Ohh, wymęczyo mnie to Vierdaagse w tym roku. Po całym tygodniu włóczenia się po mieście "od sceny do sceny", robieniu fotek i spotkaniach ze znajomymi, czuję się jakby sama wzięła udział w 4-dniowym marszu. I to w tym prażącym słońcu i upale. W piątek czułam się wymęczona, osłabiona i może lekko odwodniona, a stopy odmówiły dalszego dźwigania reszty ciała. Czując się jak staruszka zrezygnowałam pożegnałam szalejące tłumy w centrum miasta i poczłapałam grzecznie do domu wczesnym wieczorem. Teraz jestem przeszczęśliwa, że Vierdaagse i towarzyszące mu Zomerfeesten już się skończyło i Nijmegen stanie się znów ciche i spokojne ;)
Kto jeszcze nie wie czym jest Vierdaagse? To coroczne wydażenie sportowo-rozrywkowe. Przez cztery dni odbywają się marsze po 30, 40 lub 50 km w okolicach Nijmegen, które stanowi punkt startowi i zarazem końcowy każdego dnia. Na ów marsz zjeżdżają się dziesiątki tysięcy ludzi nie tylko z Holandii, ale całego świata. W samym obozie militarnym było w tym roku około 32 narodowości (oj tak, żołnierze to dodatkowa atrakcja marszów).
Pokaz zdjęć z mojej ulubionej tegorocznej Różowej Środy. Uczestnicy marszów.
Marsze może trwają cztery dni, ale imprezy i festiwale, czyli Zomerfeesten to już cały tydzień! I jak tu sobie taką gradkę odpuścić? Dziesiątki scen z przeróżną muzyką do wyboru. My standardowo większość czasu spędzaliśmy w parku Valkhof, nabrzeżnej "hipisowskiej wiosce" Kaaji, a w ciągu dnia na plaży zwykle zwanej Havana (choć w tym roku przemianowali plażową destynację na "Festival op 't Eiland"... wyspy co prawda jeszcze nie ma, ale jest w najbliższych planach). Najbardziej festiwalowe, luzackie, dość rockowo-alternatywne klimaty.
Festival op het Eiland |
Grote Markt przemieniony w wielką scenę |
Maurycy w parku Valkhof w oczekiwaniu na koncert. Za dnia jest pusto i spokojnie, ale popołudniem park wypełniają tłumy |
Kaaji, czyli nieco hipisowski festival pod mostem ;) |
Dla mnie osobiście Vierdaagse to nie tylko marsze, koncerty i imprezy. To genialna okazja do spotkania się ze znajomymi i posłuchania np. jazzowej muzyki na żywo w parku. To cała masa ulicznych stoisk z przepysznym jedzeniem, gdzie można spróbować np. senegalskiego napoju imbirowego, karaibskiego pierożka pastechi z pikantnym mięskiem, indyjskiego kurczaka tandoori lub irańskiego kebaba. To słodka rozpusta pod postacią ton cukru ukrytych w cukierkach, wacie cukrowej i kuszących poffertjes. To też raj dla dzieciaków ze wszystkimi karuzelami, balonami, strzelnicami (gdzie wygraliśmy pluszaka dla naszego kota... kot niestety nie wykazał zainteresowania prezentem)... Vierdaagse to inna, bajkowo-chaotyczna rzeczywistość, która ogarnia całe miasto na tydzień, po czym znika bez śladu.
Świetny klimat, choć domyślam się jak to wydarzenie potrafi być wyczerpujące. Za to pozostaną Ci fajne wspomnienia do następnego razu:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten klimat, ale po tygodniu ciesze sie, ze nie trwa dluzej
UsuńOOoh, trzeba było przypomnieć o tym wydarzeniu na blogu:(
OdpowiedzUsuńRacja, jak glupek jeden zapomnialam. W przyszlym roku uruchomie wczesniej alarm okolo-vierdaagsowy ;)
Usuńbardzo ciekawa impreza. a ja jade wlasnie na woodstock dzisiaj :))
OdpowiedzUsuńKultura