Mam za sobą moje pierwsze publiczne wystąpienie w języku holenderskim! Ha, ależ się dumnie czuję. Moja nauczycielka z kursu językowego zaprosiła mnie dziś do szkoły, żeby opowiedziała jej nowej grupie co nieco o moich doświadczeniach z egzaminem Staatsexamen NT2. Bardzo chętnie przyjęłąm zaproszenie i było mi niezwykle miło podzielić się wiedzą i własnymi wrażeniami z innymi expatami. Zainspirowało mnie to, żeby i z Wami w końcu podzielić się tą historią.
Jak zapewne już wiecie (a już zdecydowanie CI, który nibylandiowego facebooka odwiedzają) na początku kwietnia podeszłam do państwowego egzaminu sprawdzającego znajomość języka niderlandzkiego. Po lekko ponad miesiącu dotarła do mnie wyczekiwana wiadomość, że alleluja - egzamin zdałam i zasłużyłam na mój własny certyfikat, mówiący, że spreekam jak ta lala ;) Ale, ale... jak ten egzamin właściwie wyglądał?
Egzamin ten odbywa się w paru różnych miastach w Holandii. Z premedytacją zapisałam się do Utrechtu, dzięki czemu mogłam zabrać się z Maurycym samochodem, który i tak codziennie kursuje w tym kierunku zmierzając do pracy. Nie ma nic przyjemniejszego, niż poranny stres rozładowywany we dwoje stojąc w korkach ;) Ok, szczęście mieliśmy i przez te dwa dni, kiedy miałam egzaminy, korków magicznie uniknęłiśmy. Tak, tak... egzamin trwa dwa dni i składa się czterech części: pisemnej, ustnej, czytanej i słuchanej. Jakoś mnie to pozytywnie musiało natchnąć, bo zamiast się stresować, przed i w przerwach między kolejnymi testami w najlepsze plotkowałam ze znajomą z kursu i nawiązywałam nowe znajomości.
A jak wyglądał sam egzamin? Sprawdzili nam paszpotry, dali po kluczyku do osobnych szafek, gdzie należało schować cały elektroniczny dorobek. Wszelkie komórki, laptopy, iPody i tym podobne ustrojstwa są zakazane w sali egzaminacyjnej. Każdy z nas miał przydzielone biureczko-boks przy komputerze z przygotowaną instrukcją obsługi egzaminu, zapasową kartką-brudnopisem i długopisem. A co, własnych piśmideł też nie wolno używać (pewnie nauczeni pomysłowością studentów, którzy ściągi potrafią nawet na długopisie umieścić). Ale na tym terror się kończy. Panie pilnujące nas były przesympatyczne. Wszystko ładnie objaśniły, informowały o czasie (jeśli ktoś był zbyt zajęty, żeby zerknąć na ścianę) i uśmiechały się szeroko. Nie obyło się jednak bez małego chaosu. Pierwszego dnia, po ustnym egzaminie (który zdajemy ze słuchawkami na uszach, odpowiadając na usłyszane polecenia, a wszystko jest nagrywane na komputerze) na zakończenie poproszono nas, o odsłuchanie kawałka naszych wypowiedzi. Ot tak, żeby sprawdzić jakość nagrania. I nagle cisza... Sprawdzamy jeszcze raz. Na wszystkich twarzach maluje się zmieszanie i obawa. Nikt nic nie słyszy. Zapomnieli nas nagrać, czy co? Po kilku kolejnych próbach poproszono nas o wyjście z sali i zaczekanie, aż technicy sprawdzą co się dzieje. Mijają kolejne minuty, wszyscy podenerwowani... Po blisko 20 minutach drzwi się w końcu otworzyły i z wyraźną ulgą poinformowano nas, że wszystko jest w porządku. Uff... nie wiem, kto się bardziej stresował. My, czy personel.
Jeśli ktoś z Was planuje podchodzić do Staatsexamen NT2, to polecam mój artykuł na portalu Wiatrak.nl, gdzie omówiłam przetestowane przeze mnie tips&tricks, żeby ułatwić sobie zadanie. A jak widać po własnym przykładzi - poskutkowały! ;) Bo ten diabeł nie taki straszny, jak go malują i choć holenderski znać dobrze już na tym poziomie trzeba, bynajmniej nie jest to znajomość biegła ;) Także odwagi i do dzieła!
