czwartek, 28 listopada 2013

Amsterdamskie klimaty

W żadnym innym mieście nie czuję się aż tak jak turysta, jak w Amsterdamie. Nie bywam tam często (bo i potrzeby nie mam) i za każdym razem, gdy przemykam się wąskimi uliczkami lub po mostach nad kanałami czuję się jakbym miała na czole wypisane "nie stąd!". A już nie daj Boże, jeśli mam ze sobą aparat ;) Na szczęście stolica Holandii jest tak kosmopolitycznym i turystycznym miejscem, że bez trudu można się momentalnie wtopić w tłum zwiedzających. I już człowiek nie odstaje, już jest częścią jakiejś społeczności ;)

Holandia

gracht, canal in Amsterdam, Netherlands

Za każdym razem, gdy tam jesteśmy odnoszę wrażenie, że w centrum mijamy więcej turystów, przejezdnych i przyjezdnych niż samych Amsterdamczyków. Chciałoby się aż zapytać, czy tacy jeszcze istnieją... zamieszkujący miasto z dziada pradziada ;) Gdzieś tam muszą być. 

Muszę przyznać, że Amsterdam ma w sobie coś magicznego. Te wszystkie kanały, mosty, wąskie kamienice z białymi framugami... można się zapatrzeć, ale najlepiej robić to gdzieś na uboczu, przy spokojniejszych uliczkach. Inaczej grożą nam przypadkowe szturchnięcia, przepychający się tłum, szaleni rowerzyści i znienawidzone przez mnie skutery. 



Skupmy się na chwilę na zabudowie. Amsterdamskie kamienice są niezwykle charakterystyczne. Ciemna cegła, wielkie okna, białe obwódki i często geometryczne zwieńczenie fasady. Spacerując wzdłuż nich można zauważyć, że każdy budynek ma z przodu, u samego szczytu wystającę ramię z hakiem. Taki jakby mini żuraw. Konstrukcja ta służyła i wciąż służy do... transportu mebli! Holenderska zabudowa jest szczególnie znana z bardzą wąskich i stromych schodów. Wniesienie szafy, łóżka lub kanapy byłoby niemożliwe. Natomiast można je łatwo wnieść przez szerokie i wysokie okna ;)



Jedna rzecz jeszcze przyciąga zawsze naszą uwagę, jeśli chodzi o budownictwo w stolicy. Znacie ten problem, kiedy chcecie sfotografować jakiś budynek, ale na zdjęciu wychodzi jakby się walił? Krzywo stoi? Cóż, w Amsterdamie niekoniecznie jest to wina fotografa. Niektóre z kamienic stają niesamowicie krzywo ;)

Czy mi się w oczach mieni, czy środkowy budynek ma jakieś krzywe te okna?...
Te natomiast śmiało pochyla się do przodu, żeby zerkać na przechodniów ;)
Amsterdam jest zdecydowanie barwny, niebanalny i pełen życia. Tu nie można się chyba nudzić. Uwielbiam to wpadać, żeby pochodzić po mieście, posiedzieć w jednej z niezliczonych kawiarni lub barów. Jednak ten wszech ogarniający gwar i tłum w centrum dość skutecznie zniechęca mnie do zamieszkania tam. Może w innych częściach miasta byłoby całkiem fajnie, ale nie bezpośrednio w obrębie kanałów. Cóż, dla każdego liczy się coś innego ;)

poniedziałek, 18 listopada 2013

Normalna herbata i niewłaściwa kawa, czyli przewodnik po holenderskich napojach

Holendrzy uwielbiają kawę... Są zaraz po Skandynawach i Austriakach najbardziej kawopijnym narodem. Jeśli w biurze zepsuje się automat do kawy, wszyscy wpadają w panikę i osowiałość, a chaos bierze górę. Czasem zaczynają się też pielgrzymki na inne piętro biurowca ;) Oczywiście jest to zazwyczaj zwykła, czarna kawa. Żadnych udziwnień, upięknień czy innych fanaberii, jak na holenderską pragmatyczną modłę przystało. Napój ma być praktyczny i tyle. Stąd również herbata zwykle jest czarna. 

Brzmi nudno prawda? Okrooopnie... Aż mi się nie chce moich holenderskich gości pytać, czego by się napili, w obawie, że usłyszę takie usypiająco-dołujące zamówienie. Ale jest jeden mały szczególik, który zawsze wywołuje u mnie mały uśmiech. Mianowicie: nazewnictwo owych napojów. Holendrzy lubią wszystko nazywać po swojemu i najchętniej dobitnie. Dlatego też czarna herbata nazywana jest gewone thee (czyli normalną herbatą, co jeszcze jestem w stanie zrozumieć, bo w Polsce też się tak czasem mówi), a kawa z mlekiem... koffie verkeerd. Niewłaściwa kawa. 

