niedziela, 26 maja 2013

Najlepszy festiwal muzyczny

Sezon długo-weekendowy już się skończył. Sezon festiwalowy natomiast w rozkwicie. I choć pogoda nie rozpiszcza i jakoś taka mało majowa, kiedy chmury się rozchodzą i wychodzi trochę słońca, chętnie korzystamy z tych dobrodziejstw. 

W zeszły (długi) weekend odbywał się w Nijmegen jeden z moich ulubionych festiwali muzycznych "Music Meeting". W niedzielę, kiedy to pogoda dopisała najbardziej wybraliśmy się do parku, w którym impreza miała miejsce. Nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł, bo wtedy też odnotowano największą ilość odwiedzających podczas 3-dniowego festiwalu. Ponad 9000 ludzi przyszło posłuchać muzyki, spróbować orientalnych potraw i spotkać się ze znajomymi. Ale co takiego szczególnego w tym festiwalu? Co go wyróżnia od innych?

music festival, nijmegen, music meeting

Zacznijmy od tego, że jest to wydarzenie kulturalne skupiające się wokół międzynarodowej muzyki. A może raczej wielu narodowych? Na scenie prezentują się muzycy z przeróżnych krajów od Holandii i Wielkiej Brytanii zaczynając, przez Stany Zjednoczone, Chiny, Brazylię, na Madagaskarze i Ghanie kończąc. Oczywiście to tylko kila przykładów. Scen jak kilka, a impreza zaczyna się dość wcześnie. I przyznajcie, ile razy mieliście okazję posłuchać afrykańskiego muzyka grającego na tradycyjnym instrumencie, a godzinkę póżniej szaleć pod sceną w takt jazzowych kawałków? 



Festiwal ma dość alternatywny charakter, przez co go tak uwielbiam. Poza scenami na terenie parku rozstawione są również budki z cateringiem głównie azjatyckich lokalnych knajpek, stragany z powłóczystymi, kolorowymi sukienkami, etniczną biżuterią, kostiumami do tańca brzucha itp. Gdzie spojrzeć ludzie porozkładali na trawie koce i krzesła. Niczym jeden wielki piknik! Dodatkowej nutki niecodzienności dodaje sposób ubierania się wielu odwiedzających imprezę. Wszędzie w koło sukienki i bluzki boho, hippisowski styl w przeróżnych wydaniach. Sama nie wiedziałam, gdzie mam patrzeć! ;)

Jeszcze Was nie przekanałam, że Music Meeting jest rewelacyjnym wydarzeniem? To może rzućcie okiem na filmik promujący tegoroczną edycję i... planujcie już przyjazd do Nijmegen na maj przyszłego roku ;)



*** Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony organizatora www.musicmeeting.nl/ ***

wtorek, 21 maja 2013

Eurozapędy w śpiewaniu

Oglądaliście w weekend Eurowizję? My trzymaliśmy kciuki za Anouk, reprezentującą na konkursie Holandię. A czy Polska wogóle brała udział w tym roku? W internecie nie doszukałam się żadnych propozycji... 

Wracając do Anouk. Piosenka bardzo przypadła mi do gustu. Taka delikatna, troszkę retro, odrobinę melancholijna. No jak nic, nucę ją sobie pod nosem już od paru dni. Anouk zresztą jest moją ulubioną holenderską piosenkarką. Ale nie zagalopujmy się z tym melancholizmem. Tak po prawdzie, to piosenka, z którą wystąpiła na Eurowizji niczym nie przypomina jej muzyczny dorobek. Na codzień śpiewa zupełnie inaczej. Bardziej rockowo, drapieżnie, jak silna, niezależna kobieta. I co najlepsze - zawsze po angielsku! Chyba dlatego z miejsca ją polubiłam. Artystka już dawno temu odmówiła śpiewania w swoim ojczystym języku. Zresztą sami porównajcie ;)

Piosenka "Birds" z konkursu Eurowizji

"Sacrifice" w wersji koncertowej

Choć wystawiając jedną z lepszych i popularniejszych piosenkarek wszyscy po cichu liczyli na miejsce w pierwszej piątce przynajmniej, nie wygraliśmy tym razem. Anouk zajęła 9. miejsce, co i tak jest dość satysfakcjonującym wynikim. Ostatecznie Holandia nie mogła zakwalifikować się do finału od 9 lat. Nagle duma w Holendrzach odżyła. 

