niedziela, 14 grudnia 2014

Interrailing 2014: Kopenhaga

Paszporty przygotowane, grube swetry spakowane, Interrail pass'y (choć zamówione niemal w ostatniej chwili) w dłoni... można ruszać w drogę! W piątek pożegnałyśmy z Tamarą naszych domowników oraz pracowitych kolegów i udałyśmy się na podbój Skandynawii. 

train station, Copenhagen, denmark

Od pracodawcy dostałyśmy 10 dni na przetestowanie trzech północnych krajów. Obszar wielki, czasu w sumie nie tak wiele, więc ograniczyłysmy się na najbardziej znanych i najczęście odwiedzanych przez naszych klientów miejsc. Nasz interrailing zaczynamy od Kopenhagi!




Już na dzień dobry po wylądowaniu, musiałyśmy wypełniać nasze "bilety" w pośpiechu na kolanie, zanim wskoczyłyśmy w pierwszy pociąg do centrum. To nauczyło nas na całą resztę wycieczki, żeby nie czekać do ostatniej chwili i uzupełnić dni podróży i trasę rano, jeszcze w hotelu, a nie na dworcu tuż przed odjazdem ;) 



Bardzo powszechny widok w Kopenhadze: wózek ze śpiącym dzieckiem zaparkowany przed kawiarnią, podczas, gdy mamusia/tatuś siedzą w środku... Przecież dziecko i tak śpi, a przynajmniej nie przeszkadza w rozmowie z przyjacółką ;)

Kopenhaga jest wspaniała! Spacerując po mieście czułam się momentami jak w bajce H. C. Andersena, lub jeszcze lepiej: w scenerii "Dziadka do orzechów". Szczególnie podczas wizyty w Tivoli. Cóż to za wspaniałe miejsce! Drugi najstarszy park rozrywki na świecie i przepiękny ogród w samym centrum miasta. Wybrałyśmy się tam jednego z wieczorów i z miejsca poczułam się jak dziecko w magicznej krainie. Wspaniale przyozdobiony park w bardzo bożonarodzeniowym klimacie z każdej strony kusił migoczącymi światełkami, małymi chatkami z gorącymi napojami i jedzeniem i główną atrakcją: rozmaitymi karuzelami. Ale nie tymi tandetnymi, hałaśliwymi w oczojebnych kolorach, jakie znamy z objazdowych lunaparków. Nie, nie... karuzele i kolejka górska w Tivoli to klasyczne majstersztyki i drobiazdową dekoracją. Mogłabym tam spędzić całą noc... I pewnie bym spędziła, gdyby nie okropny chłód, mroźny północny wiatr i powoli wdzierające się do mojego systemu przeziębienie. 






Nie straszny nam jednak drobny katar... następnego dnia wynajęłyśmy z Tamarą rowery, co by zwinniej i szybciej przemieszczać się po mieście. I to jak przyjemnie! Kopanhaga jest doskonale przystosowana do ruchu jednośladem. Dzięki temu z łatwością dotarłyśmy do urokliwego portu-kanału Nyhavn, pod pałac Amalienborg oraz do Małej Syrenki, przycupniętej na skale u brzegu cieśniny Øresund. Owinięte w kilka warstw ubrań, grube szaliki, rękawiczki z radością przemierzałyśmy bożonarodzeniowe jarmarki i podtrzymywałyśmy ciepło licznymi kubeczkami z gloggiem. Mmm... normalnie przyzwyczajona jestem do mocnych grzańców z goździkami i pomarańczą, ale w Skandynawii glogg serwują z... rodzynkami i migdałami! I zdecydowanie słabszy. 








A skoro o przyjemnościach dla podniebienia mowa... już pierwszego wieczoru odkryłyśmy rewelacyjne miejsce: Kødbyen. Wygłodniałe szukałyśmy restauracji polecanej w naszym Lonely Planet, Foursquare, TripAdvisor... gdzy się tylko da coś polecić. Niestety lokal był pełny, więc zaczęłyśmy kręcić się po całej okolicy szukając wolnego stolika... Wszystkie knajpki i restauracje były wypełnione po brzegi i wszędzie nam mówiono, że musimy poczekać godzinę. No tak... piątek wieczorem, początek grudnia: sezon na firmowe imprezy świąteczne. A my właśnie trafiłyśmy do najmodniejszej dzielnicy. Choć przyznam, że ulice i budynki same w sobie nie prezentowały się szczególnie dobrze. Wręcz przeciwnie, bardzo industrialnie. Jak się okazało, to Mięsny Dystrykt Kopenhagi, gdzie wciąż działa wiele zakładów pakowania mięsa. Mniej więcej na początku tego stulecia, obszar zaczął powoli przekształcać się w popularny tygiel kulturalno-kulinarny. Super ultra hip. Ostatecznie udało nam się znaleźć wolny stolik w "Gorilla", który dzieliłyśmy z parą w średnim wieku. Wsółbiesiadniczka powiedziała nam, że to dość nowa restauracja, o której rozpisują się wszystkie gazety. Później mój znajomy mieszkający w Kopenhadze powiedział mi, że miejsce to prowadzi Duński odpowiednik Gordona Ramsay'a. Tanio nie było, ale każdy kęs był wyborny i absolutnie wart zarówno ceny, jaki i tej rosnącej sławy. 



Po przyjemnym weekendzie i imprezie z wyżej wspomnianym znajomym, przyszła pora opuścić stolicę. W poniedziałek czekała nas długa podróż pociągiem przez całą Danię. Aż na północny skraj Jutlandii, skąd wieczorem miałyśmy wypłynąć promem do Norwegii. Ale o tej małej "przygodzie" przeczytacie w kolejnym odcinku serii Interrailing 2014 ;)

środa, 3 grudnia 2014

Wsiąść do pociągu byle jakiego...

Tak śpiewała nam Maryla Rodowicz ponad trzy dekady wstecz. Tekst tej piosenki zawsze przemawiał do mnie w jakiś szczególny sposób. Beztroska podróż kolejowa... "Nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet...". Oczywiście nie namawiamy tutaj nikogo do jazdy na gapę i narażania się na wysoką grzywnę. Szczególnie, że jest świetny sposób na zrealizowanie takiej podróży, bez potrzeby kupowania biletu na każdej stacji ;)

Parę tygodni temu pytałam Was na Facebook'u, gdzie wybralibyście się w podróż pociągami, gdyby cała Europa stała otworem, a koszty nie grały roli. Większość typowała południowe kraje. A nieco mnie zaskoczyliście przyznam... Podobne pytanie postawiono nam ostatnio w pracy i zdecydowana większość moich kolegów i koleżanek chciała jechać do zimnej Skandynawii! 

Tak się wesoło składa, że pracuję dla firmy, która sprzedaje InterRail pass'y (tudzież Eurail dla przybyszów z poza Europy). Są to specjalne bilety, które pozwalają na nieobraniczoną ilość przejazdów kolejami w wybranym okresie czasu, na terenie wybranych krajów. Nasz wspaniały pracodawca postanowił niedawno upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: w ramach podzięki za kawał dobrej roboty każdy z mojego działu został wysłany na tygodniową wycieczkę-nagrodę. A skoro już mieliśmy podróżować, przy okazji możemy lepiej poznać potrzeby i zmagania naszych klientów oraz zrobić wywiad na potrzeby nowego produktu. Wybrać kraje, opracować trasę, zrobić rezerwacje, znaleźć i zabukować hotele oczywiście musieliśmy sami, jak powinno być przy interrailingu ;) 

Mi i koleżance przypadła wygrana w bitwie o Skandynawię. To właśnie nas wysłano na podbój krainy Wikingów i Trolli ;) I choć jesteśmy dopiero na półmetku naszej wycieczki, to już mogę Wam powiedzieć, że ten obszar Europy to świetne miejsce na interrailing. Pociągi może nie są super szybkie, za to bardzo wygodne i przyjemne. Rezerwacje miejsc są (poza Szwecją) dobrowolne lub nie występują w ogóle. A jak już chcemy sobie miejscówkę wykupić, to są bardzo tanie. W Norwegii dla posiadaczy pass'ów na pierwszą klasę, miejscówki są wręcz darmowe! Widoki natomiast zachwycające. 

Ciekawi jesteście szczegółów naszej skandynawskiej wyprawy? Zapraszam ponownie na bloga! Już niebawem pojawią się relacje ;)

czwartek, 20 listopada 2014

Badanie: „Mężczyźni żałują zakupów w internecie częściej niż kobiety”

Ostatnio wpadły mi w ręce badania dotyczące zakupów online. Jako że jestem wielką fanką kupowania rzeczy w sieci, postanowiłam się z Wami podzielić tym raportem. Ciekawa jestem jak u Was wygląda ta sprawa. Robicie zakupy przez internet i co ważniejsze: czy żałujecie później?

1 na 10 mężczyzn przyznaje się do zamówień online robionych pod wpływem alkoholu lub narkotyków
Amsterdam, 28 październik 2014 : Holenderska firma kuponowa Flipit.com wykonała badania, które miały na celu wykazanie która z płci – męska czy żeńska, bardziej żałuje dokonanych w internecie zakupów i w jakich okolicznościach zakupy te zostały dokonane. Zapytano ponad 1,050 Holendrów, którzy na bieżąco kupują coś online, jakie są ich zakupowe nawyki  i oto jakie są wyniki tego badania:
Mężczyźni częściej kupują produkty online i żałują tej decyzji niż kobiety, ponieważ ich decyzje są mniej przemyślane. Co więcej, mężczyźni również są pięciokrotnie bardziej podatni na dokonywanie zakupów online pod wpływem alkoholu oraz narkotyków niż kobiety.
Prawie 10% mężczyzn kupujących online przyznaje się do zamawiania produktów pod wpływem środków odurzających lub alkoholu. W porównaniu do kobiet, które robią to tylko w 2,5% to widoczna przewaga. Alkohol jest tutaj główną przyczyną, a tuż za nim twarde narkotyki. Warto tutaj zauważyć, że młodzi ludzie są szczególnie podatni na zakupów online pod wpływem alkoholu (10%) , a odsetek ten maleje wraz ze wzrostem wieku , ostatecznie spadając tylko jeden procent powyżej 65 roku życia .


Pod wpływem
Według przeprowadzonego badania, mężczyźni wydaja pięciokrotnie więcej pieniędzy niż kobiety gdy dokonują zakupów online pod wpływem alkoholu. W przypadku miękkich narkotyków, jedynie 3 razy.
Jelle van der Bij z Flipit.com: “Dzięki prostej obsłudze koszyka zamówienia łatwiej jest dokonać bezmyślny zakup online. Zwiększa to ryzyko przypadkowych zakupów bez ich przemyślenia, zwłaszcza gdy ktoś jest pod wpływem alkoholu lub narkotyków”.

Emocje i zniżki główną przyczyną bezmyślnych zakupów
Podczas gdy mężczyźni są bardziej podatni na zakupy pod wpływem alkoholu i narkotyków, zdecydowana większość kobiet żałuje zakupów online, które dokonała pod wpływem emocji lub dużej zniżki znalezionej w internecie. 1 na 5 kobiet przynajmniej raz dokonała zakupów online dla poprawienia sobie natroju – wykazuje badanie.
Jelle van der Bij: „Większość sklepów internetowych umożliwia swoim klientom zwrot niechcianego produktu. Jest to jednak stosunkowo niewielka przeszkoda do pokonania w wynik zakupów dokonanych pod wpływem impulsu.”


Więcej za mniej
Oprócz zakupów online  pod wpływem alkohlu i narkotyków ,badania pokazują, że połowa Holendrów zamawia więcej niż potrzebuje. Jest to najbardziej popularne wśród młodych ludzi . 64 procent młodych ludzi celowo zamawia więcej produktów, aby otrzymać większą zniżkę podczas zakupów. Większość Holedrów dokonuje zakupów online z przyjaciółmi, aby móc zaoszczędzić pieniądze. Zbierają oni zamówienia i dokonują masowego zakupu.

O Flipit.com

Flipit.com kolekconuje kody, kupony I zniżki z największych sklepów, aby pomóc swoim klientom oszczędzać czas i pieniądze. Z ich kodami, czytelnicy mogą wykorzystać bony i promocje na zakupy online. Każdego dnia, ponad 20,000 osób odwiedza Flipit.com Polska.

czwartek, 13 listopada 2014

Dwie północe - część III: Sopot i trójmiejskie przyjemnostki

Gdańsk jest przepiękny, ale przecież nie samymi muzeami i architekturą turysta żyje. Pomiędzy zwiedzaniem a spaniem jest jeszcze mnóstwo czasu na inne przyjemności. Rówież te przyziemne jak jedzenie i picie. 

Już pakując walizkę w Holandii zacierałam ręcę na samą myśl o polski smakołykach. Pierogi i grzaniec były na pierwszym miejscu mojej listy grzeszków. Co tam zdrowe diety, przecież to także mój urlop! Wszystkie kremowe serniczki odpracujemy w domu po powrocie ;) Gdzie zatem rozpieszczać podniebienie w Trójmieście? Kilka z odwiedzonych kanjpek przypadło mi szczególnie do gustu. Już pierwszego wieczoru mój wilczy głód po podróży postanowiłam zaspokoić... hamburgerem. Ale nie jakimś tam wymymłanym "Mac'iem". Tuż przy Ratuszu przycupnęł mała restauracyjka Original Burger (ul. Długa 47/49) serwująca przepyszne kombinacje mięcha z bułką i niesamowitymi dodatkami. Celowo odpuściłam sobie frytki, żeby znaleźć trochę miejsca na deser (mówiłam: wilczy głód!). Ich waniliowy sernik wprowadził mnie w stan takiej błogości, że przy płaceniu pomieszałam z wrażenia banknoty. Oops. 



Długie spacery po mieście i niekończące się fotografowanie dawało się wyraźnie moim dłoniom we znaki. Idealna wymówka, żeby odkryć urocze kawiarenki, gdzie pyszna kawa lub korzenny grzaniec przyjemnie rozgrzewa. W poprzednim poście wspomniałam Wam już o urokliwej Cafe Kamienica (ul. Mariacka 37), skąd obserwowałam bursztynowe straganiki. W tej nieco nostalgicznej, nieco boho kawiarnii czas płynie słodko i przyjemnie. Będąc już w tym bursztynowym zagłębiu, ciężko oprzeć się pokusie i nie sprawić sobie nowej biżuterii. To naprawdę uzależniające, a jak jeszcze trafi się na tak sprytnego i zabawnego sprzedawcę z jakim miałam do czynienia, nie ma rady. Odeszłam z Mariackiej z kilkoma błyskotkami w kieszeni i o kilkadziesiąt euro uboższa. Prezent na Gwiazdkę dla mamy mam już z głowy ;)  Moje serce natomist podbiła Cafe Factotum (ul. Świętego Ducha 8/10) i jej nietypowy wystrój "z lekką nutką dekadencji". Wpadłam tylko na małą kawkę i coś słodkiego, a zostałam z dobre dwie godziny, radośnie plotkując sobie z przesympatyczną panią zza baru :) I pewnie zostałabym nawet dłużej, ale klientela się zeszła, a mnie popołudniowe plany zaczęły naglić. 






Jak wiecie, do Gdańska wybrałam się sama, zostawiając Mauryca z kotem w domu. Choć atrakcji w koło było mnóstwo i na nudę narzekać nie mogłam, miło jednak mieć czasem jakieś towarzystwo. Tak się szczęśliwie złożyło, że Agata, która czyta naszego bloga, mieszka również w Gdańsku i zechciała się ze mną spotkać. Dobre zgranie w czasie, bo za kilka miesięcy planuje przeprowadzkę do Holandii. Momentalnie znalazłyśmy wspólny języki i godzinami rozmawiałyśmy o naszych holenderskich chłopakach, życiu w Polsce i na obczyźnie oraz innych głupotach ;) Tak miło zleciał nam czas, że umówiłyśmy się ponownie na wspólny wypad na sopockie molo. Uwielbiam morze o zimnych porach roku. Tego dnia Bałtyk był nasamowicie spokojny. Żadnych fal, niemal gładka tafla wody zlewająca się z niebem. Nic dziwnego, że Sopot jest tak popularnym miejscem. Ma w sobie sporo uroku, a Monciak jakoś przekornie skojarzył mi się z Krupówkami w Zakopanem. Nadmorski i górski deptak w jednym zestawieniu? Kto był, pewnie zrozumie. W końcu oba miasta to sezonowe stolice Polski! 







Tak się wesoło złożyło, że mój ostatni wieczór w Trójmieście wypadał w Halloween. I choć nie jest to polska tradycja, a wielu kręci na nią nosem, to trzeba przyznać, że w barach halloweenowe klimaty przyjęły się idealnie. Razem z Agatą wyskoczyłyśmy na drinka do genialnego baru Flisak '76 (ul. Chlebnicka 9/10). Dałyśmy się ponieść fantastycznej atmosferze i rozsmakowałyśmy się w specjalnie na ten wieczór przygotowanych drinkach z musem dyniowym. Czymże byłaby też wizyta w Trójmieście bez choćby jednego kieliszka tutejszego specjału?! Wódka Goldwasser to właściwie ziołowo-korzenny likier z płatkami złota została opracowana właśnie w Gdańsku przez... Holendra! Wiedzieliście o tym? ;)






Na tym kończę mój trójmiejski cykl. Dziękuję Agatko za świetną zabawę i do zobaczenia w Holandii. Pora przygotować się do kolejnej wyprawy na daleką północ, o czym przeczytacie już wkrótce. 

wtorek, 4 listopada 2014

Dwie północe - część II: Gdańsk

Co Gdańsk i Groningen mają wspólnego? Oba miasta ulokowane są na północy, posiadają uniwersytety, mosty oraz zabytkową starówkę. Jednak najbardziej rzucające się w oczy podobieństwo to architektura! Nic w tym dziwnego, zarówno Gdańsk jak i Groningen, o którym już wcześniej pisałam, to miasta hanzeatyckie. Wąskie, wysokie kamieniczki, gotyckie ceglane kościoły i wieże, piękne bramy i portale. Z tym, że Gdańsk jest nieco żywszy, barwniejszy, radośniejszy.



Wylądowałam już po zmroku. Po dotarciu do centrum postanowiłam pokonać pieszo ostatni odcinek do hotelu. I była to doskonała decyzja! Wieczorny spacer po ulicy Długiej sprawił, że z miejsca zakochałam się w tym miejscu. Długi ciąg kolorowych kamienic, pięknie oświetlonych podziwiałam kręcąc głową na wszystkie strony. Ledwo dotarłam do hotelu, rozgościłam się w przepięknym pokoju i już chciałam wracać na Długi Targ. Mój żołądek też domagał się zresztą uwagi, więc ruszyłam na wieczorny podbój. Choć było już późno, nie miałam wielkiego problemu z znalezieniem przytulnej restauracji. 






Na następne dni zaplanowałam całe zwiedzanie. Starówka, pobrzeże Motławy, Stary Młyn... robieniu zdjęć nie było końca. Zafascynowana tym co odkrywam za kolejnym rogiem, nie wypuszczałam aparatu z rąk. Przez to temperatura zaczęła dawać się we znaki. Żeby ogrzać zmarznięte dłonie, zajrzałam do uroczej kawiarni Cafe Kamienica na ul. Mariackiej. Grzane wino... tego mi było potrzeba! Przyjemnie wygrzewając się, przez okno obserwowałam ulicę. Cóż to za niesamowite miejsce... Niedługa, stosunkowo wąska uliczka. Do każdej kamienicy prowadzą szerokie schody. A przed każdymi schodami mienią się wyroby jubilerskie z bursztynu. Prawdziwe zagłębie bursztynowe!





Przed wielkim zwiedzaniem zaopatrzyłam się w Kartę Turysty. To genialne rozwiązanie dla tych, którzy planują odwiedzić muzea i/lub sporo przemieszczać się po Trójmieście. Z samego rana rozpoczęłam moją rundkę po wybranych muzeach. Jako że mój uroczy hotel znajdował się zaledwie kilka kroków od Spichlerzy na Ołowiance, właśnie tam zaczęłam zwiedzanie. Muzeum jest pełne przeróżnych modeli łodzi i statków. Poza całą historią żeglugi, można sporo wyczytać także o dziejach Polski. Ze Spichlerzy wzięłam łódkę-prom na drugi brzeg Motławy. Prostu u stóp słynnego Żurawia. Ta niesamowita konstrukcja dźwigu portowego istnieje już od XV wieku!






Po morskich ciekawostkach przeniosłam się w klimaty mieszczańskie. Ratusz powala spektakularnymi wnętrzami oraz bogatą lekcją historii Polski, a Dom Uphagena ukazuje jak dawniej mieszkali bogaci mieszczanie. Lekko się rozczarowałam, bo choć rodzina Uphagenów przybyła do Gdańska z Flandrii, nie dopatrzyłam się w Domu holenderskich, czy belgijskich akcentów. Stąd już tylko parę kroków do Muzeum Bursztynu. Punkt obowiązkowy. W końcu to bursztyn jest "bałtyckim złotem". I w pełni zasługuje na to miano. Wspaniałości wykonane z bursztynu, jakie można w muzeum zobaczyć wprawiają w szczery zachwyt.






Na tym planowałam zakończyć mój dzień, ale powolnym spacerem doszłam w sumie dość przypadkowo pod bramę Stoczni Gdańskiej. Będąc już na miejscu, uznałam, że koniecznie muszę zobaczyć Europejskie Centrum Solidarności. Obecna siedziba wraz ze stałymi wystawami otwarta została zaledwie kilka miesięcy temu. "Droga do wolności" robi niesamowite wrażenie. Przyznam, że nigdy nie wykazywałam szczególnego zainteresowanie historią, ani polityką. Jednak doskonale udokumentowane wydarzenia, o którym możemy więcej się dowiedzieć w ECS były niesamowicie ważne dla naszego kraju. Już wiem, że będę tu musiała wrócić z Maurycem, a ten pewnie nie będzie w ogóle chciał z Centrum wychodzić!




Gdańsk jednak oferuje więcej niż same zabytki, galerie i muzea. O innych przyjemnościach przeczytacie już niedługo znów na blogu. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...