Zła kawa czy chcesz taką specjalnie?
Już widzę oczyma wyobraźni, jak dawno, dawno temu pewien Holender, widząc jak inny dolewa do czarnego nektaru odrobinę mleka, złapał się za głowę i wykrzyknął: "Co ty wyprawiasz?! Źle tą kawę robisz. Toż to niewłaściwy sposób!". Tak jakoś się przyjęło i teraz każdy, kto lubi latte czuje się jak odmieniec i niedouczony dziwak, kiedy zamawia swoją "niewłaściwą kawę". Mleka mu się zachciało? Wstyd i hańba ;)

A propos zamawiania napojów. Na pierwszy rzut oka karta w knajpie może trochę dezorientować. Czym właściwie się różni sinaasappelsap od jus d'orange? I jedno i drugie znaczy sok pomarańczowy, zatem czemu cena taka różna? Odpowiedź jest bardzo prosta: jus d'orange to świeżo wyciskany sok z pomarańczy, podczas gdy ten drugi jest sokiem butelkowym (tudzież kartonowym). I po co te dziwne utrudnienia? Czyżby w języku holenderskim nie istaniało wyrażenie "świeżo wyciśnięty"? Ano pewnie, że istnieje... vers geperst. Ale można z czasem zauważyć wesołą zależność. Nawet jeśli w języku ojczystym istnieje właściwy odpowiednik, jeśli Holendrzy chcą podkreślić fantazyjność i ekskluzywność danej rzeczy, odniosą się do języka francuskiego. W końcu zwykłe "świeżo wyciśnięty sok" brzmi tak prymitywnie, a stoep jakoś tak prostacko. A można tak finezyjnie: trottoir, choć nie zmienia to faktu, że wciąż mowa o tym samym, prostym... chodniku ;) 


Soki sokami, dla mnie pewne wyzwanie stanowiło rozszyfrowanie menu w poszukiwaniu... wody. No bo jak to tak... czemu nie ma nigdzie water czy choćby uniwersalnego aqua? Zamiast tego jest spa. To my będziemy pić, czy się w basenie relaksować? Ok, ok... To jeszcze nie było takie skomplikowane. Ale które to woda niegazowana: spa rood czy spa blauw?? Ja nie chcę żadnej czerwonej wody! Dzięki Bogu nasza współlokatorka z okresu wczesno-przeprowadzkowego zawsze pijała wodę gazowaną. I tak jakoś mi się zapamiętało, że etykieta była zawsze czerwona. A idźcie wy do diabła z tymi swoimi kolorami ;)

Ordinary tea and wrong coffee... other words: what to drink when in Holland

Dutch people love coffee. They are the biggest coffee-drinkers in the world just after the Scandinavians. If a coffee machine in is broken, the whole office starts to panic and everything falls into chaos. Sometimes a pilgrimage to another floor in the office building is needed ;) And of course if they have their coffee, it’s a simple, black one. No extras, weird additions, decorations or other frills. Very Dutch and pragmatic. A drink should be practical. That’s all. Same story with tea. Also black.


Sounds boring, isn’t it? Terrible… Makes me not wanna ask my Dutch guests if they would like something to drink, cause I’m too afraid to hear this depressingly boring order in answer. But there is one small, tiny detail that always makes me smile. The names. The Dutch like to give their own names and they also do it very clearly. That’s way black tea is called gewone thee (which doesn’t surprise me that much, in Poland we do the same) and coffee with milk is… koffie verkeerd. Wrong coffee. 

Wrong coffee or you want it like that on purpose? 
I can imagine how many, many years ago one Dutch saw another, pouring some milk in his own coffee and he screamed: “What the hell are you doing?! That’s not the way to drink coffee. That’s just wrong!”. And so it stayed. So that now any latte-drinker has to feel ashamed and like a weirdo, every time he orders his “wrong coffee”. He wants milk in his coffee? So shameful ;)


Speaking of ordering beverages. The first time you look at a menu in this country might be a bit confusing. What’s the difference between sinaasappelsap and jus d’orange? They both mean “orange juice” so why the prices are different? It’s actually very simple: jus d’orange is a freshly squeezed juice, while the other one is from a bottle. But why to make it more difficult than needed? Is there not “freshly squeezed” term in Dutch language? Of course there is… vers geperst. But there’s a funny thing about these Dutchies. Even if there is a perfectly correct word in Dutch to name a thing, the Dutch would use French language if they wanna make it sound more fancy. After all “freshly squeezed” sounds so ordinary and stoep so common. Wouldn’t it be nice to say trottoir? You can hear the nicety… even if we’re still talking about a simple sidewalk ;) 


Let’s leave the juice. What I really struggles at the beginning with was water. I mean… why can’t they just call it “water” in a menu? Or maybe universal “aqua”? No, instead of this, you’ll find spa. Seriously? Are we going to drink or relax in a pool? Ok, ok… it’s fine. That wasn’t that difficult. But what if a waitress asks you if you want spa rood? What? I don’t wanna red water. Nor blue. Thank God our good friend always drinks sparkling water and I’ve noticed that the label is always red. So spa blauw must be still water… Ahh why?? Why can’t you call it like the whole rest of the world? Go to hell with these colors ;P

piątek, 8 listopada 2013

Uwaga na rosyjskie śmigłowce

Dostaliście w poniedziałkowe południe sms'a? Ja dostałam nawet dwa... i nie mam tu na myśli zwyczajnych, prywatnych wiadomości, tylko próbę systemu ostrzegawczego NL-Alert. W ubiegły poniedziałek, w samo południe holenderski rząd testował swój ogolnokrajowy system, który w razie wystąpienia zagrożenia ma powiadomić o tym sms-owo mieszkańców Holandii (tych z holenderskimi kartami SIM zakładam).

