niedziela, 25 stycznia 2015

Interrailing 2014: Bergen - Flåm

Wciąż jeszcze zaspane, z kubkiem herbaty na wynos, który zabrałam z hotelowej restauracji, idziemy z naszymi plecakami w deszczu przez Bergen. Jest ciemno, a my mamy tylko blade wyobrażenie, w którym kierunku jest dworzec kolejowy. Docieramy tam jednak bez większych problemów. Dworzec jest dość mały z zaledwie czteroma peronami. Nasz pociąg już stoi, ale wejście na peron odgrodzone jest taśmą, której bacznie pilnuje konduktor. Tuż przed odjazdem przejście zostaje otwarte, a cały czekajacy tłum ładuje się do wagonów. Fakt, że mamy rezerwacje w przedziale Komfort NSB (w Norwegii nie ma pierwszej klasy, a niektóre dalekobieżne pociągi oferują jedynie nieco ulepszony standard z gorącymi napojami i prasą w cenie miejscówki) pozwala nam niespiesznie wgramoglić się z naszym bagażem. 





Kiedy pociąg rusza, panuje jeszcze kompletny mrok i prawie nic nie widać za oknem. Nie przeszkadza mi to jednak siedzieć z nosem wlepionym w szybę i wypatrywaniu stromych ośnieżonych górskich stoków lekko zarysowujących się w ciemnościach. W okolicach Voss zaczyna się rozjaśniać, a my podekscytowane wyciągamy nasze aparaty. Nagle okazuje się, że nasz pociąg mknie przez przepiękną krainę ze wspaniałymi zimowymi widokami. W końcu znalazłyśmy prawdziwą zimę! A to dopiero przedsmak spektakularnych krajobrazów, jakie na nas dzisiaj czekają...




Gdy nasz pociąg zatrzymuje się na górskiej stacji Myrdal, wyskakujemy prosto w gruby, biały puch. W koło widać tylko ośniezone góry. Jestem oczarowana. Ale na podziwianie mamy mało czasu, bo kolejny pociąg czeka już na drugiem torze. Na przesiadkę miałyśmy mniej niż dziesięć minut, więc pytamy konduktora czy zdążymy jeszcze kupić bilety, na co pan sympatycznie odpowiada nam, że nie musimy się spieszyć, a bilety możemy też kupić u niego już w pociągu. Gotówkę mamy, więc uradowane wskakujemy w uroczy wagonik o nostalgicznym, drewnianym wystroju. Zapyatcie teraz czemu kupiłyśmy bilety na ten pociąg, skoro mamy Interrail pass'y? Otóż Flåmsbana to prywatna firma oferująca przejazdy na specjalnej widokowej trasie z Myrdal do Flåm. Bilety nie są tanie, nawet ze zniżką dla podróżujących z Interrail, ale trasa jest tego warta. 





Pociąg rusza powoli, a informacje na ekranach umiejscowionych nad drzwiami oraz głos z głośników powiadami nas o najbliższej godzinie naszej podróży oraz rewelacjach, jakich możemy się po drodze spodziewać. Nie mogę zdecydować na którą stronę patzreć i niczym paranoik biegam po całym przedziale z aparatem w dłoni. Pociąg jest naprawdę pusty, o czym przekonujemy się przy pierwszym postoju. Gdy docieramy do wodospadu Kjosfossen konduktor informuje, że możemy wyjść na kilka minut, żeby zrobić zdjęcia. Poza nami dwiema w pociągu jest tylko jedna starsza para z Anglii oraz jeden chłopak o dość egzotycznych rysach. W tak kameralnym gronie każdy ma wrażenie, że cały ten krajobraz jest dla niego na wyłączność ;) Wodospad sam w sobie jest prawie zamarznięty i tylko mała strużka wody gdzieś tam przemyka po kamieniach. Skały w koło są jednak są ogrome i pozwalają mi wyobrazić sobie potęgę Kjosfossen o innych porach roku. Starsza para potwierdza moje przypuszczenia, gdyż jest to ich druga wycieczka kolejką Flåmsbana. 






Podróż kolejką trwa niecałą godzinę, ale w tym czasie pokonujemy kilka tuneli, wiadukt wiszący ponad olbrzymią doliną i suniemy pomiędzy niesamowitymi ostrymi zboczami. Wyruszyliśmy z zaśnieżonej stacji na wysokosci ponad 860 metrów n.p.m. i im niżej zjeżdżamy, tym mniej śniegu widać dokoła. Po dotarciu do Flåm leżącego nad brzegiem odnogi największego fjordu świata krajobraz wygląda bardziej wiosennie niż zimowo. Rozglądam się w koło... z każdej srony otaczają nas olbrzymie góry. Mam wrażenie, jakbym stała na dnie naturalnej miski uformowanej ze stromych górskich zboczy. Wrażenie jest niesamowite. Sama wioska jednak jest maleńka i w zimowym sezonie sprawia wrażenie wymarłej. To samo mówi nam kucharz w jednej z trzech restauracyjek, gdzie postanowiłyśmy zatrzymać się na lunch. Ponoć latem tą maleńką miejscowość zalewają tłumy głównie azjatyckich turystów przypływających wielkimi statkami rejsowymi. Spoglądam na cichy i spokojny fjord i nie potrafię wyobrazić sobie tych turystycznych monstrów przycumowanych u brzegu. 







Flåm w tym momencie nie ma do zoaferowania więcej niż widoki oraz małe muzeum poświęcone kolejce. Postanawiamy z Tamarą zmienić nasze plany i wrócić wcześniej do Myrdal. Może uda nam się złapać wcześniejszy pociąg do Oslo. A może Myrdal okaże się uroczym górskim miesteczkiem. Rano w tym całym pośpiechu z przesiadką nie zdążyłam nawet się dobrze rozejrzeć. Wracamy, ale tym razem kolejka wiezie z nami w górę znacznie więcej turystów. Co  ciekawe... wiekszość z nich to rzeczywiście Azjaci ;) 




W Myrdal niemal wszyscy szybko wskoczyli w pociąg odjeżdżajacy do Bergen i zostałyśmy na stacji same. Zerkam na rozkład jazdy... hmm... nic wcześniej nie jedzie do Oslo. Cóż musimy zaczekać dwie i pół godziny. W sam raz, żeby się rozejrzeć po okolicy. Zajęło nam mniej niż pięć minut uswiadomienie sobie, że Myrdal to żadne miasteczko. Nawet nie wieś. To zwyczajnie maleńka stacja w górach stanowiąca jedynie funkcje węzła kolejowego. Poza dwoma torami, budynkiem w którym stoimy widać tylko 3-4 domy w oddali i góry z każdej strony. Zero dróg, gdyż Myrdal leży pomiędzy dwoma tunelami. Żywcem nie ma gdzie stąd iść. Co więcej, kawiarnia i sklep z pamiątkami są zamknięte, automat z gorącymi napojami zepsuty, a jedyny automat z przekąskami działa na monety. My mamy tylko banknoty... Po tym jak pociąg odjechał, a kolejka wróciła znów do Fłåm na stacji nie ma żywego ducha poza nami dwiema. Nawet pracownik, którego wcześniej widziałyśmy na zewnątrz rozpłynął się w powietrzu! Zatem tu przyjdzie nam czekać ponad dwie godziny na nasz pociąg. Całe szczęście, że wewnątrz jest ciepło i mamy darmowe wifi. Mogę podzielić się na Facebook'u ze znajomymi jak beznadziejne jesteśmy w planowaniu ;)





Tuż przed 18:00 nagle zaczynają pojawiać się ludzie, który przyjechali z Flåm i wkrótce przyjeżdża pociąg do Oslo. Czujemy się ocalone! Zostawiamy szybko nasze plecami w zarezerwowanym przedziale i ruszamy do wagonu barowego. Ciepłe jedzenie, herbata... ach jak przyjemnie jest uciszyć głód i odprężyć się, wiedząc, że wracamy do cywilizacji. Nie zrozumcie mnie źle... uwielbiam naturę i odosobnienie, ale nie w tych dniach, kiedy przeziębienie zaczyna coraz bardziej rozprzestrzeniać się w moim organizmie. Marzy mi się gorący prysznic. Jeszcze dziś wieczorem będziemy w Oslo. 

