Znów nadeszła ta pora... Środek jesieni. Idealny czas na wycieczkę do lasu i kasztanobranie. Moment, kiedy to las mieszany prezentuje się najpiękniej. I apetycznie. Podczas, gdy moi rodzice przeczesują polskie polany w poszukiwaniu grzybów, my z Maurycem schodzimy z leśnych ścieżek zbierając jadalne kasztany.
Jakież to uzależniające... wypatrzysz przy drodze jedną ładną kolczastą kulę wypełnioną lśniącymi, brązowymi smakołykami. Parę kroków dalej widać kolejne. I tak zanim się obejrzysz, stoisz w kupie liści parę metrów od ścieżki z kieszeniami wypełnionymi po brzegi. I tak daleko nam do holenderskich dzieciaków, które biegły z pełnymi reklamówkami. Potem przez resztę spaceru łuskaliśmy nasze kasztanki niczym wiewiórki i chrupaliśmy ze smakiem. Teraz posotało mi tylko zdecydować, co zrobić z całym koszykiem jadalnych kasztanów... Jakieś sugestie, sprawdzone przepisy?
W ten weekend świętowaliśmy moją trzecią rocznicę zamieszkania w Holandii. Ach, ależ ten czas leci. Trzy lata zmiany, postępów, wielu irytacji, ale przede wszystkim trzy wspaniałe lata szczęśliwego odkrywania naszej Nibylandii ręka w rękę. Postanowiliśmy uczcić tą małą rocznicę, wracając w miejsce, które odwiedziliśmy tuż po moim przyjeździe w 2011 roku. Wybraliśmy się na leśny spacer po Duivelsberg.
To jedno z wyższych wzniesień w okolicy stanowi zarazem rezerwat przyrody. Nieraz lubimy chodzić po tamtejszym lesie, który jest tak tłumie odwiedzany, że momentami ma się wrażenie, jakby było się conajwyżej w parku. Mimo to, łatwo odnaleźć tam spokój i poobcować z naturą. Szczególnie jesień to fantastyczny moment na spacer po Duivelsberg ze względu na liczne drzewa kasztanowe. Na ściółce równo ściele się wtedy kolczasty dywanik upstrzony jadalnymi kasztanami.
Jednak to nie kasztany były tym razem głównym powodem naszej wizyty. W środku lasu, na wzgórzu, nie daleko punktu widokowego stoi osamotniony dom. To rewelacyjna restauracja serwująca niemal wyłącznie naleśniki! Ale cóż to za naleśniki... jeden taki placek z łatwością stanowi solidny posiłek. Idealne na sycący lunch. Byliśmy w tym miejscy wcześniej tylko raz... podczas mojej pierwszej wizyty na Duivelsberg. Naleśniki serwowane tutaj są naprawdę grzechu warte... nic dziwnego, skoro restauracja znajduje się na "diabelskiej górze" ;)
W ten weekend świętowaliśmy moją trzecią rocznicę zamieszkania w Holandii. Ach, ależ ten czas leci. Trzy lata zmiany, postępów, wielu irytacji, ale przede wszystkim trzy wspaniałe lata szczęśliwego odkrywania naszej Nibylandii ręka w rękę. Postanowiliśmy uczcić tą małą rocznicę, wracając w miejsce, które odwiedziliśmy tuż po moim przyjeździe w 2011 roku. Wybraliśmy się na leśny spacer po Duivelsberg.
To jedno z wyższych wzniesień w okolicy stanowi zarazem rezerwat przyrody. Nieraz lubimy chodzić po tamtejszym lesie, który jest tak tłumie odwiedzany, że momentami ma się wrażenie, jakby było się conajwyżej w parku. Mimo to, łatwo odnaleźć tam spokój i poobcować z naturą. Szczególnie jesień to fantastyczny moment na spacer po Duivelsberg ze względu na liczne drzewa kasztanowe. Na ściółce równo ściele się wtedy kolczasty dywanik upstrzony jadalnymi kasztanami.
