikołaj otacza się czarnoskórymi "pomocnikami" broń Boże nie znaczy, że jest rasistą! 

  7. Źródło
  8. A skoro o zimie mowa... Wydawałoby się, że zima w Polsce jest bardziej sroga, mroźniejsza, więc ja, jako rasowa Polka powinnam lekko znieść zimę holenderską. A tu klapa! Nieprzyzwyczajona do odwiecznego wiatru i wyższej wilgotności powietrza, ostatniej zimy czułam się jak idiotka nosząc więcej warstw ochronnych niż przeciętny Holender. Niezawodne wełniane rękawiczki w holenderskich warunkach się nie sprawdziły. Czemu? Jadąc na rowerze przepuszczają zimny wiatr.
  9. Wychowałam się na wsi, więc owce, kozy i kurczaki nie powinny wzbudzać we mnie  szaleńczych emocji. Prawda jednak jest taka, że na tej mojej wsi nie uświadczyło się za wiele domowej zwierzyny (no chyba, że koty i psy). Teraz dzięki bardzo popularnym i powszechnym dziecięcym farmom, w dużym mieście widuję kozy znacznie częściej, niż gdy mieszkałam na wsi... I znajdź tu logikę.
  10. Lubicie przerwy na reklamę w telewizji podczas ciekawego filmu? Ja nie. Dlatego lubię chodzić do kina. Ale ale... w holenderskich kinach w środku filmu robią 5-minutową przerwę! Czemuuu?! Żeby sobie zapalić, wysiusiać się, albo (przede wszystkim) kupić więcej słodkiego (!!) popcornu. Ręce opadają. 
  11. Rower to wszechstronny wynalazek. Przez całe moje życie nie nauczyłam się tyle o możliwościach i użytkowaniu tego pojazdu, co przez ostatni rok. Niedługo podzielę się z Wami moją nabytą wiedzą pod tytułem "5 sekretów rowerzysty".


  12. Na zakończenie cenny i pokrzepiający fakt: jeśli wyemigrowałaś, nie ważne gdzie mieszkasz, ani skąd pochodzisz... Nie jesteś osamotniony w swoich lękach, wątpliwościach i obawach. Za każdym razem, gdy ktoś w towarzystwie poruszy ten temat, po jej wypowiedzi większość kiwa głową w porozumiewawszym "z ust mi wyjęłaś te słowa".

The first year


It's the whole year since I moved abroad! Exactly 366 days since I packed my life into a big backpack and a suitcase and brought it all to Nijmegen to make the first steps in our Neverland. It was a busy year and I learned a lot. Here are some of my discoveries:

10 THINGS I DIDN'T KNOW A YEAR AGO:
  1. The Netherlands opened my eyes for all delicious kinds of food. I always knew I'd love asian food, but in Poland didn't have many opportunities to really try it. Here I can choose as much as I want: thai, chinese, indonesian, japanese, indian, surinamese (I know it's not Asia, but South America ;P) Even more, the surprising mixes of different tastes that may seem weird in a first place, happen to be delicious! Who would ever expect that fries with mayonese and peanut butter can be so good and that indian lime pickles are gonna steal my heart and soul. 

  2. Sinfully yummy India Burger with cheese, limp pickles and yoghurt-koliander sauce 
  3. Anything can be used to make a sandwich... even fresh strawberries on bread, though it sounds weird indeed. And chocolate sprinkles are great not only for cake and dessert decoration. It can be an interesting choice for a sweet breakfast ;)
  4. The weather in Holland is not so great, so to protect yourself from the rain, wind and cold, any methods are welcome. One morning somewhere in June you're suddenly discovering that leather boots are good to wear all-year-around. Not only in winter. And the cool thing is, nobody is gonna look weird at you, 'cause here it's completly normal.


  5. You can often see happy, smiling people in DIY store's commercials. In these commercials it seems like renovating your house is such a joy, like you're on your second honeymoon. The worst thing is: I believed in that stuff! Untill I did it myself. There's no such a thing as happy painting/renovating. If you think the other way it means you have never tried it yourself or your a weirdo ;P
  6. Santa Claus does not live on a North Pole, nor in Lapland. He's not travelling with a sleigh and flying reindeers and there are no elfs working in his toys factory. It's the little black boys working there! And nowhere else than in Spain, where they come from with Santa on the 5th of December on a steamship. But the fact that the Spanish Santa has the black "helpers" does not mean he's a racist! God forbid! 

  7. Source
  8. Speaking of winter... You would think, that if I come from Poland, where the winter is colder and longer I wouldn't have any problems with the dutch one, right? Wrong! I'm not really used to the neverending wind and a higher humidity and the last winter in Holland was a real humiliation, since I had to wear way more layers than the average Dutchman. My super-warm-always-working wool handgloves did not go well with the dutch conditions. Why? Because when I was cycling the cold wind went through them.
  9. I grew up in a village, so no goat, sheep or chicken should be an extraordinary thing for me. However in my village you wouldn't find many farm animals. Barely any to be honest. Now, thanks to the popular childrens farms, though I'm living in quite a big city I'm seeing goats way more often than during my whole childhood in the countryside. Where's the logic...
  10. Do you like commercial breaks during watching a movie in TV? I don't. That's why I like going to the cinema. But surprise: in dutch cinemas that have a break in the middle of the movie! Why? To go for a smoke or pee. Or preferably to buy some more sweet popcorn.  
  11. A bicycle is a great invention. Multifunctional. I haven't learned so much about all the possibilities and ways to use this vehicle in my entire life, as I did during last year. Soon I'm gonna share this knowledge with you in a post titled "5 secrets of the cyclist".


  12. At the end a cheering fact: if you're an emigrant, it doesn't matter where do you come from or where do you live... You're not alone with you fears, worries and doubts. Everytime we talk about this in a group and someone shares her fears, the rest is always agreeing with her "I was going to say the exactly same thing!"

poniedziałek, 8 października 2012

Z kwiatka na kwiatek

Bardzo Ważni Goście przyjechali, pozwiedzali, holenderskich delicji posmakowali i wczoraj zadowoleni (mam nadzieję) do domu wrócili. Swoją wizytą bardzo nas ucieszyli, choć w pewnym stopniu przyczynili się do blogowej nieobecności. Myślę jedna, że drodzy Czytelnicy nam wybaczą, wszakże pierwsze odwiedziny rodziców w Nibylandii, to spore wydarzenie ;)

Nałaziliśmy się przez te ostatnie parę dni... obspacerowaliśmy centrum miasta, parę innych dzielnic, skansen (o czym również niedługo przeczytacie), a w sobotę wybraliśmy się na Floriade! 









Cóż to takiego? Ogromne kwiatowo-artystyczno-naukowe przedsięwzięcie. Światowa wystawa ogrodnicza organizowana raz na 10 lat (poprzednia była w Amsterdamie) i zajmująca obszar 66 hektarów! Niezła gratka dla takich ogrodowych zapaleńców jak moi rodzice :) Ale nie tylko entuzjaści kwiatów mogli znaleźć tam coś dla siebie. Poza pięknymi roślinami, ciekawymi aranżacjami ogrodów i egzotycznymi eksponatami, do zobaczenia były również innowacyjne i ekologiczne rozwiązania dla domów i ogrodów, zdumiewające instalacje artystyczne oraz futurystyczne budynki. Można było się naprawdę zainspirować podziwiając prezentacje blisko 30 różnych państw świata. Oczywiście nie wszystkie w moim i maurycowym mniemaniu stanęły na wysokości zadania i postawiły na... mniej lub bardziej tandetne bazarki. Nie mniej jednak Chiny, Indonezja i Hiszpania wywarły na nas wrażenie. 






Było co oglądać, ale niestety miniony weekend zamykał całą wystawę. Dostępna była do zwiedzania od kwietna do początku października tego roku. Przepraszam, że wcześniej o niej nie pisałam, ale jeśli w tym roku już nie zdążyliście to może za 10 lat?...

Between the flowers


The Very Important Guests came, saw a piece of Holland, tried some Dutch specialities and on Sunday morning went back home satisfied (at least I hope they enjoyed it). Though they're partly responsible for my absence on the blog, we are very happy they have finally visited our hen-house. I hope our dear readers are gonna forgive us this break, afterall the first visit of my parents since I moved to the Netherlands is quite a big deal ;)

We walked a lot during these last few days... we checked the whole city center, few other neighborhoods, an outdoor museum of the old dutch houses (soon you'll gonna read also about that) and on Saturday we went to Floriade!









What is it actually? It's a huge flowerly-artistic-innovative project. The world gardening exhibition organized once in 10 years (the previous one was in Amsterdam) and covering a surfice of 66 hectares! A real treat for such a gardening fans as my parents :) But not only flower lovers could find something themselves. Except beautiful plants, interesting house and garden arrangements and exotic species, you could also see modern, innovative and green solutions for homes and gardens, surprising art installations and performences, futuristic buildings... You could really get inspired by the presentations prepared by 30 different countries from all over the world. Of course not all of them according to me or Maurice were worth visiting. Some countries apparently did not understand well the idea of this show and ended up with... more or less cheap shops. However we really enjoyed what China, Indonesia and Spain had to offer. 






There was a lot to see, but unfortunately that weekend was the last days of the exhibition. It was open for visitors since April till the beginning of October. I'm sorry I did mention that place before. To cheer you up, if you didn't manage to visit Floriade this year, than maybe you'll have another chance in 10 years?... 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...