- Chyba zamieniam się w Holenderkę... - przyznała grosteskowo Ania - pamiętacie jak na pierwszym kursie holenderskiego ten chłopak ze Szwecji, co Sheldona przypomina, powiedział, że każda Holenderka ma przynajmniej parę par kozaków na płaskiej podeszwie?... Ja mam je prawie wszystkie płaskie!
Klub Żon Marnotrawnych wybuchł śmiechem. Po krótkiej rozmowie doszłyśmy jednak wszystkie do wniosku, że od kiedy mieszkamy w Wiatrakowie, szpilki poszły w odstawkę. Najbardziej ubolewała nad tym Lucy, dla której wysokie obcasy, były swoistym znakiem rozpoznawczym. Szpilki, szpilkami, ale trzeba się przecież zintegrować i wmieszać w tłum!
Na naszych babskiech lunch'ykach dość często komentujemy sposób ubierania się Holenderek i porównujemy go do rodzimych trendów. Z którąkolwiek expatką bym nie rozmawiała, konkluzje są takie same. Szczególnie uderzyło mnie to parę wieczorów temu, gdy czytałam rewelacyjną książkę "Pas op, Nederlanders. Over een volk dat minder gewoon is dan het zelf denkt" ("Uwaga, Holendrzy. O ludziach, którzy są mniej normalni, niż im się samym wydaje"). Autor książki zwrócił szczególną uwagę na ten aspekt, tłumacząc (jako Holender) jego przyczyny.
Kozaki - podstawa holenderskiej garderoby, bez względu na sezon |
Jak więc wygląda przeciętna mieszkanka Holandii? Najpewniej nosi botki, albo kozaki na płaskim lub nie wielkim obcasie. Pora roku nie gra tu szczególnie roli... to obuwie rządzi od późnego lata do późnej wiosny ;) Czasem w środku lata. Ubrania najczęściej występują w nieco zgaszonych barwach, wszelkich odcieniach beżu, szarości i czerni. Biel jest szczególnie wszechobecna podczas pierwszych cieplejszych dni maja... Wtedy wyciągany jest też z szaf swoisty narodowy potworek: białe legginsy do półłydki. Holenderki lubią luz i wygodę. I to da się zauważyć w ich garberobie. Nawet wychodząc do knajpy czy na imprezę rzadko kiedy się stroją. Pod tym względem mam zawsze mały problem, szykując się na ważniejsze imprezy rodzinne. W Polsce sprawa jest jasna: idziesz na imieniny cioci czy babci, uroczysty obiad z rodziną, do teatru - ubierz się względnie elegancko. W Holandii? A co to za różnica? Dżinsy i podkoszulek nadadzą się wsam raz. Egzamin, rozmowa kwalifikacyjna o pracę, wesele? Te same dżinsy i może koszula... Do tego rozwiane lub luźno związane włosy i naturalny makijaż (lub jego brak). W sumie jaki sens zaprzątać sobie głowę misterną fryzurą... na rowerze i tak ją wiatr potarga ;)
Dla Holendra nie wygląd ma znaczenie, ale to, co w Tobie drzemie... ;) |
Dlaczego właściwie Holendrzy nie przywiązują większej wagi do ubioru? Co złego w "odstrzeleniu się" od czasu do czasu? Nic... Najzwyczajniej nie jest to ich nawyższy priorytet. W tym kraju dużo bardziej liczy się to CO sobą reprezentujesz i co masz do powiedzenia, niż to JAK się reprezentujesz. A że uwielbiaja oni rozmawiać i dyskutować godzinami, to łatwo pokazać swoje wnętrze. Tutaj wszystkim znane powiedzenie "Nie wszystko złoto, co się świeci" osiągnęło wyższy stopień wtajemniczenia. Co więcej, to niezwykle pragmatyczny naród, więc krępujące ruchy i niewygodne ciuchy lądują na samym dnie szafy (o ile do niej wogóle trafią w pierwszej kolejności). Zresztą umówmy się, czy krawat i garnitur robią z człowieka specjalistę w jego dziedzinie?
Tą postawę można doskonale podsumować popularnym holenderskim powiedzonkiem: "Doe maar normaal dan ben je al gek genoeg"... Zachowuj się normalnie, a będziesz już wystarczająco szalony! ;)