czwartek, 13 listopada 2014

Dwie północe - część III: Sopot i trójmiejskie przyjemnostki

Gdańsk jest przepiękny, ale przecież nie samymi muzeami i architekturą turysta żyje. Pomiędzy zwiedzaniem a spaniem jest jeszcze mnóstwo czasu na inne przyjemności. Rówież te przyziemne jak jedzenie i picie. 

Już pakując walizkę w Holandii zacierałam ręcę na samą myśl o polski smakołykach. Pierogi i grzaniec były na pierwszym miejscu mojej listy grzeszków. Co tam zdrowe diety, przecież to także mój urlop! Wszystkie kremowe serniczki odpracujemy w domu po powrocie ;) Gdzie zatem rozpieszczać podniebienie w Trójmieście? Kilka z odwiedzonych kanjpek przypadło mi szczególnie do gustu. Już pierwszego wieczoru mój wilczy głód po podróży postanowiłam zaspokoić... hamburgerem. Ale nie jakimś tam wymymłanym "Mac'iem". Tuż przy Ratuszu przycupnęł mała restauracyjka Original Burger (ul. Długa 47/49) serwująca przepyszne kombinacje mięcha z bułką i niesamowitymi dodatkami. Celowo odpuściłam sobie frytki, żeby znaleźć trochę miejsca na deser (mówiłam: wilczy głód!). Ich waniliowy sernik wprowadził mnie w stan takiej błogości, że przy płaceniu pomieszałam z wrażenia banknoty. Oops. 



Długie spacery po mieście i niekończące się fotografowanie dawało się wyraźnie moim dłoniom we znaki. Idealna wymówka, żeby odkryć urocze kawiarenki, gdzie pyszna kawa lub korzenny grzaniec przyjemnie rozgrzewa. W poprzednim poście wspomniałam Wam już o urokliwej Cafe Kamienica (ul. Mariacka 37), skąd obserwowałam bursztynowe straganiki. W tej nieco nostalgicznej, nieco boho kawiarnii czas płynie słodko i przyjemnie. Będąc już w tym bursztynowym zagłębiu, ciężko oprzeć się pokusie i nie sprawić sobie nowej biżuterii. To naprawdę uzależniające, a jak jeszcze trafi się na tak sprytnego i zabawnego sprzedawcę z jakim miałam do czynienia, nie ma rady. Odeszłam z Mariackiej z kilkoma błyskotkami w kieszeni i o kilkadziesiąt euro uboższa. Prezent na Gwiazdkę dla mamy mam już z głowy ;)  Moje serce natomist podbiła Cafe Factotum (ul. Świętego Ducha 8/10) i jej nietypowy wystrój "z lekką nutką dekadencji". Wpadłam tylko na małą kawkę i coś słodkiego, a zostałam z dobre dwie godziny, radośnie plotkując sobie z przesympatyczną panią zza baru :) I pewnie zostałabym nawet dłużej, ale klientela się zeszła, a mnie popołudniowe plany zaczęły naglić. 






Jak wiecie, do Gdańska wybrałam się sama, zostawiając Mauryca z kotem w domu. Choć atrakcji w koło było mnóstwo i na nudę narzekać nie mogłam, miło jednak mieć czasem jakieś towarzystwo. Tak się szczęśliwie złożyło, że Agata, która czyta naszego bloga, mieszka również w Gdańsku i zechciała się ze mną spotkać. Dobre zgranie w czasie, bo za kilka miesięcy planuje przeprowadzkę do Holandii. Momentalnie znalazłyśmy wspólny języki i godzinami rozmawiałyśmy o naszych holenderskich chłopakach, życiu w Polsce i na obczyźnie oraz innych głupotach ;) Tak miło zleciał nam czas, że umówiłyśmy się ponownie na wspólny wypad na sopockie molo. Uwielbiam morze o zimnych porach roku. Tego dnia Bałtyk był nasamowicie spokojny. Żadnych fal, niemal gładka tafla wody zlewająca się z niebem. Nic dziwnego, że Sopot jest tak popularnym miejscem. Ma w sobie sporo uroku, a Monciak jakoś przekornie skojarzył mi się z Krupówkami w Zakopanem. Nadmorski i górski deptak w jednym zestawieniu? Kto był, pewnie zrozumie. W końcu oba miasta to sezonowe stolice Polski! 







Tak się wesoło złożyło, że mój ostatni wieczór w Trójmieście wypadał w Halloween. I choć nie jest to polska tradycja, a wielu kręci na nią nosem, to trzeba przyznać, że w barach halloweenowe klimaty przyjęły się idealnie. Razem z Agatą wyskoczyłyśmy na drinka do genialnego baru Flisak '76 (ul. Chlebnicka 9/10). Dałyśmy się ponieść fantastycznej atmosferze i rozsmakowałyśmy się w specjalnie na ten wieczór przygotowanych drinkach z musem dyniowym. Czymże byłaby też wizyta w Trójmieście bez choćby jednego kieliszka tutejszego specjału?! Wódka Goldwasser to właściwie ziołowo-korzenny likier z płatkami złota została opracowana właśnie w Gdańsku przez... Holendra! Wiedzieliście o tym? ;)






Na tym kończę mój trójmiejski cykl. Dziękuję Agatko za świetną zabawę i do zobaczenia w Holandii. Pora przygotować się do kolejnej wyprawy na daleką północ, o czym przeczytacie już wkrótce. 

9 komentarzy:

  1. Same przyjemności w tym Trójmieście, no i wybrałaś fantastyczne miejsca:)

    Trójmiasto znam jak właśną kieszeń i zawitam tam na święta. Teraz przyszedł czas na poznawanie holenderskich uroków. W weekend zabieram się za odkrywanie ciekawych miejsc:)

    pozdrawiam ciepło,
    Ania
    http://piqstory.blogspot.nl/

    OdpowiedzUsuń
  2. To była dla mnie czysta przyjemność i mam nadzieję, że jeszcze wiele razy będziemy miały okazję poplotkować :)
    No i bardzo się cieszę, że spodobał Ci się Gdańsk :) Mój Holender pokochał Gdańsk, pewnie przez podobieństwo w architekturze do Holenderskich miast + jedzenie, którym się zachwycił :)

    Pozdrawiam i liczę na powtórkę ;)
    Agata

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz szczęście, że byłaś w Sopocie teraz. Po sezonie zdecydowanie zyskuje, bo w lecie to naprawdę masakra. No i przez to również knajpki zeszły na psy. W Gdańsku o wiele lepiej. W Sopocie lubię głównie The Mexican, bo bezpretensjonalnie i żywa latynoamerykańska muzyka co wieczór.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się cieszę, bo tłumów uniknęłam, molo było bezpłatne i mam jakąś słabość do morskiego wybrzeża o zimnych porach roku.

      Usuń
  4. Uwielbiam wracać do Trójmiasta! Mam niesamowicie miłe wspomnienia :)
    Pozdrawiam, http://largeluggage.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Smakowita relacja ;)
    Bardzo ładne zdjęcia. Jak robiłaś zdjęcia nocne? Ze statywem, czy może podpowiesz ustawienia aparatu? Nie dziw się tym pytaniom - dopiero uczę się jak fotografować i chętnie podpatruję warsztat innych pasjonatów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podróżowanie ze statywem uważam za dość nieporęczne (i generalnie targanie go ze sobą gdziekolwiek, więc mój biedny statyw jeszcze nigdy mieszkania nie opóścił :D). Zwykle staram się wykorzystywać wszelkie murki, ławki, a jak takiej opcji nie ma, to ratuję się ustawieniami aparatu. Mój Sony ma rewelacyjną opcję dla takich leniuchów jak ja - nocne zdjęcia robione z ręki... Może nie zawsze wychodzą idealne, ale w sumie sama jestem amatorką w kwestii fotografowania. Nawet Photoshop'a nie używam do obrabiania zdjęć, tylko zwykłą googlowską picase ;)

      Usuń
  6. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...