piątek, 17 sierpnia 2012

Kurnikowe pole walki

Od przeprowadzki minęły już ohoo 4 miesiące. Kurnik nabrał już kształtów i funkcjonalności (nie nabrał natomiast kolorów, bo wciąż dominują drewniany beż i biel) i czujemy się w nim przytulnie. W końcu możemy bez przeszkód powiedzieć, że to nasz Dom. 

Nie wszystko jednak jeszcze skończone, oj nie. Okap dalej leży na kuchennej podłodze pod oknem, zasłony zalegają na biurku (od dwóch dni, kiedy to owo biurko się pojawiło... wcześniej zasłony okupowały deskę do prasowania na przemian z suszarką do prania). Szyny do ich powieszenia choć zamontowaliśmy jeszcze przed wyjazdem na wakacje, wymagają haczyków (które GDZIEŚ są, ale owe gdzieś jest bliżej niezidentyfikowane) i dodatkowego wzmocnienia. Ojj jak się Maurycy gotował w środku przykręcając to cholerstwo do sufitu... na 5 wywierconych otworów 4 trafiły w metal. Generalnie na sam dźwięk słowa klussen, czyli hmm... złotorączkowanie, oboje dostajemy już gęsiej skórki i nagłego wzrostu ciśnienia. Nie mniej jednak wszystko spokojnie, powoli dotrzemy kiedyś do celu. Zresztą nie my jedni, bo odgłos wiertarki wciąż regularnie rozbrzmiewa w naszym budynku. 

Ja natomiast, obok skręcania możliwych nabytków z Ikei, od tygodni (jak nie miesięcy) buszuję po sieci wyszukując kolejnych zdobyczy. Idealny stół kuchenny, który upolowałam na Marktplaats (odpowiednik polskiego Gumtree) stał się punktem odniesienia do ostatniego potrzebnego nam mebla, stolika/otwartej szafki... najprościej to chyba ujmując: bufetu. Dodatkowej przestrzeni płasko/schowkowej w kuchni. I za cholerę znaleźć nie mogę. Mam tylko dwa kryteria: kolorystycznie pasujący i nie za drogi (bośmy biedni przecież, nie?). Już, już wypatrzyłam idealny, nawet mniejsza już z ceną, przebolałabym, ale... za cholerę się na długość nie zmieści. Chyba, że lodówkę eksmitujemy na balkon. 

W całym tym poszukiwaniowym bałaganie i rozczarowaniu jedna rzecz wyszła mi na dobre. Po tygodniach przeglądania holenderskich stron sklepów internetowych i ogłoszeń prywatnych, niemal do perfekcji opanowałam słownictwo z zakresu wyposażenia! Bez mrugnięcia okiem rozróżniam nazwy chyba z 10 odmian szaf i szafek, różnorakich stołów, stolików, regałów, półek, domowych sprzętów i tekstyliów. Noo... chyba powinnam zacząć szukać pracy w tej branży ;)

3 komentarze:

  1. o jak tak tez mialam - przy urzadzaniu sie(zakupach:) mozna podlapac wiele slowek :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to... wczoraj jak się przyznałam kasjerce w supermarkecie, że się dopiero uczę języka, zaczęłam mnie przepytywać z różnych produktów, jednocześnie kasując moje zakupy :D

      Usuń
    2. fajnie z jej strony, ja też często rozmawiam z sąsiadami i oni uczą mnie nowych pojęć, czy zwrtó - zwłaszcza tych potocznych :]
      życze powodzenia w poszukiwaniu
      pozdrawiam

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...