Gratuluje ponownie :) Jak dlugo uczylas sie jezyka zanim podeszlas do egzaminu? Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ;) Właściwie po roku, bo tyle co się sama nauczyłam pół roku wcześniej przed kursem to była naprawdę znikoma wiedza :)
UsuńGratulacje! Moja przyjaciółka, która mieszka w Holandii, opowiadała mi, że wrażenie "rozmowy" z komputerem jest nieco dziwne i że ten egzamin nabiera przez to mocno odhumanizowanej formy, ale przy rzeszy cudzoziemców go zdających trudno byłoby przeprowadzić go inaczej. Miałaś podobne wrażenia?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Kasia
Zgadzam się z nią całkowicie! Co prawda miałam czas się przyzwyczaić do owych rozmów z komputerem podczas wielu testów i ćwiczeń w szkole, to jednak wrażenie jest nieco dziwne. Nie mniej jednak, jeszcze dziwniejsze jest późniejsze odsłuchiwanie siebie samego... Człowiek się zastanawia "Bez jaj... czy ja naprawdę tak tragicznie brzmię?!"
UsuńPozdrawiam,
Justyna
Gratulacje!!! A zdradzisz, który to był egzamin?
UsuńA co do rozmowy z komputerem, to ja mam jak najgorsze wspomnienia. Wprawdzie zdałam też za pierwszym razem, ale wrażenia były nieprzyjemne. Po pierwsze ten cały szum w pomieszczeniu (niektórzy niestety bardzo głośno mówili, a ja słuch mam wyjątkowo wyczulony) strasznie utrudnia skupienie. Po drugie niewiarygodnie krótki czas na reakcję - jeśli się w pierwszym zdaniu powie nie do końca to, co należy, to właściwie nie mam możliwości poprawienia się lub dokończenia myśli. Po trzecie, gdy się rozmawia z kimś, to jednak łatwiej się porozumieć, jest czas i możliwość opisania czegokolwiek "własnymi słowami", tu nie. Jednym słowem niefajnie. No i właściwie nie mam możliwości się do tej części przygotować - mam na myśli nie tyle meritum, ile formę egzaminu. No ale człowiek wszystko przetrzyma. Pozdrowienia!
A dziękuję, dziękuję i również gratuluję ;)
UsuńPodchodziłam od razu do programma II (odpuściłam sobie I, bo uznałam, że na nic mi to). Też mnie głosy innych czasem lekko dekoncentrowały, ale byłam już do tego w pewnym stopniu przyzwyczajona. I tu właśnie nie do końca mogę się z Tobą zgodzić co do przygotowania do tej formy egzaminu. TO chyba w wielkim stopniu zależy od tego jak i gdzie się ktoś uczył. Ja miałam naprawdę doskonały kurs przygotowawczy, na którym robiliśmy dziesiątki, jeśli nie setki tego rodzaju ćwiczeń, testów i przykładów, więc dobrze wiedziałam czego mogę się spodziewać, jak to wygląda i jak najlepiej odpowiadać. Pomogło to naprawdę dużo.
Niemniej jednak rozmowa z maszyną zawsze pozostawi jakieś sztuczne wrażania, choć z drugiej strony, gadając do ekranu nie czuję, że ktoś mnie ocenia ;)
Pozdrawiam ;)
Gratulacje! Czy znając niemiecki będzie to ułatwienie do nauczenia się holenderskiego?
OdpowiedzUsuńZdecydowanie! już samo rozumienie wielu słów powinno być łatwiejsze, bo brzmią całkiem podobnie. konstrukcja czasu przyszłego jest niemal taka sama... już w szkole było to widać, że Niemcy byli generalnie lepsi ;)
Usuńpozdrawiam
Tak, zdecydowanie niemiecki pomaga. Niemcy oraz osoby swobodnie posługujące się językiem niemieckim nawet bez nauki holenderskiego całkiem nieźle rozumieją ten język. Zwłaszcza w piśmie. Wiele słów jest podobnych, a i gramatyka w dużym stopniu również. Ale muszę powiedzieć, że od pewnego etapu niemiecki zaczyna trochę przeszkadzać. A to dlatego, że ucząc się tak podobnego języka z automatu wymawiamy słowa jak w poprzednim. Dla mnie jest to duży problem. Po ponad 8 latach mieszkania w Niemczech przyjechałam do Holandii i ciągle zdarza mi się wymawiać z niemiecka słowa, które są prawie identyczne. Z drugiej strony jest pewna grupa słów, które brzmią podobnie, ale mają inne znaczenie (tzw. false vrienden). No i w końcu jest cała masa charakterystycznych dla każdego zwrotów (takich używanych powszechnie i stale), które są wyjątkowe - niestety zupełnie inne e niemieckim i holenderskim.
UsuńTy to tam karierę zrobisz, zobaczysz! Wystąpienie w języku holenderskim - masz prawo pękać z dumy. Gratuluję i czekam aż Cię zobaczę w telewizji:)
OdpowiedzUsuńHehe, kariery na ekranie nie przewiduję, chociaż kto to wie... trzy lata temu nawet by mi przez myśl nie przeszło, że zamieszkam w Holandii ;)
OdpowiedzUsuń