Wciąż jeszcze zaspane, z kubkiem herbaty na wynos, który zabrałam z hotelowej restauracji, idziemy z naszymi plecakami w deszczu przez Bergen. Jest ciemno, a my mamy tylko blade wyobrażenie, w którym kierunku jest dworzec kolejowy. Docieramy tam jednak bez większych problemów. Dworzec jest dość mały z zaledwie czteroma peronami. Nasz pociąg już stoi, ale wejście na peron odgrodzone jest taśmą, której bacznie pilnuje konduktor. Tuż przed odjazdem przejście zostaje otwarte, a cały czekajacy tłum ładuje się do wagonów. Fakt, że mamy rezerwacje w przedziale Komfort NSB (w Norwegii nie ma pierwszej klasy, a niektóre dalekobieżne pociągi oferują jedynie nieco ulepszony standard z gorącymi napojami i prasą w cenie miejscówki) pozwala nam niespiesznie wgramoglić się z naszym bagażem.
Kiedy pociąg rusza, panuje jeszcze kompletny mrok i prawie nic nie widać za oknem. Nie przeszkadza mi to jednak siedzieć z nosem wlepionym w szybę i wypatrywaniu stromych ośnieżonych górskich stoków lekko zarysowujących się w ciemnościach. W okolicach Voss zaczyna się rozjaśniać, a my podekscytowane wyciągamy nasze aparaty. Nagle okazuje się, że nasz pociąg mknie przez przepiękną krainę ze wspaniałymi zimowymi widokami. W końcu znalazłyśmy prawdziwą zimę! A to dopiero przedsmak spektakularnych krajobrazów, jakie na nas dzisiaj czekają...
Gdy nasz pociąg zatrzymuje się na górskiej stacji Myrdal, wyskakujemy prosto w gruby, biały puch. W koło widać tylko ośniezone góry. Jestem oczarowana. Ale na podziwianie mamy mało czasu, bo kolejny pociąg czeka już na drugiem torze. Na przesiadkę miałyśmy mniej niż dziesięć minut, więc pytamy konduktora czy zdążymy jeszcze kupić bilety, na co pan sympatycznie odpowiada nam, że nie musimy się spieszyć, a bilety możemy też kupić u niego już w pociągu. Gotówkę mamy, więc uradowane wskakujemy w uroczy wagonik o nostalgicznym, drewnianym wystroju. Zapyatcie teraz czemu kupiłyśmy bilety na ten pociąg, skoro mamy Interrail pass'y? Otóż Flåmsbana to prywatna firma oferująca przejazdy na specjalnej widokowej trasie z Myrdal do Flåm. Bilety nie są tanie, nawet ze zniżką dla podróżujących z Interrail, ale trasa jest tego warta.
Pociąg rusza powoli, a informacje na ekranach umiejscowionych nad drzwiami oraz głos z głośników powiadami nas o najbliższej godzinie naszej podróży oraz rewelacjach, jakich możemy się po drodze spodziewać. Nie mogę zdecydować na którą stronę patzreć i niczym paranoik biegam po całym przedziale z aparatem w dłoni. Pociąg jest naprawdę pusty, o czym przekonujemy się przy pierwszym postoju. Gdy docieramy do wodospadu Kjosfossen konduktor informuje, że możemy wyjść na kilka minut, żeby zrobić zdjęcia. Poza nami dwiema w pociągu jest tylko jedna starsza para z Anglii oraz jeden chłopak o dość egzotycznych rysach. W tak kameralnym gronie każdy ma wrażenie, że cały ten krajobraz jest dla niego na wyłączność ;) Wodospad sam w sobie jest prawie zamarznięty i tylko mała strużka wody gdzieś tam przemyka po kamieniach. Skały w koło są jednak są ogrome i pozwalają mi wyobrazić sobie potęgę Kjosfossen o innych porach roku. Starsza para potwierdza moje przypuszczenia, gdyż jest to ich druga wycieczka kolejką Flåmsbana.