Sms'y to jednak nie jedyna forma ostrzegawcza. W każdy pierwszy poniedziałek miesiąca, również w południe w całym kraju rozbrzmiewają syreny. Pierwszy raz kiedy je usłyszałam, jechałam właśnie na lekcje mojego kursu NT2. Teraz w sumie zastanawiam się, jakim cudem nie słyszałam, tudzież nie zwracałam uwagi na owe syreny przez pierwsze pół roku mojego pobytu w Wiatrakowie... Wracając do rzeczy: Lekcje odbywały się na uniwersytecie, więc byłam akurat w okolicach kampusu, kiedy rozległ się alarm.
- Ehh te studenty... Znowu narozrabiali - pomyślałam.
Całe wydarzenie uznałam za nic nie znaczące. Dopiero kolejne razy zaczęły budzić moje podejrzenia. Czy to możliwe, żeby holenderscy studenci tak często powodowali takie problemy? Dopiero teściowa uświadomiła mnie pewnego razu na spacerze, kiedy to znów rozbrzmiały syreny i to w centrum miasta. Nie bardzo jednak wiedziała przed czym one niby mają ostrzegać.
- Testują je raz w miesiącu, w pierwszy poniedziałek o 12:00. Jeśli byśmy usłyszeli alarm w jakiś inny dzień, o innej porze, trzeba czym prędzej udać się do schronu.
- A gdzie jest właściwie najbliższy schron? Albo jakikolwiek? - zapytałam dociekliwie.
- Nie mam pojęcia... - roześmiała się szczerze. 

Mauryc miał jeszcze teorię, że alarm ma ostrzegać przed... nalotem Rosjan! Heee? To chyba już nie te czasy. Luchtalarm rzeczywiście wywodzi się jeszcze z okresu Zimnej Wojny, kiedy to miał słyżyć na wypadek działań wojennych lub wybuchu bomby atomowej. Dziś jego funkcją jest ostrzeganie przed różnego rodzaju niebezpieczeństwami i kataklizmami. W razie jego użycia (poza ćwiczeniami) należy szybko schronić się w domu, pozamykać okna i drzwi i włączyć radio lub telewizję, w celu uzyskania dokładniejszych informacji. Tylko czy przeciętny Holender o tym właściwie pamięta? 

A jak poszła poniedziałkowa próba NL-Alert? Tak sobie. Wiele osób nie dostało wiadomości, tak jak np. Mauryc. Ja za to dostałam dwie, więc tak jakby bilans w domu utrzymany... Widać holenderski rząd wie, kto u nas jest od zarządzania kryzysowego ;)

Watch out for the Russian's attack

Did you get a text message last Monday? I did. Even two! And I don’t mean a normal, private text message, but the one testing the Dutch warning system NL-Alert. The government tested the system nationally last Monday at noon. The text messages are supposed to warn the citizens in case of big disasters.

These messages however are not the only form of the warning system. On every first Monday of a month at 12.00 you can hear an alarm going on in every single city in the Netherlands. The first time I heard it, I was just cycling to school for my NT2 course. Now I kind a wonder how could I not notice these alarms for the first half a year of my stay in this country… But back to the case: The lessons were held at the university, so I was already around a student campus, when I heard it.

- Damn students… They messed up again - I thought.

The whole experience didn’t have any special significance to me, nor caused any suspicions, so I quickly forgot about it. At least till the next times same thing happened. Could it be, that the Dutch students are so problematic? It all came out clear, when I heard the alarm during our casual stroll with my mother-in-law. She explained me the purpose of these alarms.

- They are testing them every first Monday of a month at noon. If we’d hear it on some other day or other time, we should quickly go and hide in a shelter.
- And where is actually the closest shelter? - I asked.
- I have no idea - she laughed.

Maurice had also a great theory about these alarms. According to him they were supposed to warn us about… a Russian aircraft raid! Whaaaat? I think it’s a different decade now, isn’t it? However the Luchtalarm was indeed created already during the Cold War. It would warn Dutch citizens in case of war or nuclear explosion. Nowadays it’s used for different kinds of danger and cataclysms. If you’d hear it (except the Monday’s testing) you should quickly go home, close the doors and windows and listen to radio or TV for more information. But does anyone actually remember about that or pay any attention?

And how did this last NT-Alert attempt go? Well, not so perfect. Many people didn’t get ant message (like for example Maurice), while others got even more than one. I got two, so our household balance was fine :D Seems like the Dutch government knows how’s in charge of a crisis management in our house ;) 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...