Z czego słynie Holandia? Zależy jeszcze kogo zapytamy, ale generalnie można przyjąć, że typowymi symbolami kraju są tulipany, wiatraki i ser. Długa tradycja serowarstwa w Niderlandach zaowocowała bogatym asortymentem i różnorodnością tych produktów oraz powszechnie znanymi gatunkami. Któż w końcu nie lubi goudy?! I w tym właśnie miejscu pojawia się ironia: będąc tu tęsknię za... serem! Naszym białym, puszystym, świeżym serkiem. Problem w tym, że tutaj nie posiadają twarogu (o co swoją drogą wiecznie toczę z Maurycym boje, gdyż mój luby twierdzi, że to nie jest ser! Co on tam wie o serach).
Poszperałam trochę w internecie i jak wyczytałam, biały ser można w Holandii dostać jedynie w polskich (tudzież rosyjskich) sklepach. Na całe szczęście okazało się też, że w Nijmegen istnieje takowa placówka handlowa. Trochę daleko od naszego kurnika, więc przekonałam Mauryca (skuteczny, niezawodny podstęp "na pewno mają tam też pierogi!"), żebyśmy zrobili rozeznanie w weekend. Muszę przyznać, że sklep jest naprawdę spory. Prowadzi go bardzo sympatyczny starszy pan z bliskowschodnim pochodzeniem i można znaleźć ogromy wybór artykułów z Turcji, Egiptu, Iranu, Indii, Polski i tym podobnych egzotycznych krajów ;) Pierogi, a jakże były. Ser biały, jak na moje nieszczęście własnie się skończył. Na pocieszenie zaopatrzyłam się w parę innych rodzimych produktów (barszcz w proszku, ogórki kiszone, chrzan, Prince Polo).
W drodze powrotnej (bardzo okrężnej) Maurycy postanowił pokazać mi coś, co w Holandii uchodzi za niespotykane. Góry!... Ten temat pojawiał się już niejednokrotnie, kiedy to chłopczyna z uporem maniaka twierdził, że w okolicach Nijmegen są góry. Jasne... w kraju płaskim jak naleśnik, gdzie główne formy ukształtowania terenu przybierają postać depresji, to co oni nazywają górami to zaledwie 400-metrowe wzniesienia.
-To czym według was jest wzgórze, skoro góry mają mniej metrów wysokości niż polskie wyżyny? - zapytałam pewnego razu.
-Pamiętasz jak ostatnio jechaliśmy rowerem do centrum? - zaczął zupełnie poważnie Maurycy.
-Pamiętam.
-A ten próg zwalniający na drodze?
-No, tak...
-To własnie jest w holenderskim mniemaniu wzgórze!
Ręce opadają. Żeby zakończyć raz na zawsze te niedorzeczne brednie, zgodziłam się pojechać i zobaczyć ów cud natury na żywo. Droga do Berg en Dal (doprawdy cóż za poetycka i opisowa nazwa miejscowości... dosłownie znaczy to "góra i dolina") wiedzie przez uroczy las i lekkie pagórki. Nie żebym była sceptyczna, ale do pojęcia "góry" daleko jeszcze tym wzniesieniom. Dopiero gdzieś na obrzeżach wsi kręta droga zaczęła schodzi w dół nieco bardziej stromo. I w dół, i w dół, i w dół. OK. Rzeczywiście to jedno wzniesienie było całkiem imponujące jak na holenderski krajobraz i dawało podobne wrażenia estetyczne jak podgórskie stoki. Niech mu będzie! Jest i góra.
haha :) baaardzo mi się podoba sposób w jaki opisujesz swoje życie w Holandii :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
E.