Podróż kolejką trwa niecałą godzinę, ale w tym czasie pokonujemy kilka tuneli, wiadukt wiszący ponad olbrzymią doliną i suniemy pomiędzy niesamowitymi ostrymi zboczami. Wyruszyliśmy z zaśnieżonej stacji na wysokosci ponad 860 metrów n.p.m. i im niżej zjeżdżamy, tym mniej śniegu widać dokoła. Po dotarciu do Flåm leżącego nad brzegiem odnogi największego fjordu świata krajobraz wygląda bardziej wiosennie niż zimowo. Rozglądam się w koło... z każdej srony otaczają nas olbrzymie góry. Mam wrażenie, jakbym stała na dnie naturalnej miski uformowanej ze stromych górskich zboczy. Wrażenie jest niesamowite. Sama wioska jednak jest maleńka i w zimowym sezonie sprawia wrażenie wymarłej. To samo mówi nam kucharz w jednej z trzech restauracyjek, gdzie postanowiłyśmy zatrzymać się na lunch. Ponoć latem tą maleńką miejscowość zalewają tłumy głównie azjatyckich turystów przypływających wielkimi statkami rejsowymi. Spoglądam na cichy i spokojny fjord i nie potrafię wyobrazić sobie tych turystycznych monstrów przycumowanych u brzegu.
Flåm w tym momencie nie ma do zoaferowania więcej niż widoki oraz małe muzeum poświęcone kolejce. Postanawiamy z Tamarą zmienić nasze plany i wrócić wcześniej do Myrdal. Może uda nam się złapać wcześniejszy pociąg do Oslo. A może Myrdal okaże się uroczym górskim miesteczkiem. Rano w tym całym pośpiechu z przesiadką nie zdążyłam nawet się dobrze rozejrzeć. Wracamy, ale tym razem kolejka wiezie z nami w górę znacznie więcej turystów. Co ciekawe... wiekszość z nich to rzeczywiście Azjaci ;)
W Myrdal niemal wszyscy szybko wskoczyli w pociąg odjeżdżajacy do Bergen i zostałyśmy na stacji same. Zerkam na rozkład jazdy... hmm... nic wcześniej nie jedzie do Oslo. Cóż musimy zaczekać dwie i pół godziny. W sam raz, żeby się rozejrzeć po okolicy. Zajęło nam mniej niż pięć minut uswiadomienie sobie, że Myrdal to żadne miasteczko. Nawet nie wieś. To zwyczajnie maleńka stacja w górach stanowiąca jedynie funkcje węzła kolejowego. Poza dwoma torami, budynkiem w którym stoimy widać tylko 3-4 domy w oddali i góry z każdej strony. Zero dróg, gdyż Myrdal leży pomiędzy dwoma tunelami. Żywcem nie ma gdzie stąd iść. Co więcej, kawiarnia i sklep z pamiątkami są zamknięte, automat z gorącymi napojami zepsuty, a jedyny automat z przekąskami działa na monety. My mamy tylko banknoty... Po tym jak pociąg odjechał, a kolejka wróciła znów do Fłåm na stacji nie ma żywego ducha poza nami dwiema. Nawet pracownik, którego wcześniej widziałyśmy na zewnątrz rozpłynął się w powietrzu! Zatem tu przyjdzie nam czekać ponad dwie godziny na nasz pociąg. Całe szczęście, że wewnątrz jest ciepło i mamy darmowe wifi. Mogę podzielić się na Facebook'u ze znajomymi jak beznadziejne jesteśmy w planowaniu ;)
Tuż przed 18:00 nagle zaczynają pojawiać się ludzie, który przyjechali z Flåm i wkrótce przyjeżdża pociąg do Oslo. Czujemy się ocalone! Zostawiamy szybko nasze plecami w zarezerwowanym przedziale i ruszamy do wagonu barowego. Ciepłe jedzenie, herbata... ach jak przyjemnie jest uciszyć głód i odprężyć się, wiedząc, że wracamy do cywilizacji. Nie zrozumcie mnie źle... uwielbiam naturę i odosobnienie, ale nie w tych dniach, kiedy przeziębienie zaczyna coraz bardziej rozprzestrzeniać się w moim organizmie. Marzy mi się gorący prysznic. Jeszcze dziś wieczorem będziemy w Oslo.