niedziela, 11 stycznia 2015

Interrailing 2014: Bergen

Stoimy w windzie wiozącej nas z pokładu samochodowego do części dla pasażerów. Nasz prom z Hirtshals w Danii do Bergen w Norwegii wydaje mi się ogromny. Nigdy jeszcze tak dużym statkiem nie płynęłam. I to tak luksusowo się prezentującym! Większość przestrzeni w windzie wypełnia olbrzymi bagaż młodego chłopaka. Pan z obsługi kazał nam podążać z tymże młodzieńcem... mamy bilety na ten sam rodzaj kabiny co on: najtańsze siedzenia. 
- Pomóc ci może? - patrzymy z politowaniem jak próbuje załadować na siebie 8 wielkich toreb, kiedy winda dojeżdża na ostatnie piętro. 
Peter Odin (cóż za nordyckie imie!) przyjmuje naszą pomocną dłoń z wielką radością. Po drodze opowiada nam o swojej przeprowadzce (stąd ten bagaż), o Norwegii oraz dzieli się wskazówkami dotyczącymi Bergen i samego promu. Widać, że to nie jego pierwsza morska przeprawa tymi liniami. 


Nocleg na statku może wykupiłyśmy w wersji budżetowej, ale na jedzeniu nie oszczędzamy. Tamara za czasu już zarezerwowała nam obiad w restauracji ze świątecznym bufetem. Podekscytowane i baaardzo głodne ruszamy na wieczerzę. Wybór jest duży i bardzo kuszący. Przeróżne pieczone mięsiwa, kaczka, owoce morza i oczywiście łosoś na kilka sposobów. Mam ochotę spróbować wszystkiego. W towarzystkie wina z... dozownika. Nawet niezłe. Delektujemy się i plotkujemy tak długo, że w końcu obsługa musi nas delikatnie wyprosić... chcą już zamykać. Ostatecznie snujemy się po statku do 2 w nocy. W naszej kabinie wszyscy nieliczni pasażerowie już śpią. 

Kręcąc się w fotelu z kurtką na twarzy (napis "Wyjście" świecił mi prosto w oczy) przebudzam się o świcie. Ciepły i przyjazny głos z głośników oznajmia w trzech językach, że dopływamy do pierwszego portu - Stavanger. Ehh... nie warte mojej uwagi. Zasypiam ponownie. Po pewnej chwili, kiedy moje oczy ponownie się otwarły, za oknem zobaczyłam ląd i domki... Były tak blisko, że wydawały się niemal na wyciągnięcie ręki. Podczas pory śniadaniowej byliśmy znów na otwartej wodzie, ale po obu stronach ciągnęły się piękne wysokie brzegi porośnięte lasami. Bergen już coraz bliżej.






Po opuszczeniu pokładu naszym oczom natychmiast ukazują się górskie szczyty opruszone śniegiem. Znalazłyśmy zimę! Pora znaleźć nasz hotel, zostawić plecaki i ruszyć na zwiedzanie miasta. Z mapą w dłoni ruszamy na poszukiwania. Oczywiście skręciłyśmy w złą stronę i wylądowałyśmy pomiędzy uroczymi, niewielkimi drewnianymi domkami. Żeby dotrzeć do własciwej części miasta, wspinamy się po stromych uliczkach. Już mi się tu podoba!




W Bergen nawet McDonald's jest drewniany ;)
Po długim spacerze udało nam się znaleść nasz nocleg. Irytująca recepcjonistka, nieciekawy wystrój i mikroskopijna łazienka nieco pocieszyły nas, że spędzimy tu tylko jedną noc. Czym prędzej przebrałyśmy się i wróciłyśmy na miasto. Na drugim brzegu portu dumnie prezentują się henzeatyckie budynki handlowe. Drewniane Bryggen to główna atrakcja Bergen. Snujemy się drewnianymi uliczkami, obchodzimy cały kompleks dookoła... hmm, spodziewałam się, że zajmują one większy obszar. Nie ma teo złego. Skoro słońce powoli zaczyna zachodzić, postanawiamy obejrzeć malowniczy zmierzch z góry Fløyen. Wyjeżdżamy tam niesamowitą kolejką Floibanen. Malutki wagonik z lat 30-tych mknie w górę pod ostrym kątem nachylenia. Jak tylko opuszczamy tunel, pomiędzy drzewami zaczyna się przed nami rozpościerać piękny widok na zatokę. Na szczycie góry jest wybitnie zimno i... ślisko. Gdzieniegdzie leżą kupki śniegu. Bergen odsłania przed nami całe swoje piękno. Miasto rozpościera się na dużo większej przestrzeni niż przypuszczałyśmy!





