wtorek, 28 lutego 2012

Targ uliczny

W każdy poniedziałek i sobotę jedna z głównych ulic w centrum Nijmegen zamienia się w targ. Wzdłuż całej drogi po obu jej stronach ciągną się stoiska z przysłowiowym mydłem i powidłem. 


Dla lubujących się w wałęsaniu się pomiędzy kramikami jest to fajna rozrywka. Przynajmniej za pierwszym razem. Nabyć można niemal wszystko: świeże warzywa i owoce, kwiaty, sery, orzechy, ryby, pieczywo, słodycze, garnki, pościel, ubrania, baterie, łańcuchy i kłódki do rowerów, płyty CD, sztuczną biżuterię, torebki, buty, zegarki, dziwną elektronikę itd. itp. Niemal tak samo jak na przeciętnym polskim placu targowym. Jakby mało było komuś atrakcji, dodatkowo wokół kościoła St. Stevens można spotkać pchli targ.





Dla mnie oczywiście największą atrakcję stanowi mały czerwony namiocik, wokół którego rozchodzi się rozkosznie słodki i kuszący zapach karmelu. Choćbym chciała, to nie potrafię sobie odmówić świeżutkiego, chrupiącego Stroopwafel z miękkim, ciągnącym się toffi. Ze zgrozą natomiast spoglądam na przyczepę z napisem Hollandse Nieuwe. Tak właśnie nazywają tutaj śledzie, które rodowity Holender zwinnie pakuje sobie do gardła jednym ruchem trzymając surową rybkę za ogon. Brrrr!... Okropność w czystej postaci. Nieco szerzej napiszę o tym zapewne w maju, kiedy to dokonuje się największych połowów śledzia i wtedy Hollandse Nieuwe jest naprawdę nieuwe (nowe). 

przystanek autobusowy okrążony straganami
Normalnie po Burchtstraat kursują autobusy, ale nie w te dni. W poniedziałki i soboty żaden pojazd nawet by się nie przecisnął tędy, a przystanki autobusowe ze wszystkich stron zastawione są kramami. Mi osobiście,jako szczęśliwemu rowerzyście to nie przeszkadza. Jedyne na co muszę uważać to tłumek ludzi przechadzający się tam i z powrotem. Co jak co, ale w pieszego bym wjechać nie chciała. 

Sam targ nie jest jakoś wyjątkowo fascynujący. Podoba mi się natomiast sam klimat. Pokrzykujący sprzedawcy zachwalający swoje produkty, ludzie leniwie oglądający te same przedmioty, które z tygodnia na tydzień niemal się nie zmieniają. Ot dwa dni w tygodniu wyrwane z normalnego rytmu centrum miasta i przeniesione w świat spokojnego małego miasteczka. Dokładnie tak się tu czuję prowadząc mój rower środkiem ulicy i uśmiechając się do ciepłego stroopwafel w mojej dłoni.

6 komentarzy:

  1. :)Spodobały mi się te śledzie (lubię),pomyślałem o serach tylko jak tu zjeść takiego śledzia bez np.kufelka piwa.Co sobie ten biedny śledż pomyśli,a może Holendrzy tak lubią.Wracając do wcześniejszego postu z Holandii do Polski bliziutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano bardzo bliziutko :) Nie wiem jaki te śledziki mają stosunek do piwa... wybadam w przyszłości

      Usuń
  2. :)Podpowiem rybka lubi pływać śledz wie że go świnia nie je.

    OdpowiedzUsuń
  3. Za ten karmel dałabym się pokroić.

    OdpowiedzUsuń
  4. kupiłam wafelki będąc w amsterdamie, ale takie pakowane jako upominek. nie były jakieś rewelacyjne szczerze mówiàc. wierzę, że te świeże są o niebo lepsze ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...