niedziela, 11 stycznia 2015

Interrailing 2014: Bergen

Stoimy w windzie wiozącej nas z pokładu samochodowego do części dla pasażerów. Nasz prom z Hirtshals w Danii do Bergen w Norwegii wydaje mi się ogromny. Nigdy jeszcze tak dużym statkiem nie płynęłam. I to tak luksusowo się prezentującym! Większość przestrzeni w windzie wypełnia olbrzymi bagaż młodego chłopaka. Pan z obsługi kazał nam podążać z tymże młodzieńcem... mamy bilety na ten sam rodzaj kabiny co on: najtańsze siedzenia. 
- Pomóc ci może? - patrzymy z politowaniem jak próbuje załadować na siebie 8 wielkich toreb, kiedy winda dojeżdża na ostatnie piętro. 
Peter Odin (cóż za nordyckie imie!) przyjmuje naszą pomocną dłoń z wielką radością. Po drodze opowiada nam o swojej przeprowadzce (stąd ten bagaż), o Norwegii oraz dzieli się wskazówkami dotyczącymi Bergen i samego promu. Widać, że to nie jego pierwsza morska przeprawa tymi liniami. 


Nocleg na statku może wykupiłyśmy w wersji budżetowej, ale na jedzeniu nie oszczędzamy. Tamara za czasu już zarezerwowała nam obiad w restauracji ze świątecznym bufetem. Podekscytowane i baaardzo głodne ruszamy na wieczerzę. Wybór jest duży i bardzo kuszący. Przeróżne pieczone mięsiwa, kaczka, owoce morza i oczywiście łosoś na kilka sposobów. Mam ochotę spróbować wszystkiego. W towarzystkie wina z... dozownika. Nawet niezłe. Delektujemy się i plotkujemy tak długo, że w końcu obsługa musi nas delikatnie wyprosić... chcą już zamykać. Ostatecznie snujemy się po statku do 2 w nocy. W naszej kabinie wszyscy nieliczni pasażerowie już śpią. 

Kręcąc się w fotelu z kurtką na twarzy (napis "Wyjście" świecił mi prosto w oczy) przebudzam się o świcie. Ciepły i przyjazny głos z głośników oznajmia w trzech językach, że dopływamy do pierwszego portu - Stavanger. Ehh... nie warte mojej uwagi. Zasypiam ponownie. Po pewnej chwili, kiedy moje oczy ponownie się otwarły, za oknem zobaczyłam ląd i domki... Były tak blisko, że wydawały się niemal na wyciągnięcie ręki. Podczas pory śniadaniowej byliśmy znów na otwartej wodzie, ale po obu stronach ciągnęły się piękne wysokie brzegi porośnięte lasami. Bergen już coraz bliżej.






Po opuszczeniu pokładu naszym oczom natychmiast ukazują się górskie szczyty opruszone śniegiem. Znalazłyśmy zimę! Pora znaleźć nasz hotel, zostawić plecaki i ruszyć na zwiedzanie miasta. Z mapą w dłoni ruszamy na poszukiwania. Oczywiście skręciłyśmy w złą stronę i wylądowałyśmy pomiędzy uroczymi, niewielkimi drewnianymi domkami. Żeby dotrzeć do własciwej części miasta, wspinamy się po stromych uliczkach. Już mi się tu podoba!




W Bergen nawet McDonald's jest drewniany ;)
Po długim spacerze udało nam się znaleść nasz nocleg. