środa, 31 lipca 2013

Vamos a la playa, oh o-o-o-oh!

Czuję się coraz bardziej zholenderszczona. Czemu? Bo po niecałym tygodniu w Barcelonie zaczęłam marzyć o chłodnym, pochmurnym holenderskim niebie! Rozmawiając o pogodzie i jeździe na rowerze w deszczu i przez zaspy, koleżanka mieszkająca w stolicy Katalonii zapytała mnie "Jak ty możesz tam żyć?". Ja się raczej zastanawiam, jak to ona wytrzymuje te południowe upały ;)


Ale nie narzekamy. Nasze mini wakacje udały się wspaniale. Bez planu, bez pośpiechu i intensywnego zwiedzania, ale wypełnione po brzegi i nasycone klimatem miasta, niczym owoce w sangrii (której ostatecznie się nie napiłam...). Kilometry plątania się po uliczkach centrum, smakowity slalom po Mercado de la Boqueria, piknik na plaży o zachodzie słońca, partyjka szachów ze starszym panem, obserwowanie tłumów ćwiczących akrobatyczną jogę w parku de la Ciutadella, wspinaczka do Park Güell od tyłu, spotkania po latach oraz te niespodziewane... I litry truskawkowego mojito wypite przy okazji owych spotkań. Tak mogłabym podsumować naszą wyprawę do Barcelony.


Eh ci "grafficiarze" ;)




Nie byliśmy w ani jednym muzeum, bo nie bardzo nas to kręci. Nie odwiedziliśmy stadionu Camp Nou, bo piłka nożna (przynajmniej na mnie) nie robi żadnego wrażenia, więc i jej legendarne symbole są dla mnie mało istotne. Katedrę Sagrada Familia obejrzeliśmy sobie z zewnątrz, bo w naszym mniemamiu trzeba być oszołomem, żeby stać w tych monstrualnych kolejkach i to w 30-stopniowym upale. Może zajrzymy tam jak wrócimy w chłodniejszym sezonie, bez tylu turystów. Zachwyciła nas jednak architektura (i nie mówię tu tylko o dziełach Gaudiego), klimat knajpek (byle nie przy Placa Reial, ani w pobliżu Rambla) i jamon serrano (mówię to w imieniu Mauryca... ja wolałam empanadas ;D). 




A wrócić wrócimy napewno. W końcu miaszkają tam nasi znajomi, którym zawdzięczamy wspaniałą gościę ;)

wtorek, 23 lipca 2013

Podsumowanie Vierdaagse

Ohh, wymęczyo mnie to Vierdaagse w tym roku. Po całym tygodniu włóczenia się po mieście "od sceny do sceny", robieniu fotek i spotkaniach ze znajomymi, czuję się jakby sama wzięła udział w 4-dniowym marszu. I to w tym prażącym słońcu i upale. W piątek czułam się wymęczona, osłabiona i może lekko odwodniona, a stopy odmówiły dalszego dźwigania reszty ciała. Czując się jak staruszka zrezygnowałam pożegnałam szalejące tłumy w centrum miasta i poczłapałam grzecznie do domu wczesnym wieczorem. Teraz jestem przeszczęśliwa, że Vierdaagse i towarzyszące mu Zomerfeesten już się skończyło i Nijmegen stanie się znów ciche i spokojne ;)

vierdaagse

Kto jeszcze nie wie czym jest Vierdaagse? To coroczne wydażenie sportowo-rozrywkowe. Przez cztery dni odbywają się marsze po 30, 40 lub 50 km w okolicach Nijmegen, które stanowi punkt startowi i zarazem końcowy każdego dnia. Na ów marsz zjeżdżają się dziesiątki tysięcy ludzi nie tylko z Holandii, ale całego świata. W samym obozie militarnym było w tym roku około 32 narodowości (oj tak, żołnierze to dodatkowa atrakcja marszów).

Pokaz zdjęć z mojej ulubionej tegorocznej Różowej Środy. Uczestnicy marszów.

Marsze może trwają cztery dni, ale imprezy i festiwale, czyli Zomerfeesten to już cały tydzień! I jak tu sobie taką gradkę odpuścić? Dziesiątki scen z przeróżną muzyką do wyboru. My standardowo większość czasu spędzaliśmy w parku Valkhof, nabrzeżnej "hipisowskiej wiosce" Kaaji, a w ciągu dnia na plaży zwykle zwanej Havana (choć w tym roku przemianowali plażową destynację na "Festival op 't Eiland"... wyspy co prawda jeszcze nie ma, ale jest w najbliższych planach). Najbardziej festiwalowe, luzackie, dość rockowo-alternatywne klimaty. 

nijmegen, vierdaagse, havana, waalstrand
Festival op het Eiland
Vierdaagse, zomerfeesten
Grote Markt przemieniony w wielką scenę
nijmegen, vierdaagse
Maurycy w parku Valkhof w oczekiwaniu na koncert. Za dnia jest pusto i spokojnie, ale popołudniem park wypełniają tłumy 
Kaaji, czyli nieco hipisowski festival pod mostem ;)
Dla mnie osobiście Vierdaagse to nie tylko marsze, koncerty i imprezy. To genialna okazja do spotkania się ze znajomymi i posłuchania np. jazzowej muzyki na żywo w parku. To cała masa ulicznych stoisk z przepysznym jedzeniem, gdzie można spróbować np. senegalskiego napoju imbirowego, karaibskiego  pierożka pastechi z pikantnym mięskiem, indyjskiego kurczaka tandoori lub irańskiego kebaba. To słodka rozpusta pod postacią ton cukru ukrytych w cukierkach, wacie cukrowej i kuszących poffertjes. To też raj dla dzieciaków ze wszystkimi karuzelami, balonami, strzelnicami (gdzie wygraliśmy pluszaka dla naszego kota... kot niestety nie wykazał zainteresowania prezentem)... Vierdaagse to inna, bajkowo-chaotyczna rzeczywistość, która ogarnia całe miasto na tydzień, po czym znika bez śladu. 

baloons

zomerfeesten

zomerfeesten, guitar

sweets on a street

wtorek, 16 lipca 2013

Do ołtarza na rowerze

Siedzimy z Maurycym w jednej z knajpek w centrum Groningen, delektując się słońcem i popołudniową kawą.
- I jak podobało ci się wczorajsze wesele? - pyta Mauryc.
- Bardzo! Świetnie się bawiłam!
- A w Polsce tak samo wyglądają wesela czy czymś się różnią?
- No właściwie to jest parę różnic... - zamyśliłam się na chwilę.
- To znaczy? Co jest inaczej?
- Hmm... w sumie to... prawie wszystko! 

Niby wesele jak wesele: biała sukienka, uroczy kościółek, grupa gości, obiad, muzyka na żywo i zabawa. Ale jakby się przyjrzeć poszczególnym składnikom, to wyszła nam zupełnie inna mikstura niż w polskich realiach. Już podczas zakupów, kiedy szukałam w asyście koleżanek sukienki, czułam się jak dziecko we mgle. Jak się ubrać na wesele w Holandii? O ile para młoda nie określiła w zaproszeniu dress code'u (który wtedy zazwyczaj jest bardzo formalno-wieczorowy), to panuje istna samowolka. Maurycy zapowiedział, że idzie w dżinsach, co nikogo poza mną ani nie oburzyło, ani nie zszokowało, ani nie wzbudziło właściwie żadnych emocji. Wczęcz przeciwnie... jego mama i ojciec panny młodej odradzali włożenie na uroczystość nowego garnituru. Sama para młoda słysząc o garniturze popatrzyła zaskoczona, po czym skomentowali "Ubierzcie coś wygodnego!". Mi się to w głowie nie mieści, więc musiałam znaleźć dla siebie kompromis: nie za strojną i prostą, acz nie codzienną sukienkę. I w gruncie rzeczy, choć kiecka była bardzo prosta i tak czułam się bardziej wystrojona niż połowa gości!

dutch style wedding
Wesele w holenderskim stylu - na stojąco
Mauryc i panna młoda :)
Zatem ubiór. Coś co w Polsce byłoby nie do pomyślenia, tu spradza się idealnie. Część gości ubrała się jak na imprezę grillową u znajomych. I choć to wesele najleżało do prawie skrajnie nieformalnych i luzackich, tak dżinsy na weselu nikogo w Holandii nie dziwią. 

Generalnie impreza była bardzo urocza. Ślub odbył się w maleńkim kościółku, jednak bez obecności księdza. Jak większość tego typu uroczystości w tym kraju, był to ślub cywilny. Po ceremonialnym powiedzeniu sobie "Tak", para młoda odjechała spod kościółka na... rowerze. A goście podążyli piechodą ;) Na szczęście impreza obdywała się w sąsiedztwie kościółka. I tu kolejna niespodzianka... wesele odbywać się miało na trawie!



Pod wielkim drzewem ustawiona scenę, na której grała... uwaga uwaga - studencka kapela. Dzięki coverom piosenek, które uwielbiam, czułam się bardziej jak na kameralnym, plenerowym koncercie, niż na weselu. Niestety nikt się też nie garnął do tańca. Nikt poza mną i jakąś małą dziewczynką. Dopiero gdy się zciemniło, inni przyłączyli się do zabawy. Ale żeby nie było złudzeń... przez cały ten czas przy stołach mało kto siedział. Prawie nikt! Wszyscy spacerowali po trawniku ze szklaneczką piwa lub kieliszkiem wina w dłoni i rozmawiali. Parę specjalnych stolików i sofy rozstawione wokół trawnika cieszyły się wielką popularnością, gdzie skupiały się kolejne grupy dyskusyjne. Ahh... Holendrzy uwielbiają dyskutować. Chyba nawet bardziej niż tańczyć i bawić się. 

Zostaw ślad po sobie... każdy z gości odbił paluszka, jako listki na drzewie dla Młodej Pary
Czy tak wyobrażacie sobie weselny zespół? Jak dla mnie bomba! :)
Para Młoda zostawiła na stolikach jednorazowe aparaty, żeby goście mogli uczestniczyć w spontanicznym rejestrowaniu zabawy weselnej ;) Świetny pomysł
Plenerowa impreza na luzie. Niesamowicie podobała mi się taka aranżacja. Dodatkowo wszystko wyglądało uroczo i romantycznie. I choć sama nie wyobrażałabym sobie na własnym weselu ludzi w kraciastej koszuli i podartych dżinsach z butelką piwa w dłoni, tak świetnie się bawiła. A trawnik był doskonałym powodem, żeby wybrać się w płaskich sandałkach lub platformach i bez bólu przetrwać wesele na stojąco ;)



Jedna rzecz tylko zaskoczyła mnie bardzo i z tego co wiem, jest to stały element holenderskich wesel. W przeciwieństwie do polskich ceremonii, tutaj do kościoła zaprasza się tylko wybrańców. Rodzinę,  przyjaciół i najbliższych znajomych. I mówiąc o rodzinie, nie mam na myśli ciotki i wujków piąta woda po kisielu od strony siostry babci. Tutaj zaprasza się tylko najbliższych, z którym jest się regularnie w kontakcie, nie tylko z okazji świąt. Następnie ci oto wybrańcy towarzyszą Młodym podczas obiadu, a reszta gości zaproszona jest dopiero na wieczór. Zatem jeśli zaproszono Cię na samą imprezę, nie nastawiaj się na wyżerkę w polskim stylu ;) 

wtorek, 9 lipca 2013

Polski sklep w Nijmegen

Jest! Nareszcie doczekałam się! Od paru miesięcy wyczekiwałam, wypatrywałam, kiedy drzwi się otworzą i w końcu się stało! Od wczoraj mamy w Nijmegen polski sklep :) W końcu będę mogła zaopatrzyć się w pierogi, świeże drożdże, marchewki na sztuki (w holenderskich supermarketach sprzedawane są tylko w całych workach), polski chleb, Tymbark, Prince Polo i wiele innych produktów, których mi tu brakowało :) 

taste of poland, nijmegen

taste of poland, nijmegen, sklep

taste of poland

Pierwsze wrażenie było niezwykle miłe. Podczas gdy rozentuzjazmowana spacerowałam sobie między półkami, przesympatyczni właściciele wypytywali, czy mam jakieś życzenia co do gazet lub produktów, które mogą jeszcze zamówić. Mam? Hmm... najpierw mój umysł musi ochłonąć, żeby przeanalizować czego mi jeszcze w Holandii brakuje. Hmm... może korzeń pietruszki? :)

sklep polski, nijmegen

sklep polski w nijmegen

Serki, twarogi, cała ściana przeróżnych polskich piw i innych trunków, słodycze, przekąski, przetwory... Koniec z nędznymi zuure augurken, teraz będę mogła sobie kupić prawdziwe ogórki kiszone! I zamiast bawić się z tubkami cukru pudru, następnym razem zaopatrzę się w solidną paczuszkę cukru pudru. Taką jak należy. A może by tak zaserwowć Maurycemu żurek albo kapuśniaczek? Nagle przyszła mi ogromna ochota na polską kuchnię, za którą tak naprawdę wcale nie tęskniłam. Chyba po prostu wyparłam ją z pamięci ze względu na brak niektórych składników. 

polski sklep, nijmegen

taste of poland, nijmegen
Przesympatyczni panowie Jakub i Michał przeglądają w Coffee Corner naszego nibylandiowego bloga ;)
 To co jednak przyciągnęło najwięcej mojej uwagi i radości to coffee corner w głębi sklepu. Wygodne sofy, stoliki i stołki barowe, słowem idealne miejsce na mały odpoczynek w trakcie zakupów i posilenie się kawą lub herbatą. Czyż to nie świetne miejsce do poplotkowania z innymi klientami? A nóż pozna się jakiegoś rodaka, który mieszka w naszym sąsiedztwie! 


polski sklep, nijmegen

taste of poland

Teraz zapewne umieracie z ciekawości, gdzie się ten sklep właściwie znajduje. Tuż na skraju centrum, więc z dogodnym dojazdem i dużym parkingiem obok. Mianowicie Nieuwe Markt 8. Niewiele Wam to mówi? Mi pewnie nie mówiłoby nic, gdyby nie było to dla mnie po drodze do centrum. Ok, kojarzycie Kronenburger park? Ten ładny, ze starą wieżą i jeziorkiem, obfotografowany przeze mnie ze wszystkich możliwych stron. Tuż za owym stawem, na rogu gdzie park się kończy i zaczyna się najstarsza handlowa ulica w Holandii - Hezelstraat, dokładnie tam, na tymże rogu mieści się Taste of Poland. Coś czuję, że uzależnię się od tego sklepu ;)


niedziela, 7 lipca 2013

Wyprawa na północ

W Holandii oficjalnie zaczęły się w ten weekend wakacje! Pogoda stała się też iście letnia. Słoneczko, ciepełko. Nic tylko korzystać. I tak też postanowiliśmy zrobić. 

city hall, mewa

W piątek przyrodnia siostra Maurycego wychodziła za mąż, a wesele odbywało się w północnej prowincji Fryzji. Korzystając z okazji, że byliśmy już dość daleko na północy, następnego dnia wybraliśmy się na odkrywanie największego miasta w tej części kraju, Groningen. 

holandia

holandia

Holandia

Holandia

holandia

Groningen to znane w Holandii miasto studenckie. Przepiękny budynek uniwersytetu z 1614 roku to prawdziwa architektoniczna perełka. Ale w centurm odnajdziemy całą masę starych, uroczych oraz zachwycających budowli. Spacer po uliczkach lub wzdłuż kanału stanowi prawdziwą przyjemność. A skoro mowa o kanale... mieliśmy niezłą gratkę. Akurat kiedy przechodziliśmy most, ruch uliczny został zamknięty, a ulica złożyła się w pół, żeby pozwolić łodzi przepłynąć na drugą stronę. Jeśli widzi się coś takiego pierwszy raz, to niezła atrakcja.


holandia

holandia

holandia
Ruch uliczny wstrzymany przez otwarcie kanału
Nasza wycieczka nie trwała co prawda bardzo długo, ale tyle mi wystarczyło, żeby zauroczyć się w tym mieście. Szkoda tylko, że tak daleko wysunięte jest na północ, bo chętnie odwiedzałabym je częściej. Z drugiej jednak strony Holandia jest tak maleńkim krajem, że droga powrotna zajęła nam zaledwie 2 godziny.  Na Polskie standardy to prawie nic. Tutaj ten czas wystarcza, żeby przejechać niemal z jednego krańca kraju na drugi ;)

holandia


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...