A jak Holendrzy generalnie zapartują się na Konkurs Piosenki Eurowizji? Coż... dość podobnie jak Polacy. Nikt nie traktuje tego na serio i z przymrużeniem oka komentują, że to tandeta, że wygrywają zazwyczaj chwytliwe pioseneczki wątpliwej jakości. Ale w momencie, kiedy ktoś z ich kraju kwalifikuje się do finału, a już nie mówiąc o zajmowaniu wysokich pozycji, czy zwycięstwie, nagle wszystkich ogarnia szaleństwo i obrastają w piórka. "Patrzecie jacy zajefajni jesteśmy! Pobiliśmy te nędzne piosenkarzyny z Europy Wschodniej"... Kiedy Holandia staje na podium, cały konkurs jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestaje być żenujący. Nie ma kompromitacji. Jest chwała i oklaski ;)

Z drugiej strony czego tu się spodziewać można było przeglądając propozycje z jakimi Holandia wystapiła w ostatniej dekadzie... ;)


sobota, 18 maja 2013

Mała terrorystka

Obudziłam się w środku nocy ściśnięta jak sardynka. Z jednej strony Maurycy przez sen próbuje się we mnie wtulać, z drugiej kot. Rozwalony na pół łóżka w poprzek, śpi na plecach niczym człowiek, z łapami w górze i radośnie pochrapuje. Próbuję szturchnąć ją łakciem, ani drgnie... Leżę tak pomiędzy tymi dwoma żywymi grzejnikami. Trochę mi gorąco. Ktoś tu będzie musiał się ewakuować i napewno nie będę to ja!

Ostatnio wspomniałam Wam, że po naszym Kurniku znów buszuje małe, kudłate zwierzątko. Sloebertje mieszka z nami od niedawna, ale już przejęła kontrolę nam naszymi czterema kątami. Nie mam nic przeciwko tej dyktaturze, bo wierzę, że byłyśmy sobie przeznaczone. Jak to? A to wszystko Wam opowiem.

kot, cat

Po stracie przesłodkiego Hank'a uznaliśmy, że bez kota to my już nie chcemy mieszkać. Zaczęłam na nowo niemal co wieczór przed pójściem spać przeglądać stronę facebook'a "naszego" schroniska. Po pewnym czasie znałam już chyba większość kocich rezydentów i ich historię. Przeżywałam kolejne wzmianki o nich i cieszyłam się, kiedy któryś z Długoterminowych Mieszkańców znajdywał nowych właścicieli i ciepły dom. Moją uwagę w szczególności zwróciła czarno-biała kotka o imieniu Sloebertje. Zakochałam się w jej zdjęciu od pierwszego wejrzenia. Czarny łepek z białą brodą, białymi wąsami i rzęsami i kilkoma białymi włoskami między oczętami. 

Po paru tygodniach nie mogłam więcej znaleźć jej zdjęcia, więc założyłam, że ktoś ją przygarnął. W końcu nadszedł ten dzień, kiedy wybraliśmy się znów do schroniska. Chodząc od kojca do kojca, bawiąc się z kotami, na dobre utknęliśmy w jednym, gdzie pewne wielkie kocisko od pierwszej sekundy przylgnęło do nas i żebrało o głaskanie i zabawę. Bardzo słodkie i przymilne ten futrzak był, ale inne koty trzymał na dystans. Kiedy próbowały się do nas zbliżyć, zaczynał fuczeć i je odganiać. 
- I co, macie już jakiegoś faworyta? - weszła do pokoju dziewczyna pracująca w schronisku.
- Ten kot jest przesłodki! Bardzo nam się podoba. Jak się nazywa?
- Zobaczmy... - dziewczyna sprawdziła koci chip - Sloebertje.
- TO jest Sloebertje???? - rozbłysły nam się oczy - Myśleliśmy, że to kocur, patrząc na jej rozmiary. Bierzemy!

