W ubiegły weekend w Rotterdamie obchodzono Światowe Dni Portu, a że ja nigdy wcześniej w owym mieście nie byłam, wybraliśmy się ze znajomymi na wycieczkę. Maurycy chyba był najbardziej podekscytowany całą wyprawą. Wysokie budynki wywołują u niego syndrom dziecka w Boże Narodzenie. Na widok pierwszych smukłych sylwetek drapaczy chmur zaczął skakać, klaskać i biegać w kółko niczym pięciolatek, który właśnie zlokalizował pod choinką prezenty. Oddałam aparat w jego ręce, a on z miejsca zaczął fotografować każdy budynek ze wszystkich stron. Ja miałam spokój, on masę radości, a zdjęcia na bloga jak znalazł ;)
|
43-piętrowy New Orleans, najwyższy budynek mieszkalny w Holandii |
|
43-piętrowy Montevideo u boku Hotelu New York z 1903 roku |
Rotterdam w niczym nie przypomina reszty kraju. Można się tu bardziej poczuć jak na Manhattanie, co też ma oczywiście swój urok, przynajmniej dla niektórych (patrz: Maurycy). W głównej mierze różnica ta, to... wynik wojny. 14 maja 1940 roku miasto zostało zniszczone podczas nalotu Luftwaffe. Centrum miasta legło w gruzach i nie zachowały się praktycznie żadne zabytki. Na zgliszczach wyrosła później nowoczesna metropolia, która dziś przyciąga architektów, biznesmenów i masy imigrantów. Wśród mieszkańców panuje powiedzenie "Pieniądze zarabia się w Rotterdamie, w Hadze się je dzieli, a w Amsterdamie wydaje".
|
Erasmusbrug |
|
Kop van Zuid
|
Najbardziej jednak znany jest Rotterdam dzięki jednemu z największych portów na świecie - 40 km! Historyczna część portu znajdująca się w centrum miasta była naszym głównym celem. Pogoda była piękna, ludzi masa, a na rzece non stop wszelkiego rodzaju pokazy. Najlepszy punkt obserwacyjny stanowił most
Erasmusbrug, przez co przeprawa nim na drogi brzeg, stanowiła nie lada wyzwanie. Niemniej warto było.
|
Hotel New York z początku XX wieku |
|
Sumatra, Java, Borneo, Celebes... stary magazyn portowy kolonizatora Indonezji
Rotterdam jest dynamiczny, nowoczesny, a drapacze chmur sprawiają, że poczułam się malutka. Gdzieniegdzie schowane są urokliwe zakątki, spokojne ulice otoczone zielenią oraz mnóstwo klimatycznych restauracji i hipsterskich kafejek serwujących pyszny lunch z organicznych składników. Stojąc tak na Erasmusbrug i podziwiając wieżowce dzielnicy Kop van Zuid stwierdziłam, że warto tu przyjechać, jednak mimo wszystko wolę nasze małe, spokojne Nijmegen.
|
Ja uwielbiam Rotterdam nocą (częśc przemysłową) jest ładnie oświetlona, a port cudny, musisz koniecznie przejachać się po wyspach :]
OdpowiedzUsuńpozdrawiam również pozdrowienia dla fotogarafa :)
w Rotterdamie nigdy nie bylam ale za to w Amsterdami juz kilkakrotnie i bardzo mi sie tam podobala:))))))))))))))))))swietne zdjecia :) pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńw Amsterdamie - mialo byc.....
OdpowiedzUsuńHej! Holandii zobaczyłem tylko kawałek, niestety w Rotterdamie nie byłem, a widzę, że warto pojechać. Zdjęcia zachęcają, tym bardziej, że ja uwielbiam takie nowoczesne wieżowce itp. :) Nawet nie wiedziałem, że w Holandii takie można spotkać... :)
OdpowiedzUsuńWarto warto, szczególnie, że Rotterdam jest jedynym holenderskim miastem, gdzie owe wieżowce w takiej ilości można spotkać :)
UsuńFaktycznie wieżowce robią wrażenie... Jako, że marzę o zobaczeniu Manhattanu, może zacznę od znacznie bliższego Rotterdamu :)?
OdpowiedzUsuńAhah...no ja tu mieszkam na codzień, więc to wrazenie nie jest dla mnie aż tak ekscytujące, na Światowy Dzień Portu niestety się nie wybrałam, bo się rozchorowałam, choć pogoda była imponująco dobra.
OdpowiedzUsuńKocham Rotterdam,szczególnie nocą.Erasmusbrug moje najukochańsze miejsce w całym mieście.
OdpowiedzUsuńPiękna architektura, uwielbiam odwiedzać nowe miasta i podziwiać :)
OdpowiedzUsuń