wtorek, 1 maja 2012

Pchli targ w odcieniach pomarańczy

Tak jak zapowiadałam, wczoraj rano wybraliśmy się na wielkie polowanie. Zwlekłam Maurycego na siłę z łóżka, wskoczyliśmy na nasz rower z odzysku i pognaliśmy do największego parku w Nijmegen. Po drodze mijaliśmy oczywiście dziesiątki innych ludzi zmierzających w tym samym kierunku i dokładnie tym samym celu co my - zakupy! 

Zaledwie mały fragment pchlego targu w Goffertpark
Park Goffert zajmuje powierzchnię prawie 83 hektarów, a w Koninginnedag zamienia się w największy pchli targ jaki do tej pory widziałam. Setki stoisk, tysiące ludzi, gwar, śmiech, targowanie się, niezliczone ilości przedmiotów od mini filiżanek, kredek, zabawek, poprzez lampy, wazy, wazony, setki ubrań, po całe szafki, stoliki i kanapy! A wszystko to w barwach wściekłej pomarańczy. Niesamowicie podekscytowana chodziłam od stoiska do stoiska, pytałam o ceny (po holendersku!) i dokładałam kolejne kilogramy nabytków na niestrudzone (choć już nieco przeciążone) ramiona Maurycego. Zresztą nie tylko jak kupowałam. Oboje debatowaliśmy nad dekoracjami do naszego nowego kurnika. 

Handlująca rodzinka, wszyscy na pomarańczowo

Tradycyjny holenderski akcent

Parkowa ulica przepełniona tłumem i straganami

Justine zadowolona z nowych nabytków
Pogoda dopisała. Tłumy szturmowały. Zieleń trawy i drzew przeplatała się z oranżem ubrań i gadżetów. Każdy handlował czym mógł. Całe rodziny siedziały na matach wypełnionych przedmiotami na sprzedaż, opalali się, wyciągali koszyki z jedzeniem. Niektórzy zachęcali do kupowania babeczek, które upiekli specjalnie na ten dzień. Oczywiście barwione na pomarańczowo, w pomarańczowych papilotkach. Dzieci, a szczególnie dziewczynki wykazywały się niesamowitą kreatywnością i przedsiębiorczością. Kto umiał grać na dowolnym instrumencie, dumnie prezentował swój talent muzyczny. Grupka dziewczynek przygotowała choreografię do jednej z najpopularniejszych obecnie brazylijskich piosenek. Sprzedawano zabawki, własne wypieki. Zatrzymałam się przy trzech dziewczynkach oferujących namalowanie na twarzy małej pomarańczowej korony lub flagi Holandii za 50 centów. Nie mogłam sobie/ im odmówić. 


Plakat reklamujący artystyczną usługę ;)


Dla spragnionych i zgłodniałych zakupoholików wiele osób przygotowało małe co nie co. Można było kupić tureckie przysmaki, przepyszne samosy nadziewane warzywami i mięsem, bułeczki z kiełbaską, słodycze, napoje w puszkach... Cały szereg przyczep z przekąskami i fast foodami. Holenderskie, azjatyckie, bliskowschodnie... Wreszcie miałam okazję spróbować słynnych, uwielbianych przez Holendrów poffertjes, czyli maleńkich, mięsistych naleśniczków, hojnie posypanych cukrem pudrem. Nie mogłam sobie też odmówić waty cukrowej (nie byłabym chyba sobą!). 


Ze wszystkich stron słychać była przeróżne języki. Na dobrą sprawę można było odnieść wrażenie, że jest się np. w Turcji. Cudownie międzynarodowa mieszanka, wszyscy w znakomitych nastrojach. Z wielką trwogą odkryliśmy, że mamy w sobie coś ze zbieraczy. Ciężko było oderwać się od kupienia kolejnej rzeczy. Jedynie zdrowy rozsądek i świadomość, że musimy te naręcza dotaszczyć do domu powstrzymała nas od przysłowiowego "Shop till you drop!". Tak oto wyglądał początek mojego pierwszego w życiu świętowania Dnia Królowej :)

3 komentarze:

  1. pchli targ - uwielbiam !!! bylam i na takim w Holandii i na tych w Niemczech - przerozne rzeczy czasem to zwykle smieci a czasem naprawde unikalne ozdoby do wystroju wnetrz - kiedys na takim targu zakupilam piekny duzy scienny zegar i do dzisiaj go mam - ale po usmiechu widze, ze i Twoje zakupy udane!!! a klimat .... -po prostu wspanialy !!! pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj dokładnie.... klimat cudowny. Aż żałowałam, że to tylko raz w roku ma miejsce na taką skalę.
      Buziaki

      Usuń
  2. Uwielbiam pchle targi. Zawsze można się tam natknąć na jakiś wspaniały okaz. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...