I tak, ku uciesze innych kotów z jej kojca, które ponoć przez ostatnie 2-3 miesiące terroryzowała, Sloebertje wróciła z nami do Nijmegen. Kiedy wypuściłam ją z Przenośnego Domku, momentalnie ruszyła na zwiad i obwąchiwanie nowej posiadłości. Zeskanowała nosem każdy kąt, każdy mebel i dopiero, gdy obwąchała również balkon sąsiadów (przecisnęła się między murem a ekranem dzielącym nasze dwa balkony), wyciągnęła się na całej długości w słońcu i oddała relaksowi. To niesamowite jak zaaklimatyzowała się i poczuła pewnie i bezpiecznie, już po... 15 minutach :D

Teraz włada naszym Kurnikiem, wypatruje przez okno gołębi, bo na balkon sama ma zakaz wstępu (raz była gotowa skoczyć za ptakiem, który się do nas przybłąkał, ale złapałam ją w czas i ptaka pogoniłam). Uwielbia się przytulać i głaskać, przy każdej mojej wizycie w kuchni domaga się jedzenia (trzeba jej diety pilnować, bo jak na kotkę to i tak już jest sporych rozmiarów). Śpi najchętniej na plecach w łapkami w górze (i chrapie od czasu do czasu), albo na naszych brzuchach. Rasowy z niej łowca i wszystkie zabawki zdążyła już poniszczyć... patyki z pacynkami już połamane, mysz straciła ogon... piłeczki tylko są w całości. Prawdopodobnie dlatego, że wpadły pod kanapę i nie może ich dosięgnąć ;)

kot, cat
Ktoś mi chyba próbuje chłopaka odbić ;)
kot
Ulubiona pozycja Sloebers
Ach rozpisałam się, ale cóź tu kryć - kocham tego sierściucha! Zastanawia Was może co oznacza jej imię? To zdrobnienie od "sloeber" czyli... hmm... nie tyle żebraka, ale takiego biedaczyska, które zawsze wysępi coś małego od znajomych, np. papierosa, czy piwo. Imię jak ulał pasuje do tej małej paskudy ;)


niedziela, 12 maja 2013

The biggest village in the world

Ahh, long weekend. We decided to use this beautiful free time and have a oneday city-break... in a village. And though we were not surrounded with farm animals and idyllic landscape (rather the opposite... lovely old tenement houses, palaces, skyscrapers), I'll allow myself to be a bit sharp-tongued because of the historical facts.

The Hague, because that's the place I'm talking about, didn't officialy get the city rights. Neverthless it had a lot of city privileges since ages. True, in 1810 Napoleon gave The Hague a right to this title, but it was in a way an afterthought. In 1798 the tradition of giving city rights was officially abolished, so the generous gift from Napoleon was rather symbolic. Teases (including me) like to point it out and joke that the Dutch parliament, the monarch and the International Court of Justice are based in a village ;)

Hague
Skyscrapers with the following ministries: M. of education, culture and sciene (the white "sail"), M. of health (the blue-oragne "houses"), M. of justice (red brick) and M. of the interior (white) as a backgroud of the square Plein
We didn't have too much time for visiting and we really don't like to rush. That's why we skipped the museums (Mauritshuis was closed anyway because of the renovation), Madurodam (other words: The Netherlands in minature) and the most popular beach resort in the country Scheveningen. Instead we walked around the city the whole day. Of course we got lost somewhere on a way, but that's already our tradition. I actually believe, that's the best way to discover the coolest places and to get to know the city. 


the hague
Binnenhof
hague
Het Torentje (meaning "The Little Tower") - an office of the prime minister ;)
hague, binnenhof
Knight's Hall  on a courtyard
We started our stroll from the  Binnenhof and followed a direction of the Old Town. Passing by fancy, luxury boutiques sixteenth-century church Grote Kerk, cute oldschool trams and cafes and terraces filled with people, suddenly we've got lost. Wandering between small streets, quite unexpectedly we found a house where Spinoza lived! And from there, there's only few steps to get to China Town. 


House of Spinoza



The biggest and most famous attractions of the Hague were still waiting for us: the Royal Palace, the palace garden and the Palace of Peace, where the International Court of Justice is based. We didn't meet Maxima ;) but on a way to Vredespaleis, somewhere between many embassies and consulates we found the cutes square. Very sunny Anna Pavlovna's Square surrounded with tenement houses and white-blooming trees with few tables standing in a middel (a terrace of one of cafes). We had to stop there for a small white beer and to pose next to a statue of the Great Princess of Russia and the Queen of the Netherlands.

Royal Palace in the Hague
Anna Pavlovna's Square 

Palace of Peace
Moi and my new pal queen Anna Pavlovna

Not bad for a village ;)

Największa wieś świata

Korzystając z długiego weekendu, wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę... na wieś. I choć nie towarzyszyły nas swojskie zapachy i sielankowe wiejskie widoki (wręcz przeciwnie... piękne kamieniczki, pałace i wieżowce), pozwolę sobie na tą zgryźliwość, powołując się na historię.

Haga, bo o niej właśnie mowa, nigdy nie otrzymała oficjalnych praw miejskich. Mimo to już od wieków przysługiwały jej szczególne przywileje, dostępne jedynie miastom. Co prawda w 1810 roku Napoleon nadał Hadze prawo do tegoż tytułu, jednak była to już przysłowiowa musztarda po obiedzie. W 1798 zniesiono tradycję nadawania praw miejskich, więc ten jakże hojny dar od Napoleona ma tak naprawdę wymiar symboliczny. Złośliwcy zatem (w tym ja) żartują, że holenderski parlament, monarcha oraz Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości obradują we wsi ;)

Haga
Wieżowce, w których mieszczą się kolejno od lewej ministerstwa: edukacji, kultury i nauki (biały "żagiel"), zdrowia (pomarańczowo-niebieskie "domki"), sprawiedliwości (czerwona cegła) oraz spraw wewnętrznych (biały) stanowiące tło haskiego placu Plein
Czasu szczególnie dużo na zwiedzanie nie mieliśmy i nie lubimy się spieszyć. Dlatego też odpuściliśmy sobie wszelkie muzea (zresztą Mauritshuis i tak jest zamknięty na czas remontu), Madurodam (czyli Holandia w miniaturze) oraz najpopularniejszy kurort w kraju, Scheveningen. Zamiast tego cały dzień spacerowaliśmy po mieście. Oczywiście zgubiliśmy się gdzieś po drodze, ale to też część już naszej tradycji. Zresztą wierzę, że w ten sposób odkrywa się najfajniejsze zaułki i najlepiej poznaje miasto. 


Binnenhof
Het Torentje (czyli "Wieżyczka") - biuro ministra ;)
Sala Rycerska na dziedzińcu wewnętrznym
Spacer zaczęliśmy od Binnenhof i obraliśmy kierunek w stronę Starego Miasta. Mijając luksusowe butiki, XVI-wieczny kościół Grote Kerk, urocze oldschoolowe tramwaje i zapełnione ludźmi ogródki kawiarniane, nagle straciliśmy orientację i drogę. Błądząc po uliczkach całkowicie przypadkowo trafiliśmy pod dom, w którym żył Spinoza! A stamtąd już tylko parę kroków dzieliło nas od China Town. 


Dom Spinozy


Przed nami jeszcze jedne z największych zabytków i atrakcji Hagi: Pałac Królewski, ogród pałacowy i Pałac Pokoju, w którym miesci się siedziba Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Maximy co prawda nigdzie nie spotkaliśmy ;) ale po drodze do Vredespaleis, gdzieś pomiędzy kolejnymi ambasadami i konsulatami, wyłonił się przed nami skąpany w słońcu uroczy placyk. Plac Anny Pawłowny (Romanowej) otoczony kamieniczkami i obsypanymi białym kwieciem drzewkami, na którego środku poustawiano stoliki jednej z knajpek. Musieliśmy się zatrzymać na małe piwko i zapozować u boku posągu Wielkiej Księżnej Rosji i Królowej Holandii ;)

Pałac Króloweski w Hadze
Plac Anny Pawłowny 

Pałac Pokoju
Moi i moja nowa kumpela, królowa Anna Pawłowna

Jak na jedną wieś, to całkiem nieźle ta Haga wypadła ;)

środa, 8 maja 2013

Co się stało z Wielkim Ptakiem?

- Czuję się trochę jak Wielki Ptak z Ulicy Sezamkowej - zażartowałam pewnego zimowego wieczoru, odziana w żółto-musztardowy płaszczyk.
- Czemu? - popatrzył na mnie ze zdziwieniem Maurycy.
Jak słowo daję... czy my znowu mamy jeden z tym momentów, kiedy wydaje mi się, że wychowaliśmy się na dwóch kompletnie różnych planetach?...
- Jak to czemu?... Hello, nie widzisz koloru mojego plaszcza? - poczyłam się lekko zdezorientowana.
- No widzę. Żółty jest.
- A jaki kolor ma Wielki Ptak?
- Niebieski!
Przysięgam, że nie wiedziałam czy on znowu ze mnie  żartuje, czy Holandia rzeczywiście jest jakąś odrębną planetą.

Źródło: sesamstraatblog.files.wordpress.com

Jak się okazało, nie żartował. W Holandii producenci "Ulicy Sezamkowej" już od momentu wejścia programu na ekrany wprowadzili parę zmian i dodali kilka własnych postaci. I tak między innymi Wielki Ptak stał się niebieski. Co więcej dostał też nowe imię. Holenderskie dzieci znają go jako Pino! 

W pewnym momencie, gdy oryginalna "Ulica Sezamkowa" dotarła na holenderskie market, ubarwienie piór ptaka zaczęło wprowadzać zamieszanie i dezorientację. Jak ta sama postać może być jednocześnie żółty i niebieski? Producenci rozwiązali problem tłumacząc, że Pino to niderlandzki kuzyn Wielkiego Ptaka. Sam Wielki Ptak nazwany w Holandii został Neef Jan, czyli Kuzyn Jan (z odległej Anglii rzecz jasna ;)).

Źródło: sesamstraatblog.files.wordpress.com

Kolejny przykład tego, że Holendrzy lubią robić i nazywać wszystko po swojemu ;)

What happened to Big Bird?

- I feel a bit like I'm the Big Bird from Sesame Street - I joked wearing my yellow-mustard color coat on a winterish evening.
- Why? - Maurice looked at me totally confused.
I sware... Are we having again one of these moments, when I feel like we grew up on two completly different planets?...
- What do you mean why?... Haven't you somehow notice the superbright color of my coat? - now I was confused.
- Yeah I see it. It's yellow.
- And what's the color of the Big Bird?
- Blue!
I had now idea if he's joking again trying to fool me or was it a proof the we actually did grew up on different planets. It appeared that the Netherlands is indeed a separate planet. 

Source: sesamstraatblog.files.wordpress.com

It turned out, that he was not joking. When the show came to the Netherlands for the first time, the producers decided to make some changes and also add few characters. And that's how Big Bird became blue. He even got a new name. Dutch children know him as Pino!

In some point the original "Sesame Street"reached Dutch market. And then the whole confusement started. How come the bird's feathers are different color? How the same character can look so different at the same time? Something's clearly wrong. Luckily the producers came with a simple and great solution. They explained that Pino is a Dutch cousin of Big Bird. The yellow fellow also got a new nickname: Neef Jan (Cousin John... from England obviously).

Source: sesamstraatblog.files.wordpress.com

That'\s just another proof that the Dutch like to do and call things their own way ;)

niedziela, 5 maja 2013

Miesiąc majówkowy

Zatem nadszedł maj. A w raz z majem nowy król na tronie (o czym przeczytać możecie w moim artykule dla Magazynu Polonia), ciepłe słoneczne dni i znów tupot czterech łapek w naszym mieszkaniu. Po naszym niedawnym zwierzęco-rodzinnym dramacie i bolesną koniecznością pożegnania się z Hankiem, nie poddaliśmy się. Odczekaliśmy dwa miesiące kociej żałoby, dogadaliśmy się ze schroniskiem, że kolejnego zwierzaka będziemy mogli wziąć za darmo i od wczoraj po Kurniku panoszy się znów zabawny sierściuszek. Tym razem jednak trochę młodszy i kotka. Ale o Sloebertje już wkrótce. 

