Podczas rodzinnego weekendu wszyscy byli pod wrażeniem moich postępów z językiem holenderskim. A jak Maurycemu idzie nauka polskiego? Nie idzie. Jak podkreśla nieustannie: nie ma czasu. Koniec kropka. Muszę mu jednak przyznać, że pewne słowa i zwroty opanował do perfekcji, np. "nie dokuczaj mi", "wiem", "nie chce", "kot", "kotek". Nie wymagajmy od niego zbyt wiele, w końcu nauczył się też prosić o kawę z mlekiem, mimo, że takowej nigdy nie pija :D
Co do kocich zwrotów, ostatnio bardzo mnie zaskoczył. Smacznie dosypiamy sobie w weekendowe południe (bo dla nas poranek w weekend zaczyna się po 11), kiedy nagle nasza terrorystka wskakuje na łóżko, gramoli się na maurycowy tors i zaczyna domagać się swojej porannej porcji mleka.
- Kot! Go away! - mruczy pod nosem zaspany Mauryc.
Kot ani drgnie.
- Kocie! Go to mommy... - taaaa, najlepiej przenieść odpowiedzialność na niewiastę.
- Coś ty powiedział? Kocie?? - rozentuzjazmowałam się maurycową udaną próbą polskiej deklinacji. - Skąd wiedziałeś, że tak się odmienia słowo "kot" po polsku?
- Coo? Ale ja nic nie odmieniłem. Powiedziałem zdrobniale. No wiesz... z "je".
I tyle by było z deklinacji. Dodając do polskiego kota, holenderskią końcówkę odpowiedzialną za zdrobnienia "-je" wyszło mu "kotje" wymawiane jak nasze rodzime "kocie". I magia prysła ;P
Właściwie nie wiem, czemu wcześniej o zdrobnieniach nie napisałam. Holendrzy uwielbiają zdrobnienia! Końcówkę "-je" potrafią dodać do niemal każdego rzeczownika. I to nie tylko dzieci. Na porządku dziennym spotkasz dwóch dorosłych mężczyzn prowadzących poważną rozmowę i wrzycających gdzie niegdzie owe "-je". I tak dzwoniąc z komórki używamy mobiltje, jadąc objazdem robimy rondje, a dla ochłody pijemy glaasje wody lub piwa.
Ale, ale... w tym szaleństwie jest metoda. Szybko nauczyłam się, że dzięki zdrobnieniem mogę ułatwić sobie życie. Tak jak dzieciaki z przedszkola i szkoły. Ale co najlepsze, wcale nie musi to odrazu oznaczać, że będę brzmieć infantylnie. Terror stanowią dla mnie artykuły "de" i "het". Tak jak w angielskim "a" i "the". Jako że w języku polskim tak durnego tworu nie ma, popełniam z nimi nagminnie błędy (czyli fautje).I nagle olśnienie: wszystkie słowa ze zdrobnieniem otrzymują ZAWSZE (chyba, że są mnogie) artykuł "het". Alleluja!
Od tego momentu "-je" pokochałam, choć bawią mnie niektóre kombinacje do dziś.
oh twoj Maurycy jest troche jak moj Pablo ( tez nie ma czasu uczyc sie jezyka polskiego :P oj nie) a slowa tez wymysla, keidys wymyslil slowo butelka czym udalo mu sie trafic, ale za to dlugo za to mowil normalowy zamiast normalny ;)
OdpowiedzUsuń:D ten holenderski brzmi dla mnie jak chinski ;) nic a nic nie rozumiem
Normalownie cudne neologizmy tworzą czasem ci nasi mężczyźni ;) a nawiasem mówiąc... jak dla mnie to też czasem jak chińszczyzna brzmi :D
UsuńTo Justysia będzie Justineje?
OdpowiedzUsuńOtóż to! Justintje. Kiedyś nawet nauczycielka tak mnie na lekcji nazwała :D (czasem dla lepszego brzmienia dodaje się jeszcze "t" lub "p")
Usuńoo dziękuję za podpowiedź z het :D
OdpowiedzUsuńproszę bardzo :D Z podobnej przyczyny lubię mówić wszystko możliwe w liczbie mnogiej.. zawsze "de" :D
UsuńHaha trzeba sobie radzić :)
OdpowiedzUsuńAle fajna historia z tym "kocie" :D Lubię Cię czytać, piszesz tak lekko, z humorem i interesująco!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak bardzo mnie Twój komentarz ucieszył :)
UsuńHahahaa :) ale sie uśmialam z tego "kocie" :) super mu to wyszlo :)
OdpowiedzUsuńMy mamy tez swoje magiczne slowo, ale tym razem holenderskie ze spolszczona koncówka :) "schatku" :) to taki nasz polsko-holenderski zamiennik na kochanie :)
Fajny, blog swoja droga :) od razu dodaje do ulubionych :)
Pozdrowiona z Alkmaar :)