Leżę sobie wyciągnięta na całą długość i szerokość łóżka. "Jeszcze dwie minutki i zwlekę się, żeby zrobić tej paskudzie kanapki do pracy"- myślę sobie. W koło ciemność i cisza. Nagle z błogiej pół-drzemki wyrywa mnie niespodziewany, donośny huk. Z wrażenie aż podskoczyłam: "Niemcy zaś atakują, czy jak?!"
- Słyszałeś to? - lecę do łazienki, żeby poinformować Mauryca.
- Co? - wygląda spod prysznica
- Nie żartuj, że tego wybuchu nie słyszałeś! - patrzę z niedowierzaniem, choć w sumie mógł nie dosłyszeć... pod prysznicem, z wentylacją na maksa... świat mógłby się zawalić, a w tej łazience i tak nie byłoby słychać.
- Pewnie wyburzają Super de Boer (zamknięty od pół roku supermarket koło naszego bloku, rzeczywiście czekający do rozbiórki).
- O siódmej rano? Bóg ich do reszty opuścił, żeby o tej porze się tak zabawiać?...
Lecę sprawdzić do salonu. Hmm... Budynek jak stał tak stoi i bynajmniej nic się wokół niego nie dzieje. Nie, to nie to. Hasał nadal wyraźnie słychać i ewidentnie dochodzi z północy. Lecę z powrotem do sypialni. Odchylam roletę, a tam...
Zdjęcie zrobione godzinę później, kiedy zaczęło się rozjaśniać, bo w momencie wybuchu było jeszcze ciemno jak w dupie... |
- Kochanieeee - zaglądam znów do łazienki - to nie supermarket... to ELEKTROWNIA.
- Cooo?! Włączaj telewizje!!
Tak właśnie moi Drodzy. Eksplozja w elektrowni dzisiejszego poranka brutalnie wyrwała mnie z objęć Morfeusza i w parę sekund postawiła na równe nogi. Wkrótce po tym z radia i internetowego serwisu informacyjnego dowiedziałam się (tak, tak... zrozumiałam po holendersku! Też jestem z siebie dumna), że był to wybuch w kotłowni, a wielka chmura dymu uchodząca z elektrowni, to na szczęście jedynie para. Również nikt spośród 7 obecnych w tym czasie pracowników nie ucierpiał. Zalecono pozamykać okna i drzwi, a śluzę na kanale nieopodal elektrowni zamknięto na jakiś czas.
Ach co za uroczy poranek. Zaaferowana całym zajściem skakałam od okna do laptopa, żeby dowiedzieć się co się dzieje, przez co zapomniałam zjeść śniadania i wyszłam grupo spóźniona do szkoły. W pośpiechu złapałam pierwszy lepszy rower (mamy dwa), kompletnie zapomniawszy, że w przednim kole było już mało powietrza. Do szkoły dotarłam, ale w drodze powrotnej, już po kilkuset metrach zabrakło mi już powietrza w dętce i z wzorcowym flakiem musiałam maszerować połowę drogi z uniwersytetu na dworzec. Taszcząc ostatkiem sił (brak śniadania się odezwał) tego wraka za sobą. Przecież go nie porzucę gdzieś przy drodze! Z tego też powodu uciekł mi pociąg i spóźniłam się do pracy.
Jak to Maurycy pięknie określił: "Ciekawość to pierwszy stopień do piekła". I choć do piekła to mi w dzisiejszym dni daleeeeeko, ale zdecydowanie był on męczący/irytujący/rozczarowujący. A wszystko przez durną ciekawość eksplozją w sąsiedztwie.
Wracając do domu przyglądałam się z pociągu elektrowni. Zresztą nie ja jedna. Para przestała już uchodzić, ale dziurę wywaliło jak się patrzy... Nawet taka ślepota jak ja bez okularów bez problemu mogła się dopatrzeć.
Źródło: nu.nl |
normalnie przerażająco wygląda ta dziura..:-o
OdpowiedzUsuńaaa i miałąm jeszcze dodać...dobrze, ze był tylko wybuchowy, a nie był odlotowy...:-D
OdpowiedzUsuńOt co :) Ważne, że poza szybami (bynajmniej nie u mnie) i częścią elewacji nic nie wyleciało :D
Usuńwow!!! to ci wrazenia!!!
OdpowiedzUsuńNo to ładnie :] Mnie może wyrważ ze snu tylku upadek samolotu (tfu-tfu) :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
To lepiej śpij spokojnie dalej ;)
Usuńdobrze ze nic nikomu sie nie stalo... co za dzien.....pozdrawiam
OdpowiedzUsuńReasumując, miałaś dość wybuchowy poranek;)
OdpowiedzUsuńNo prawie jak Czarnobyl, ale na szczęście prawie robi "wielką:" różnicę. Widać,że na nudę w tej Holandii to nie można narzekać:)
OdpowiedzUsuń