Wyznaczyliśmy już datę mojej przeprowadzki... 10 października. Zaraz po powrocie moich rodziców z wakacji. Maurycy przyleci tu na weekend, a w poniedziałek poszybujemy razem, trzymając się za rączki do naszej Nibylandii. Za każdym razem, gdy leciałam w którąkolwiek stronę, rozmyślałam o tej chwili. O momencie, kiedy wreszcie będzie siedział obok mnie w samolocie i nie będziemy musieli się zaraz rozstać.
Wykorzystując wolny, leniwy czas schyłku lata, zaczęłam buszować po sieci. Blogi, fora, strony poświęcone polskiej emigracji w Holandii, ogłoszenia o pracę i wynajem mieszkań... Pytania, porady, przepisy... I po niemal całym dniu czuję, że... nie znalazłam nic. Nic specjalnie nowego, czego mój luby już mi nie uświadomił. Nic wyjątkowo wciągającego, fascynującego. Nic na tyle godnego zainteresowania, żeby odpowiedzieć (cóż... jeszcze mam czas, w najgorszym razie będę szukać pracy już na miejscu).
Jedna wielka internetowa otchłań, w którą wysyłam kolejne słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz