Znowu będzie o rowerach. Jakżeby inaczej w kraju, w którym jednoślady stanowią tak powszechny środek transportu dla obywateli w każdym wieku. Nawet premier jeździ na rowerze do pracy. Wszyscy mają rowery, mam i ja. I muszę przyznać, że bardzo mi odpowiada taki sposób przemieszczania się po mieście. Te wszystkie ścieżki rowerowe, autostrady rowerowe i miejsca parkingowe dla rowerów obecne dosłownie wszędzie... Jedynie w zimne, deszczowe dni mój entuzjazm nieco stygnie (zapewne pod wpływem właśnie owych zimnych kropli lecących mi na głowę).
Wróćmy jednak do wspomnianych miejsc parkingowych. Dość zabawnie to brzmi w odniesieniu do rowerów. Są wszędzie. Czarne (lub szare) metalowe pręty podtrzymujące przednie koło pojazdu oraz nieco wyższa "pętla", do której można (a wręcz należy) przypiąć rower łańcuchem. Najlepiej super grubym w ogromną kłódką i zamkiem szyfrowym ;) tak na wszelki wypadek... W końcu nie chcemy, żeby ktoś pożyczył sobie naszego jednoślada bez pytania.
Przeciętny rowerowy "parking" w centrum miasta. Jeden z tych malutkich. |
Zabezpieczenie roweru to jedno. Odnalezienie go po paru godzinach to drugie. A odpięcie go i wyciągnięcie z "miejsca parkingowego" to trzecie! Wydaje się wam to śmieszne/dziwne/wyolbrzymione? A dla mnie to codzienność. Pomyślicie: "Skoro zaparkowała rower, przypięła go solidnie, to jakim cudem może mieć problemy z jego zlokalizowaniem zaledwie 2-3 godziny później?" Przy takiej liczbie bardzo podobnych do siebie rowerów (co widać na załączonych obrazkach) jest to łatwiejsze niżby się mogło wydawać. Szybko zrozumiałam właścicieli jednośladów pomalowanych w całości na jednolity, oczojebny kolor albo mocno wyróżniających się. Teraz wiem co nimi kierowało. Nieraz zdarzyło mi się już łażenie w tę i we wtę wzdłuż szeregu rowerów i usiłując wypatrzeć mój skarb. Albo z furią odkryć, że mojego roweru nie ma w miejscu, gdzie go zostawiłam, a po chwili namysłu i wtórnym rozejrzeniu się zdać sobie sprawę, że pomyliłam alejki na parkingu.
Ok... rower jest. Teraz jak go wydobyć? Odpinamy łańcuch, odblokowujemy koła, ciągniemy i... nic. Ani drgnie. Aha... kierownica zakleszczyła się w hamulec ręczny sąsiedniego roweru, niczym poroże jelenia na rykowisku. Miejsca nie ma za wiele, więc operacja "odkleszczanie z lewej, jednocześnie nie zakleszczając się z prawej" wymaga logistycznych rozwiązań. Udało się! Ale rower dalej nie chce się ruszyć. No oczywiście... pedały innego roweru wepchały się między szprychy naszego. Znowu skomplikowany proces wyszarpywania. Wreszcie po kilku minutach, podczas których przechodnie obserwowali jak zmagasz się z pojazdem, jakbyś zamierzał go ukraść, nasz nieszczęsny bicykl jest wolny! Można jechać :) A na następnych postoju, powtórka z rozrywki.
Kto by pomyślał, że takie komplikacje z rowerem, który ma spełniać funkcję turystyczno-rekreacyjno-sportową. Ma umilać czas a nie komplikować. Jak widać wszystko da się skomplikować i jestem w stanie wyobrazić sobie Twoje wkurzenie.
OdpowiedzUsuńW Holandii rower jest głównie do celów transportowych, rekreacyjno-turystyczne to na dalszym, urlopowo-weekendowym planie. Dlatego czasem ciężko "zaparkować" w mieście ;)
UsuńNo i właśnie takich parkingów mi brakuje w Polsce. Ostatnio poważnie myślałam o dojeżdżaniu rowerem do pracy, no ale zwyczajnie nie mam go gdzie tam zostawić...
OdpowiedzUsuńNo muszę przyznać, że jest to rzeczywiście ból, kiedy takie świetne pomysły napotykają tak banalne przeszkody, które burzą ich podstawy. Pamiętam, że w Krakowie nie raz widziałam rowery poprzypinanie do drzewek, ale to jakoś się kłóci z postawą EKO
Usuń