Jak obiecałam, tak oto prezentuję Wam moją małą foto relację z przebiegu przeprowadzki i prac z tym związanych. Zdjęć z noszenia mebli i dobytku niestety nie mam, bo wysłano mnie rano na zakupy obuwnicze (cobym nie przeszkadzała), a jak wróciłam, od razu zaprzęgnięto do pracy wręczając jedno ze skrzętnie spakowanych przeze mnie wcześniej pudeł. Dzięki moim logistycznym przygotowaniom przetransportowanie wszystkiego poszło dość płynnie i zwinnie (również dzięki nieocenionej pomocy Jonasa). Ale wróćmy do pierwszych dni akcji "przeprowadzka".
Jak wspominałam w moim
poprzednim poście, Portaal (firma odpowiadająca za mieszkania socjalne na rynku nieruchomości) kompletnie zniszczył nasz plan, zmuszając do położenia tapety z włókna szklanego przed pomalowaniem. Cholerstwo nie chciało współpracować za nic i szło nam to jak krew z nosa, mimo pomocy znajomych. W pewnym momencie utworzyliśmy coś na kształt produkcji liniowej, gdzie dwie osoby przygotowywały kolejne elementy tapety, ktoś inny kładł klej na ścianę i zaraz za nim podążała kolejna osoba pomagając ładnie wygładzić wielki, uparty arkusz. Praca zespołowa jak się patrzy...
Gdybyśmy urządzili konkurs w kładzeniu tapety, ja i Rogier zdecydowanie stanowilibyśmy najsłabszy zespół... Jakoś nam to nie szło, więc albo dzielono nas na odrębne zespoły, albo przydzielano do mniejszych zadań :D Cóż... nie da się być dobrym we wszystkim.
Liczyliśmy, że malowanie pójdzie łatwiej... W końcu kupiliśmy papier wstępnie pomalowany (przez co sztywniejszy i trudniejszy w obsłudze). Zarówno producent, jak i obsługa w markecie budowlanym twierdzili, że jedna warstwa farby wystarczy. Cóż, powinniśmy od razu wiedzieć, żeby im nie ufać (tym bardziej, że jakimś cudem wyliczyli dwa razy mniejszą powierzchnię ścian, mając do dyspozycji te same dane co ja...). Skończyło się na codziennych wizytach w Gamma. Po kilku dniach potrafiłam tam znaleźć wszystko co nam trzeba, niemal z zamkniętymi oczami. A pomalować i tak musieliśmy dwa razy. Niektóre miejsca nawet trzy... jak mówiłam, nikt nie jest doskonały. Błędy się zdarzają. A Maurycy z zapałem maniaka wynajdywał każdą szczelinkę, każdy bąbelek powietrza pod tapetą i każdą plamkę nierówno położonej farby. Tłumaczyłam, że mieszkając w już uzupełnionym w meble mieszkaniu, nie będzie nawet tego widział, a odwiedzający nie będą tak bacznie studiować naszych ścian. Nie działało. Nie mniej jednak, po położeniu ostatniej warstwy farby efekt był bardzo zadowalający :)
W weekend pożegnaliśmy się z dotychczasowym mieszkaniem i
wścibskim Miepem (przy okazji, zakręcone kocisko też się przeprowadza, bo jego właściciele kupili dom z ogrodem... trochę się obawiamy o pierwsze zderzenie puchatego domatora z prawdziwym kocim środowiskiem w nowym sąsiedztwie, gdyż w ciągu swojego całego życia nie miała nigdy do czynienia z innymi kotami). Zabraliśmy wszystkie rzeczy i spędziliśmy pierwszą noc w nowym mieszkaniu. Lodówka turystyczna pożyczona od teściowej w kącie, mikrofalówka, na środku salonu materac na rozciągniętej na gołym betonie folii i brak jakichkolwiek innych mebli... Ale na swoim.
|
Pierwsza noc w kurniku |
|
Bardzo stylowe połączenie, czyż nie sądzicie? ;) |
Potem poszło już znacznie łatwiej i przyjemniej. We wtorek rano przyszła ekipa, położyła panele i... stał się cud: mieszkanie zaczęło wyglądać naprawdę jak miejsce, gdzie można mieszkać, a nie jak kemping rozbity na środku placu budowy. Zaczęłam znosić z piwnicy i rozpakowywać kolejne pudła, w środę przywieziono sprzęt AGD i telewizor, a my z Maurycym rozpoczęliśmy transportowanie od teściowej kanapy w kolejnych kawałkach. Jeden na dzień. Na chwilę obecną mamy połowę. Wielu rzeczy jeszcze brakuje, bo nie mieliśmy kiedy ich złożyć i czekają na swoją kolej (np. wielka szafa), a jutro planujemy upragnioną wycieczkę do Ikei :)
|
Za szafę nadal robią nam walizki ;) |
Dziś korzystając z ładnej pogody zajęłam się moim zapasem doniczek, kupiłam ziemię i przeprowadziłam akcję wielkie wysiewanie! Oczywiście nie miałam zbyt wielkiego pojęcia co robię i trochę żałowałam, że nie odziedziczyłam po rodzicach zacięcia ogrodniczego, ani nie przyglądałam się nigdy uważniej, kiedy mama siała roślinki lub rozsadzała. Ja walczyłam z ziemią i upałem, a Maurycy asystował w instalowaniu telewizji i internetu.
Teraz możemy wreszcie egzystować całkiem normalnie i naprawdę cieszyć się mieszkaniem, słońcem i zdrowymi obiadkami na balkonie. Portaal jakoś przeoczył zamontowanie kurka od gazu (zrobią to w przyszłym tygodniu), więc nie mamy jak gotować, pozostają nam sałatki i mini grill-toster :)
Tak oto znów mogę zająć się blogowaniem, a Maurycy niczym mały chłopiec cieszy się z nowego telewizora ;)