wtorek, 28 lutego 2012

Street market

Every Monday and Saturday is a street market day in Nijmegen. One of the main streets in the city center fills with stalls offering almost everything and nothing.  


For someone who likes walking between these stands it's quite a fun place to be. At least the first time. You can get here whatever you like: fresh vaggies and fruits, flowers, cheese, nuts, fish, bread, sweets, pots, cups, bedding, clothes, batteries, chains and locks for the bicycle, CDs, DVDs, plastic jewelry, bags, shoes, watches, different kind of weird electonics etc, etc. Basicly all the same that you would expect to find at an avarage polish marketplace. If that's somehow not enough, around the St. Stevens Church there's also a flea market.





I personally love the little red tent with a delicious, sweet smell of caramel spreading all around. No matter how hard I'd try, I just simply cannot refuse myself a fresh crunchy Stroopwafel with a soft, melting toffi inside. Whereas the trailer with the sign Hollandse Nieuwe is giving me a hard time even thinking about it. This is exactly the name of a fresh harring. Traditionally the Dutch people swallow the whole little fish holding it's tail. Brrr!... Terrible, simply terrible. I guess I'll write about it a bit more in may, when they caught the young herrings and the Hollandse Nieuwe is really nieuwe (new). 

bus stop surrounded by the stalls
Normally there are buses going on the Burchtstraat, but on these two days they have to change the route. On Mondays and Saturdays no vehicle can really get between all these stands. The bus stops are literally surrounded with th stalls. I don't mind. I'm a happy owner of a bike and the only thing I need to be taking care of is not bump into the crowd walking there and back. I don't want to be responsible for smashing a walker.

The market itself may not be very fascinating. It's the atmosphere that I like. Shouting sellers who try to convince everyone that their product is the best, people idly wandering the same articles they found the week before and before. Two days so different from the whole rest of the week. Like forgetting about the normal  rhythm of the city center. On these two days it feels more like in some quiet, little town. That's at least how I feel when I carry on my bike through the middle of the crowded street, holding a warm stroopwafel in my hand and smiling.

Targ uliczny

W każdy poniedziałek i sobotę jedna z głównych ulic w centrum Nijmegen zamienia się w targ. Wzdłuż całej drogi po obu jej stronach ciągną się stoiska z przysłowiowym mydłem i powidłem. 


Dla lubujących się w wałęsaniu się pomiędzy kramikami jest to fajna rozrywka. Przynajmniej za pierwszym razem. Nabyć można niemal wszystko: świeże warzywa i owoce, kwiaty, sery, orzechy, ryby, pieczywo, słodycze, garnki, pościel, ubrania, baterie, łańcuchy i kłódki do rowerów, płyty CD, sztuczną biżuterię, torebki, buty, zegarki, dziwną elektronikę itd. itp. Niemal tak samo jak na przeciętnym polskim placu targowym. Jakby mało było komuś atrakcji, dodatkowo wokół kościoła St. Stevens można spotkać pchli targ.





Dla mnie oczywiście największą atrakcję stanowi mały czerwony namiocik, wokół którego rozchodzi się rozkosznie słodki i kuszący zapach karmelu. Choćbym chciała, to nie potrafię sobie odmówić świeżutkiego, chrupiącego Stroopwafel z miękkim, ciągnącym się toffi. Ze zgrozą natomiast spoglądam na przyczepę z napisem Hollandse Nieuwe. Tak właśnie nazywają tutaj śledzie, które rodowity Holender zwinnie pakuje sobie do gardła jednym ruchem trzymając surową rybkę za ogon. Brrrr!... Okropność w czystej postaci. Nieco szerzej napiszę o tym zapewne w maju, kiedy to dokonuje się największych połowów śledzia i wtedy Hollandse Nieuwe jest naprawdę nieuwe (nowe). 

przystanek autobusowy okrążony straganami
Normalnie po Burchtstraat kursują autobusy, ale nie w te dni. W poniedziałki i soboty żaden pojazd nawet by się nie przecisnął tędy, a przystanki autobusowe ze wszystkich stron zastawione są kramami. Mi osobiście,jako szczęśliwemu rowerzyście to nie przeszkadza. Jedyne na co muszę uważać to tłumek ludzi przechadzający się tam i z powrotem. Co jak co, ale w pieszego bym wjechać nie chciała. 

Sam targ nie jest jakoś wyjątkowo fascynujący. Podoba mi się natomiast sam klimat. Pokrzykujący sprzedawcy zachwalający swoje produkty, ludzie leniwie oglądający te same przedmioty, które z tygodnia na tydzień niemal się nie zmieniają. Ot dwa dni w tygodniu wyrwane z normalnego rytmu centrum miasta i przeniesione w świat spokojnego małego miasteczka. Dokładnie tak się tu czuję prowadząc mój rower środkiem ulicy i uśmiechając się do ciepłego stroopwafel w mojej dłoni.

niedziela, 26 lutego 2012

Bawimy się

Dawno już nie imprezowałam. Od kiedy wyprowadziłam się z Krakowa, moje nocne życie bardzo zwolniło tempa i przekształciło się w nieco bardziej udomowiony life style. Tak po prawdzie, to bardzo mi z tym dobrze i wcale nie brakuje mi nocnych wypadów na miasto. Aczkolwiek raz na czas wypada się rozerwać. 

Ten weekend przeznaczyliśmy na takie właśnie socjalizowanie się na poziomie przeciętnych dwudziestoparolatków. Maurycy zaznaczyłby pewnie, że bliżej nam do 30 niż 20, ale takie zobrazowanie wieku mi nie leży, bo czuję się przez to starsza niż w rzeczywistości. W każdym bądź razie pobalowaliśmy w piątek ze znajomymi na mieście w iście szampańskich nastrojach. Przy okazji udało mi się wygrać całkiem przyjemną sumkę na automatach, ale to chyba szczęście początkującego i raczej nie grozi mi uzależnienie od hazardu ;) Krótkie spostrzeżenia na temat imprezowania w Holandii? 
  • palić można tylko na zewnątrz (tak samo jak w Polsce zresztą) i nie warto próbować robić tego w knajpie, bo kolega został najzwyczajniej wyproszony przez obsługę, po tym jak przyuważyli jego niecny czyn. 
  • piwo wszędzie serwują w szklankach 0,3 l (co dla przeciętnego Polaka znaczy "małe piwo"). Jedyny wyjątek stanowił Irish Pub, ale to dość oczywiste. Taka postać rzeczy niezwykle mi odpowiada, jako że nie należę do pijących szybko, więc nie muszę się martwić, że mój trunek straci bąbelki, wywietrzeje, ogrzeje się w dłoni zanim dojdę nawet do połowy kufla.
  • Holendrzy do perfekcji opanowali jazdę na rowerze, również w stanie wskazującym, choć mój instynkt przetrwania kazał mi powątpiewać w owe umiejętności. Skończyło się na krytycznej wymianie zdań, ale dotarliśmy bez szwanku do domu. 
Po sobotnim całodniowym lenistwie (co tu dużo kryć, nieco wymuszonym przez dyskomfort wywołany oczyszczaniem krwiobiegu z resztek alkoholowych) wieczorem wywlekliśmy się z naszego kurnika. Zespół znajomego występował w Arnhem, więc był to doskonały pretekst, żeby kulturalnie się "odchamić". Wstyd się przyznać, ale nie wiedzieliśmy nawet jaki dokładnie rodzaj muzyki grają. Okazało się, że było to dokładnie to, czego potrzebowałam i za czym w sumie nieco tęskniłam. Członkowie zespołu Avtovaz określają swoją muzykę jako "Siberian Spacerock". Ich występowi towarzyszył pokaz video zmontowany z czarno-białych filmów z połowy XX wieku. Rozkosz dla duch. Poniżej przedstawiam Wam próbkę ich twórczości :)

We're having fun

I haven't been partying for already quite a long time. Since I moved out from Krakow, my night life became very lazy and slow. Eventually it turned into indoor home life style. To be honest I don't regret much and I'm quite pleased with ending the party animal period in my life. However it's good to go out from time to time.

This weekend we were socializing on a level of an avarage twenty-few-year-old. Maurice would say we are more 30 than 20, but this vision doesn't feel right to me. That would sound so old ;P Anyway we rocked the town with some friends and it was brilliant. I even won some cash on the fruit machines, yeeey! Guess it was just a luck of the beginner and I'm pretty sure that gambling is not my thing. Any remarks about partying in Holland?
  • you can smoke only outside (same as in Poland) and it's not worth to try it in a bar. One of our friend was simply asked to leave and escorted to the door by the staff, who noticed his inglorious act. 
  • they serve beer in 0,3 l glasses everywhere (for an avarage Polish person it means "a small beer"). The only exception was the Irish Pub, but that seems obvious. I'm actually quite pleased with that, since I'm rather drinking slow and normally befor I'd get to half of the glass my beverage would already be out of bubbles, evaporate or get warm from my hands. 
  • Dutch people mastered the art of riding a bicycle also when they're drunk. My survival instinct told me to have some doubts about it, so we had a critical discussion. After all we made it home. Safe.
After the whole Saturday spent in bed (what can I say... hangover is a bitch) in the evening we finally left our hen house again. A music band of our friend was playing in Arnhem, so it was a perfect opportunity to keep socializing. We didn't know exactly what kind of music are they playing. The band is called Avtovaz and they subscribe their music as a "Siberian Spacerock". Quite intriguing. It appeared to be exactly what I needed and what I missed a bit. During their performance in the background there were black and white videos showing scenes from the 50s - 70s. You can check an example of their music below :)

czwartek, 23 lutego 2012

Święto Krokusa

Każdemu chyba Holandia kojarzy się z kwiatami, a w szczególności z tulipanami. Holendrzy mają swoistą słabość do kwiatów cebulkowych. Słabość do tego stopnia, żeby urządzić święto z okazji pojawienia się pierwszych kwiatów po "długiej, srogiej" zimie.

Ostatnio wspominałam o karnawale, obchodzonym przez katolickie południe kraju. Tak się ładnie składa, że zbiega się on w czasie z uroczym Krokusvakantie, obchodzonym w całej Holandii, a także Belgii i niektórych częściach Niemiec. Pod koniec lutego krokusiki zaczynają wyskakiwać z ziemi i przyozdabiać trawniki żółto-fioletowymi plamkami. Dla Holendrów jest to doskonały powód, żeby... zamknąć szkoły na tydzień i wziąć wolne! Rozumiem radość z nadchodzącej wiosny, ale żeby aż tak?...

Pogoda ostatnio była rzeczywiście bardzo przyjemna i wiosenna, a widok krokusów rosnących przy drodze wywołał błogi uśmiech na mojej twarzy. Aż zeskoczyłam z roweru, żeby zrobić zdjęcie tym maleństwom. Czyli jednak... wiosna już blisko :)


PS. Czekoladowe jajeczka pojawiły się w sklepach już prawie 2 tygodnie temu ;)

Crocus Holiday

A flower is a symbol of Holland for most of people I guess. Especially the tulips. Dutch people have this kind of passion for bulb flowers, that makes them organize a holiday to celebrate the first blooming plants after the "long and cold" winter.

In my last post I mentioned about the carnival, a festival of the catholics in south of the country. More less at the same time the whole Neherlands is celebrating the cute Krokusvakantie. Not only the Netherlands actually. The Holiday is also known in Belgium and some parts of Germany. By the end of February the little crocuses start poping up from the ground, creating a lovely yellow-violet spots on the grass. For the Dutch it's a perfect reason to... close the schools for a week and take a few days off! I do understand the happiness of coming spring, but really?...

The weather lately was indeed very pleasant and warm. The view of the crosuses growing along the street made me smile. I even jumped off my bike to take a picture of these cute little flowers. I guess it means, the spring is coming soon :)


PS. Chocolate eggs are already available in the supermarkets for about two weeks ;)

poniedziałek, 20 lutego 2012

Karnawał

No i mamy karnawał! W Holandii rozumiany jest nieco inaczej niż w Polsce... Zaczął się w sobotę i potrwa do północy we wtorek. Jest to czas świetnej zabawy, hektolitrów piwa, bardzo złej muzyki i tłumu ludzi w dziwacznych kostiumach. Trwa tylko te cztery dni i obchodzony jest jedynie w południowej części kraju, jako święto katolickie (północ Holandii zamieszkują głównie protestanci).

Flaga Knotsenburg dumnie powiewająca na wietrze
Pierwsze oznaki jakie rzuciły mi się w oczy już w piątek, to specjalne flagi powiewające z wieży St. Stevenskerk. Zapytałam Maurycego, co one oznaczają i jak się okazuje, w czasie karnawału południowe miasta holenderskie przyjmują specjalne nazwy. Nijmegen jest w tej chwili zwane Knotsenburg! Na Grote Markt ustawiono wielki namiot, w którym w weekend wypito zapewne morze piwa. Karnawał to okres wzmożonego pijaństwa i gorący okres dla służb zdrowia. Ponoć niejeden młodociany trafia wtedy do szpitala w wyniku tak zwanego comazuipen, czyli po naszemu "zachlaniu się na śmierć".

Edwin i Els przymierzając stroje
My nie świętowaliśmy w tym roku. Maurycy nie jest zwolennikiem przebieranek, ale za to Edwin i Elselien posłużyli mi za modeli. Od paru dni na podłodze zalegały przeróżne części garderoby, którymi nie pogardziłaby żadna Drag Queen ;) U naszych sąsiadów też zaobserwowałam garnitur cały w cekinach, co w normalnych warunkach wydałoby mi się lekko niepokojące. W czasie tego weekendu można było spotkać na ulicach wielu przebierańców i wszyscy spacerowali w szampańskich nastrojach :)

Karnawałowy makijaż Els

Carnival

So we have the carnival! Here in Holland it's a little bit different, than what I got used to in Poland... First of all, it started last Saturday and it's gonna last till Tuesday midnight. It's a time of great fun, hectoliters of beer, very bad music and people dressed up into weird costumes. The carnival lasts only these four days and is celebrated in the south part of the Netherlands as a catholic festival (the north part of the country is mostly protestant).
A flag of Knotsenburg on a wind
On Friday I saw the first signs of the coming festival. There were special flags hanging on the St. Stevenskerk's tower. I asked Maurice what do they mean. It appeared that during the carnival the cities in south Holland gets the special names. Nijmegen is now known as Knotsenburg! On the Grote Markt they put a huge white tent, where the beer was served during the weekend in enormous amounts. It's the time of increased drunkenness and a lot of work for the health sector. Apparently many young guys got to the hospital during the carnival because of comazuipen, which means "shit-faced drinking".

Edwin and Els trying their costumes
Me and Maurice didn't party this year. He doesn't really like dressing up, so I used Edwin and Elselien to be my models for this post. Since few days there were all kind of funny cloths taking over the floor. A Drag Queen wouldn't despise some of these ;) I've noticed that even our neighbor has a sparkling suit all in sequins. Basicly during this weekend you could see many people in costumes walking on the street in brilliant mood :)

Els's carnival make-up

sobota, 18 lutego 2012

Zakupy w supermarkecie

Kiedy pierwszy raz odwiedzałam Maurycego w Holandii, znajoma zapytała mnie czy byłam już w Albert Heijn... Nie zrozumiałam jej zainteresowana zwykłym supermarketem, więc pospieszyła mi wyjaśnić, że tutaj wszyscy robią zakupy w Albert Heijn. Uznałam, że zapewne odrobinę przesadza, aczkolwiek teraz wiem, że miała całkowitą rację. 

Czymże jest ta sieć supermarketów, że tak zawładnęła sercami Holendrów (i moim)? Parę miesięcy temu czytałam, że zamierzają otworzyć 10 placówek również w Belgii... strzeżcie się Belgowie... AH nadchodzi! Muszę przyznać, że uwielbiam ten sklep. Co prawda zakupy robię tam głównie dlatego, że jest po przeciwnej stronie ulicy co nasze mieszkanie, ale gdyby to była jakakolwiek inna sieć, nie nadrabiałabym odległości, tylko po to, żeby pójść do AH. Może raz w tygodniu, wybierając się z Myszą samochodem. No dobrze, nie do końca to prawda. Naprzeciwko mamy również inny market, ALDI. Nawet wybrałam się tam wczoraj dla rozpoznania terenu. O matko i córko, toż to holenderska Biedronka! I ten sam chaos między regałami... Przysięgam, byłam tam 10 minut łażąc tam i z powrotem, i za cholerę nie mogłam znaleźć paczki cukru! W końcu się poddałam, wyszłam i zakupiłam com potrzebowała w AH tuż obok. 

Pamiętam jak innym razem wychodząc z domu, nieopatrznie wzięłam reklamówkę konkurencyjnej sieci Coop. Czułam się jak szpieg z krainy deszczowców... Pakując zakupy przy kasie starałam się ukradkiem poupychać wszystko do reklamówki schowanej pod ladą i czym prędzej cichaczem udać się do wyjścia. Wiem, to nie dorzeczne, ale nie chciałam znieważyć AH. W końcu mamy dobre relacje po niezbyt udanym początku

Podejrzewam, że to głównie własne produkty tak przyciągają ludzi do tej sieci... Przysięgam, "gotowanie" w Holandii nie może być chyba prostsze. Na dzień dobry witają nas gotowe dania i półprodukty i co najważniejsze... są naprawdę świeże. Codziennie nowe paczuszki, świeżuteńkich posiekanych warzyw. W Polsce raczej stroniłam od takiego jedzenia, chyba, że była wyjątkowo zmęczona/ leniwa. Z prostego faktu... nie wyglądały one ani zdrowo, ani świeżo, ani nawet apetycznie. Tu to zupełnie o innego. Wszystko chrupie i jest soczyste. Przychodząc pod koniec dnia można zobaczyć, że niektóre półki świecą pustkami. 

Na koniec polecam Wam zabawny filmik ze skeczem pewnego angielskiego komika Johna Feasley'a opowiadającym o fenomenie tego supermarketu :) Niestety tylko po angielsku, z holenderskimi napisami...


Shopping in the supermarket

When I was visiting Maurice in Holland for the first time, a friend asked me if I have already been to the Albert Heijn... I didn't exactly understand her excitement about just a simple supermarket, so she explained me that in the Netherlands everyone is doing his groceries in the Albert Heijn. I thought, she might be exaggerating a bit, but now I know, she was actually telling the truth. 

What is exactly this supermarket chain, that all the Dutch people love it so much (and now also I do)? Few months ago I read that they are planning to expand and open 10 supermarkets in Belgium... Watch out Belgium... AH is coming! I gotta admit, I really like this store. I do my grocery shopping over there, but mostly because it's just across the street from our appartment. If it would be any other chain, I wouldn't be going far just to get to AH. Maybe once a week with Mausje taking the car. Ok, to be perfectly honest, there is also another supermarket next to our place, ALDI. I even went there yesterday to check what they have. My dear God, it's the dutch version of our Biedronka (a very cheap, crappy supermarket in Poland)! With the same kind of chaos between the shelves... I swear, I have been there for about 10 minutes, walking there and back and I simply couldn't find a bag of sugar! Finally I gave up, went out and bought all I needed in AH next door. 

I remember, once I accidentally took with my a bag from the competitive store, Coop. I felt like some kind of spy... When I was packing my groceries, I was trying to keep the bag under the counter and than leave as soon as possible and not spotted. I know it's ridiculous, but I didn't want to affront the Albert Heijn. Not when we are finally getting along after not the best beginnings. 

I guess it's the self-brand products that attract so many people... I promise, "cooking" in Holland could never been easier. They have these brilliant already prepared dishes and ingredients and the best part is... they are really fresh. Everyday new packages with freshly pre-cut veggies. In Poland I tried to avoid this kind of meals, unless I was really tired/ lazy. They didn't look healthy, fresh nor even tasty. But here, it's different. Everything is so crunchy and juicy. If you'd come by the end of the dya, you may actually find some of the shelves empty. 

At the end, I'd like to recommend you a funny video with the sketch of an english comedian John Feasley talking about the phenomenon of this supermarket :) English with dutch subs.


środa, 15 lutego 2012

Donieś na Polaka... lub kogoś innego

Jak zapewne każdy już słyszał, tydzień temu z inicjatywy holenderskiego polityka Geerta Wildersa powstała strona internetowa, na której można anonimowo składać donosy na imigrantów zarobkowych z Europy Środkowo-Wschodniej. Nie muszę chyba tłumaczyć, że jest to cios skierowany głównie w stronę Polaków, których w Holandii jest szczególnie wielu. W mediach momentalnie zawrzało. Ze wszystkich stron posypały się oburzone reakcje i krytyka. Sprawę ostro potępił Parlament Europejski, politycy większości holenderskich ugrupowań, ambasadorowie 10 krajów oraz każda coś znacząca osoba w Holandii. 

W internecie jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się w odpowiedzi na antyimigracyjny portal mniej lub bardziej żartobliwe strony internetowe, zachęcające do składania "zażaleń" na przeróżne grupy. Oto niektóre z nich:
W mediach temat wałkowany jest bez przerwy. Wilders odpowiada, że nie spodziewał się takiego rozgłosu... jaaasne. Nie ma co ukrywać, że było to czysto propagandowe zagranie z jego strony, żeby przyciągnąć znów do siebie masy nienajbystrzejszych Holendrów, po tym jak jego ksenofobiczna partia zaczęła tracić poparcie. Polityk ów słynie z dyskryminujących wypowiedzi. Jeszcze niedawno toczył działa przeciwko Muzłumanom w Holandii. Widać temat już przebrzmiały, bo teraz zawziął się za Polaków. Najwyraźniej Geert Wilders doskonale wie jak dopasować swoje dyskryminujące zagrania do obecnie ważnych politycznie grup mniejszościowych. Najpierw integracja Muzłumanów w Holandii, teraz integracja europejska.

Wszyscy zaczodzą teraz w głowę, skoro opinia publiczna oraz środowisko międzynarodowe jest tak bardzo oburzone tą inicjatywą, dlaczego rząd Holandii nic z tym nie robi? Dlaczego premier Mark Rutte nie wygłosił oficjalnego potępienia wobec pomysłu PVV oraz nie nakazał zamknięcia strony? Otóż boi się o swoją pozycję. Jego partia VVD wraz z katolcką partią CDA tworzą mniejszościowy rząd. Żeby uzyskać większość w rządzie PVV (która nie zajmuje żadnych miejsc w rządzie) ma w zwyczaju go wspierać. W związku z kryzysem ekonomicznym, Rutte musi przeprowadzić kolejne cięcia w budżecie, ale bez głosów PVV prawdopodobnie nie przeforsuje SWOICH planów w parlamencie. Ot cała polityka... 

Szczerze powiedziawszy nie zazdroszczę premierowi. Cokolwiek by nie zrobił, będzie źle. Jak skrytykuje inicjatywę Wildersa, ryzykuje rozwiązanie rządu. Jeśli nie zareaguje wkońcu, zostanie pożarty żywcem przez opinię publiczną lub Komisję Europejską, tym samym wystawiając na szwank wizerunek Holandii oraz interesy ekonomiczne tego kraju. Tak czy tak, nie wyjdzie mu to na dobre. 

Complain about the Polish people... or whoever

As probably everyone already heard, last week came into existance a website where anyone can anonymously submit a denunciation of immigrants from Middle-East Europe. It was an initiative of a dutch politician Geert Wilders. I guess I don't have to explain, this is mainly directed against the Poles, which form a large group providing cheap labor in Holland. Media went crazy. Furious opinions and criticism started reaching out from all the sides. The case was strongly disapproved by the European Parliament, most dutch political parties, ambassadors of ten Middle-East European countries and basicly every important and significant person in the Netherlands.

On the Internet, as a response to the offensive portal, a humorous websites started poping up like mushrooms. On these websites people invite to submit "complaints" to different groups. Here are some of these:
In media they are talking about it all the time. Wilders when asked, answered that he never expected such a publicity... yeah right. There's nothing that hides that this portal was just another propaganda action to attract more of not the smartest Dutch people, after his xenophobic party started losing its followers lately. This politician is famous for his discriminatory statements. Not that long time ago he was fighting a war against the Muslims in Holland. Apparently that topic is already out-of-date, because now it's Polish immigrants turn. Clearly Geert Wilders knows exactly how to adjust his discriminating actions to the politically important minorities. First it was integration of the Muslims in the Netherlands, now it's the European integration.

Everyone is wondering, if the public opinion and international environment are so disgusted with this initiative, then why the Dutch government is doing nothing about it? Why the prime minister Mark Rutte didn't give any official disapproving statement about the PVV's idea nor insist on shutting down the website? Well, he's afraid of losing his position. His party the VVD and the catholic CDA party form the minirity government. To get to majority the PVV (which doen't have any seats in the government) is supporting them. Because of the economical crisis Rutte has to do some extra cuts in the budget, but without the PVV's votes he can't push HIS ideas through in the parliament. That's simply politics...

To be honest, I don't envy the prime minister. Whatever he's gonna do, it's gonna turn out bad. If he'll criticize the Wilders's initiative, he's risking the cabinet crisis. If he won't react finally to the portal, he's gonna be eaten alive by the public opinion and the European Commission, which means he's risking the image of the Netherlands and the economical interests of the country. 

wtorek, 14 lutego 2012

Moja Walentynka

Jakiś czas temu, po opublikowaniu przeze mnie kolejnej notatki na blogu, Maurycy wróciła do domu wielce rozżalony:
-Dlaczego nigdy nie zamieszczasz żadnych zdjęć ze mną??...

Biedna mysza, poczuł się niedoceniony, zepchnięty na drugi plan, zapragną być bardziej rozpoznawalny, czy cokolwiek innego miał na myśli. W każdym bądź razie postanowiła spełnić to jego maleńkie życzenie i oto prezentuję Wam Maurycego w nieco letniej odsłonie.


Niech to będzie mój prezent walentynkowy dla Niego ;)

My Valentine

A few weeks ago after I posted another post on my blog, Maurice came back home very upset:
-Why do you never post any of my pictures??...

Poor Mausje, apparently he felt unappreciated, pushed to the background, he wished to be more rocognizable or whatever it was. Anway I decided to make this little dream of his come true and I'd like to present you Maurice (a bit summery).


Let it be my Valentine's gift for him ;)

czwartek, 9 lutego 2012

Nijmegen kiedyś i dziś

Zabierałam się do tej notatki już od dłuższego czasu. Nijmegen jest uroczym miastem, najstarszym w Holandii. Niestety w 1944 roku stało się ofiarą bombardowania przeprowadzonego przez Amerykanów, którzy nieopatrznie wzięli je za miasto niemieckie. Niby do granicy nie daleko... Maurycy po dzień dzisiejszy obwinia ich za to i jest to tylko kolejny powód dla niego, żeby pałać bardzo nieprzyjaznym stosunkiem do owej nacji.

Zrobiłam małe poszukiwanie w tym temacie i znalazłam w archiwum miejskim naprawdę ciekawe zdjęcia sprzed wojny. Pewnych miejsc nie sposób teraz rozpoznać, całkowicie się zmieniły. Chciałabym Wam nieco przybliżyć jakie Nijmegen było kiedyś, a jakie (wciąż urzekające) można zastać dziś. Ruszyłam w plener z moim aparatem, a oto efekty mojej wycieczki. 






Piękny neorenesansowy budynek, zaprojektowany przez znanego holenderskiego architekta CH Peters'a otwarty został w 1894 roku. W trakcie bombardowania został mocno uszkodzony i mimo remontu, ostatecznie go zburzono i zastąpiono nowym, nowocześniejszym. 


Burchtstraat w kierunku Grote Markt. Po lewej stronie widać część Ratusza. W 1944 roku renesansowy budynek uległ spaleniu, jednak w następnych latach go odrestaurowano. Można też zauważyć, że ulica w tym miejscu wyraźnie się poszerzyła.


Ta sama ulica, również z widokiem na wieżę St. Stevenskerk. Kiedyś jeździły tędy tramwaje, teraz autobusy. Kiedyś stał Peek&Cloppenburg, teraz  H&M ;)



To miejsce jest zupełnie nie do poznania w tym momencie. Po wcześniejszej zabudowie nie zostało nic oprócz nazwy ulicy. Jeszcze na początku XX wieku stał tu Kasteel Hallo, a ze stromej górki w kierunku rzeki, w zimie dzieci zjeżdżały na sankach. Dziś po budowli ani śladu, a stromą uliczkę zastąpiono schodami.


Widok na to samo miejsce tylko z drugiego końca ulicy. Po prawej stronie widać park Valkhof. Dziś nie ma już budynku Stowarzyszenia Burgerlust. Jedyne co pozostało to pomnik Het Spoorweg, postawiony na cześć otwarcia połączenia kolejowego Nijmegen-Kleve.


Centrum handlowe V&D przy Grote Markt. Cóż tu dużo mówić... zupełnie inne oblicze. Oryginalny budynek uległ zniszczeniu w czasie bombardowania. Nowy budynek nie powala urodą.


Ulica Molenstraat wraz z kościołem St. Ignatius. Zarówno kościół jak i sąsiednie budynki zostały zniszczone. Na ich miejscu wybudowano nowy kościół oraz... centrum handlowe. 



Broerstraat zmieniło się całkowicie. Po starym budownictwie nie została ani cegła, a piękny kościół widoczny na końcu ulicy na pierwszym zdjęciu został zrównany z ziemią. Mimo wielkich zmian w wyglądzie, ulica nadal tętni życiem i dzięki handlowi.


Muszę przyznać, że z tym zdjęciem miałam chyba największy problem... Najpierw wzięłam je za zupełnie inną ulicę, ale Maurycy doszukał się wśród moich zdjęć właściwego odpowiednika i połączył w całość. Drugi problem wynikał z samego ujęcia... Żeby przybliżyć się do czarno-białego oryginału musiałabym stać na samym środku zajezdni autobusowej. Oto najlepsze co udało mi się zdobyć. Fotografie przestawiają Augustijnenstraat. Kolejny kościół niestety zniknął z topografii miasta w 1944 roku. Wyobraźcie sobie tylko jaką sylwetkę na tle nieba miałoby dziś Nijmegen, gdyby te piękne wieżyczki nadal tam stały...


Na koniec widok na Grote Markt od strony St. Stevenskerk. Niby ten sam portal, niby te same budynki po lewej, ale prawa strona jakby inna...

Starałam się robić zdjęcia z takiej strony, żeby jak najlepiej zachować perspektywę, jednak czasami byłoby to niemożliwe.... Wolałam nie ryzykować swojego życia stojąc z aparatem na środku drogi lub skrzyżowania. Mam nadzieję, że wybaczycie ;)

Nijmegen now and then

I was planning to write this post for already quite some time. Nijmegen is an adorable city, the oldest one in the Netherlands. Unfortunately in 1944 it was bombed by the Amarican army, who apparently took it for a german city. Well, the border is quite close... Maurice till this day blames them for this damage and it's just another reason for him to have not a very friendly feelings for this nation.

I did a little research and I found some great pictures from before the war in the city archives. Some of the places are almost impossible to recognise anymore. They have changed totally. I'd like to take you for a little citywalk and show you Nijmegen, the way it looks now and how it was before. Here are the effects of my little tour with the camera. 






The beautiful neorenaissance train station building, designed by CH Peters was opened in 1894. It was heavely damaged during the bombing and though the repairs, it was finally razed to the ground and replaced with a new one in a modern style.  


Burchtstraat in a direction of the Grote Markt. On a left side you can see a part of the Town Hall. In 1944 the renaissance building was burnt and restored in the coming years. You can also see that the street in this place seems to be a bit wider now. 


The same street also with the view of St. Stevenskerk tower. Once there were trams going here, now there are buses. Once there was Peek&Cloppenburg, now  H&M ;)



This place is completly unrecognizable anymore. There's nothing left except the name of the street. At the begining of the XX century there was the Kasteel Hallo here, and the steep road in the direction of the rivr was very popular in winter with children sliding down the hill. Today the building is gone and the road was replaced with same steep stairs. 


View at the same place but from the other end of the street. On the right side you can see the Valkhof park. Today the building of the Burgerlust Assosiation is gone. The only thing left is the statue Het Spoorweg, placed here as a symbol of the railway connection Nijmegen-Kleve.


The mall V&D by Grote Markt. What can I say... completly different view. The original building was destroyed during the bombing. The new building is not that pretty anymore. 


Molenstraat street with the St. Ignatius church. The church and the buildings were all damaged. In their place the new church was built and... the mall.


Broerstraat has changed totally. Not even a brick have left after the old houses. Same with the beautiful church by the end of the street. Despite the huge changes this street is still very lively and vivied thanks to many shops along.


I have to say , I had the most problems with this picture. Fitst I thought it was completly other street, but Maurice have checkes my photos, found the right one and matched them together. Another problem was with the frame... To make it closer to the black and white original i would have to take this picture standing in the middle of the bus deport. That's the best I could do. The photograph shows the Augustijnenstraat. Another church that was gone from the topography of the city in 1944. Just imagine how would the skyline of Nijmegen look like if these beautiful towers would still be there...


At the end the view of Grote Markt seen from the side of St. Stevenskerk. The same portal, the same building on the left, but the right side is somehow different...

I tried to take pictures from the same ankle, so the perspective wouldn't change much, but sometimes it was just impossible... I prefered not to risk my life by standing with my camera in the middle of the crossroads or the street. I hope you'll forgive me ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...