Po tych spektakularnych widokach wypadałoby się nieco ogrzać i wypełnić burczacy żołądek. Tami wyczytała w przewodniku, że nieopodal dolnej stacji kolejki znajduje się najlepsza restauracja w mieście. A co tam, po długiej podróży i zwiedzaniu należy nam sie odrobina luksusu. Restauracja Potetkjelleren mieści się w piwnicy, w której niegdyś przechowywano kartofle. Ceglane spiżarnie o niskim stropie nie są podłączone do sieci elektrycznej, więc jedyne światło pochodzi od licznych świec. Niezwykle nastrojowo. Choć wnętrze jest średniowieczne, nasze dania prezentują się nad wyraz nowocześnie i smakują wybornie. Po tej wykwintnej uczcie wracamy do hotelu. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na szybkiego drinka, bo jutrzejszy program zaczyna się bardzo wcześnie i obfituje w jedne z najwspanialszych widoków jakie do tej pory widziałam ;) 

niedziela, 4 stycznia 2015

Interrailing 2014: Z Kopenhagi do Bergen

Oh bajkowa Kopenhago, choć zaserwowałaś mi solidny ból gardła i przeszyłaś mroźnym wiatrem na wskroś, byłaś niezwykle gościnna i z żalem przyszło nam cię opóścić. Ale przygoda wzywała i po weekendzie w stolicy Danii nadeszła pora, żeby w końcu rozpocząć naszą kolejową podróż. Na poniedziałek zaplanowałyśmy daleką wyprawę: pociągiem przez całą Danię, by z północnego przyczółka wyruszyć promem do krainy fjordów. 


Po lekkim śniadanku w piekarni tuż przy wejściu do Tivoli, potoczyłyśmy się z Tamarą i naszymi tobołami na dworzec. Wałówka na drogę, zapas Strepsils i chusteczek, sprawdzamy peron... no to jesteśmy gotowe! Tuż przed 13.00 pociąg wtoczył się na peron, a my popłynęłyśmy z czekającym tłumem ku pierwszemu wagonowi. Biletu upoważaniły nas do przejazdu pierwszą klasą, ale lekko zagubione, zajęłyśmy pierwsze lepsze wolne miejsca. Pierwsza to klasa czy druga? Szczerze powiedziawszy, przedział wyglądał tam ładnie, czysto i wygodnie, że nie robiło nam to najmniejszej różnicy. Rozstawiłyśmy cały nasz sprzęt na stoliku, gotowe do pracy podczas długiej jazdy. Taa... tylko od czego tu zacząć...



Niedługo po opuszczeniu Kopenhagi pojawiła się pani konduktor. Lekko rozemocjonowane wyciągnęłyśmy nasze rail pass'y i pokazałyśmy do kontroli. Konduktorka rzuciła szybkim okiem na nasze bilety, uśmiechnęła się i życzyła miłej podróży po angielsku. Żadnego sprawdzania paszportów, nawet nie rozłożyła folderu, żeby skontrolować, czy poprawnie wypełniłyśmy dane pociągu... Ostęplowała tylko datę na głównym bilecie, zerknęła na kraj pochodzenia i tyle! Ciekawe czy w innych krajach dokładniej kontrolują pass'y. 

- Podróżujecie InterRailem w zimie? - nagle zainteresował się młody mężczyzna siedzący obok nas.
- Tak, nie miałyśmy dużo czasu na planowanie i tak jakoś wypadło na grudzień. 
- Ciekawa pora roku na taką podróż. Wydawało mi się, że ludzie zwykle jeżdżą w lecie.
- Widzę, że znasz ideę interrailingu... - ciągnęłyśmy rozmowę.
- Tak, tak! Sam parę razu już tak podróżowałem... 
Nasz współtowarzysz opowiedział nam o swojej wyprawie przez Europę do Stambułu, a my podzieliłyśmy się z nim naszymi skandynawskimi planami. Oto właśnie jak interrailing łączy ludzi! ;) 