Jednak to nie kasztany były tym razem głównym powodem naszej wizyty. W środku lasu, na wzgórzu, nie daleko punktu widokowego stoi osamotniony dom. To rewelacyjna restauracja serwująca niemal wyłącznie naleśniki! Ale cóż to za naleśniki... jeden taki placek z łatwością stanowi solidny posiłek. Idealne na sycący lunch. Byliśmy w tym miejscy wcześniej tylko raz... podczas mojej pierwszej wizyty na Duivelsberg. Naleśniki serwowane tutaj są naprawdę grzechu warte... nic dziwnego, skoro restauracja znajduje się na "diabelskiej górze" ;)
Naleśnik ze świeżą rzerzuchą, wędzonym łososiem i serkiem ziołowym... pychota! |
Wybór Maurycego: naleśnik z cebulą, boczkiem i francuskim serem. Prawie jak quiche lorraine ;) |
natnij krzyzyk na kazdym kasztanie, wloz do kominka/pieca, poczekaj az sie upieka (uwazaj, bo strzelaja) i gotowe! Sa przepyszne!
OdpowiedzUsuńOh super! Dzięki... będę dziś piekła :)
Usuńzapomnialal napisac, ze trzeba posolic ;) i przypomnialo mi sie, ze we Francji bardzo poularny jest crème de marrons, cos a la mus... przeprzepyszny!
UsuńW samą porę, bo właśnie w piekarniku siedzą. Właśnie ten creme de marron mi po głowie chodził. Gdzieś chyba raz próbowałam....
Usuńojoj...to ja tego z łososiem poproszę....fajne miejsce..;)
OdpowiedzUsuńCzemu w PL niema takich kasztanów :(
OdpowiedzUsuńZupa chmielowa,pasuje :)
Muszę u mnie w okolicy poszukać, bo narobiłaś mi smaku :) We Francji robią dobrą konfiturę z kasztanów, fajna, bo mało słodka. A tu masz co nieco o przyrządzaniu: http://www.jak-to-zrobic.pl/index.php/a/3/b/6/c/33/d/90/id/1103 Pozdrawiam, Bogna
OdpowiedzUsuńDzięki! Przestudiowałam zawartość linka i już wiem co robic ;) Ależ mam smaka na tą pastę ;)
UsuńPozwolilam sobie zajrzec, swietna strona!
UsuńŚwietnie, najpierw wywołałaś prawie zapomniane wspomnienia z dzieciństwa, jak jako mały brzdąc chodziło się z kieszeniami kasztanów i żołędzi, aby później z nich robić ludziki, koniki i całe zoo. Potem kusiłaś żarełkiem z knajpki na „Diabelskiej Górze”, aż ślinka leci… eh, a tu kasztanów nie ma, przyjdzie się zadowolić zwykłymi naleśnikami z dżemem, albo białym serkiem! Fajny artykuł, gratuluje 3 rocznicy pobytu na emigracji i pozdrawiam z innego zakątka świata - z Anglii.
OdpowiedzUsuńOj niedobra ja ;) Nawet nie spodziewałam się, że nie ma kasztanów na Wyspach. Na pocieszenie mają tam lemon curd ;) Mniaaam.
UsuńDziękuję i pozdrawiam również!
Jadalne kasztany! Dzięki Twojemu wpisowi dowiedziałam się, że te "inne" kasztany są jadalne. Mijałam je często na spacerze i przypominały mi nieco orzeszki, więc jest bardzo szczęśliwa, że będę mogła ich spróbować. A co do restauracji to dziękuję za polecenie, nalesniki wyglądają pysznie i będąc w pobliżu na pewno tam zajdziemy.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie,
Ania S
No to teraz będziesz mogła się zajadać ;) Mi bardzo posmakowały pieczone, Mauryc woli surowe, bardziej chrupiące. A naleśniki polecam polecam!
Usuń