Wracając do tematu majówkowego. Jak się Wam udał długi weekend? My nie poszaleliśmy. W Holandii nie obchodzi się 1 maja (o 3 już nawet nie wspominając). Świętami są natomiast 4 i 5 maja, kiedy to obchodzi się Dzień Pamięci Poległych w czasie II Wojny  Światowej oraz Dzień Wyzwolenia. Żaden z tych dni natomiast nie jest wolny... O przepraszam: 5 maja raz na cztery lata jest dniem wolnym od pracy, tak jak w tym roku. Szkoda tylko, że wypadł w niedzielę... 

Nie oznacza to jednak braku majówki w tym kraju. Powiedziałabym, że miesiąc ten jest chyba jednym z ulubionych wśród Holendrów. Co drugi tydzień wypada jakieś święto. I tak:
  • 30 kwietnia - Koninginnedag, Dzień Królowej. Ok, co prawda to jeszcze kwiecień, ale tak naprawdę jego ostatni dzień. Jedną nogą stoimy już w maju ;)
  • 9 maja - Hemelvaart, czyli Wniebowstąpienie skutkuje wolnym czwartkiem, a co za tym idzie dla wielu Holendrów 4 dniowym weekendem w przyszłym tygodniu
  • 19 i 20 maja - Pinksteren, czyli Zielone Świątki, również wydłużają nam weekend
Żeby tego mało było, maj jest oficjalnie początkiem sezonu festiwali, koncerów i imprez plenerowych i zapełnionych ogródków kawiarnianych. W ciepłe słoneczne dni wszyscy chętnie imprezują, szczególnie że okazje ku temu są. Każdemu świętu towarzyszą jakieś festiwale, m.in. Oranjepop, Pinkpop, Music Meeting itd. 

Dzieciaki mają dodatkową gratkę, ponieważ cały pierwszy tydzień maja to tak zwane meivakantie. Wiosenne ferie... czemu nie?

W przyszłym tygodniu planujemy z Maurycym jednodniową wycieczkę krajoznawczą. Oznacza to, że do naszej wycieczkowej mapy po Holandii dodamy kolejne miasto, ale jakie to zobaczycie dopiero za tydzień ;) 

May holiday season


So here it is. May has come. And with the new month few changes have come as well. Starting with the new king, warmer sunny days and a sound of four fluffy paws in our house. After our personal pet drama not that long time ago and painful goodbye with our beloved Hankie, we didn't give up. We waited two months of cat-mourning, we made a deal with the animal shelter that we're not gonna have to pay for a next cat and so, since yesterday there's a funny furry creature living with us again. This time it's a younger female cat. Soon you're gonna read more about Sloebertje.

Back to May holiday topic. Did you have a nice weekend? In the Netherlands 4th and 5th May are the national holidays: Memorial Day for victims of II WO and Liberation Day. The second one is a day off once in 4 years, but this year it's Sunday... yey, lucky us...

I'd bet that May is probably the favorite month among Dutch people. Why? Because every second week there's some holiday:
  • 30th April - Koninginnedag. Ok, it's still April, but already the last day so we're almost in May ;)
  • 9th May - Hemelvaart, which happens to be on Thursday this year. For most Dutchies it means four days of weeknd.
  • 19th i 20th May - Pinksteren, also making the weekend longer
That not all! May is an official beginning of festival season! There's lots of parties, concerts and the terraces on squares are getting full and vivid. With these warmer days everyone is getting in mood for going out and there's quite some ocasions for it. Next to most of the holidyas there are some music festivals like Oranjepop, Pinkpop, Music Meeting etc

Kids have more fun since the first week of May is off. It's called meivakantie. Spring break?... Why not!

This week we're also planning to go with Maurice for a one-day trip and discover another Dutch city. Soon you'll see which one ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...