Po przyjemnej rozmowie, zaczęłam rozgryzać jak połączyć się z pociągowym wifi. Bardzo łatwy i logiczny system... jeśli siedzi się w pierwszej klasie. W ten sposób odkryłam, że nasz przedział mieści się w niższym standardzie. Co i tak nie przeszkodziło mi z podłączeniem się do sieci. Pogrążona w czytaniu maili, kątem oka zauważyłam, że Tamara z dużym zaciekawieniem przygląda się krajobrazowi za oknam i gorączkowo szuka aparatu. Zerknęłam przez okno. Płaskie, zielonkawe pola ustąpiły miejsca sięgającej po horyzont szaro-niebieskiej tafli wody. Jechaliśmy właśnie nad kanałem oddzielającym Zelandiię i Fionię. Widok wynagrodził mi to, że nie odwiedziłysmy Malmo i nie przejechałyśmy się mostem Øresund


Po dotarciu do Jutlandii zaczęło się szybko zciemniać i widok za oknem zniknął w mroku. Pod wieczór dotarłyśmy do Hjorring, gdzie czekała przesiadka na malutki regionalny pociąg do Hirtshals. Jak na złość malutki pociąg zwiał nam sprzed nos, a następny odjeżdżał za godzinę. Nic strasznego... do naszego promu mamy jeszcze sporo czasu, a w poczekalni jest ciepło. W między czasie sprawdziłam po raz kolejny jak dotrzeć do właściwego portu i na której stacji wysiąść. 

Stacja była maleńka, pogrążona w totalnych ciemnościach, z paroma domkami po jednej stronie. Nie bardzo wiedząc w którym kierunku mamy iść, sprawdziłam jeszcze raz Google Maps. Ok... tunel, oceanarium i dalej wzdłuż drogi aż do plaży. Cholera, idziemy w złym kierunku! Szybko zawróciłyśmy, kierując się ku wyraźnie oświetlonemu budynkowi Oceanarium. Mały tuneli pod torami - jest. Oho, i pojawiły się pierwsze kierunkowskazy z napisem "Fjordline Ferry". Tak, jesteśmy na dobrej drodze. Tyle tylko, że droga jest kompletnie opustoszała. Od czasu do czasu mijają nas jedynie wielkie tiry. Ohoh... i nawet chodnik się skończył! Zaczynamy się czuć nieco nieswojo idąc w ciemnościach poboczem, w towarzystwie ciężarówek. Gdyby nie kierunkowskazy co kilka metrów, już bym zwątpiła. Dochodzimy do zakrętu i.... zaraz zaraz... słuszę morze! Widzę piach! Piasek nawiewany z plaży pokrywa całe pobocze i fragmenty ulicy. Jest! Widzimy prom! Wielgachny statek stojący w porcie. Ok, teraz jak tu się zameldowac?

Ruch samochodowy na szczęście też jest dość znikomy, więc podbiegamy do bramki, żeby zapytać miłego młodzieńca... Taa... czujemy się trochę jak idiotki, gdy za nami ustawia się samochód.
- Check-in dla pasażerów bez samochodów odbywa się w głównym terminalu. -informuje nas młodzian. 
- A jak tam dojść?...
- Musicie się wrócić do końca tej siatki i przejść po drugiej stronie do budynku za nami.
Znaczy się, że jak... wrócić te 500 metrów? Jaja sobie z nas robisz? Doprawdy Fjordline nie ułatwia pieszym pasażerom dotarcie do terminalu. Choć wnioskując po braku pieszych, jestesmy jedynymi wariatkami, które postanowiły iść, a nie np. wziąć taksówkę. Dobra. Przeszłyśmy na drugą stronę ogrodzenia, po drodze zapytałyśmy jeszcze jakiegoś zaskoczonego pracownika parkingu, czy dobrze idziemy, aż w końcu znalazłyśmy! Po to, żeby się dowiedzieć, że za pół godziny mały autobus zabierze nas spowrotem do owej bramki z pomocnym młodzieńcem i wwiezie na pokład promu. 


Wraz z nami w autobusie siedzi kilku panów w średnim wieku i młody chłopak z dziesięcioma torbami bagażu... Biedaczysko tak się z nimi zmaga, że postanowiłyśmy mu pomóc. Okazuje się, że będzie nam towarzyszył przez większość rejsu. Ale o tym przeczytacie już niedługo... ;) 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...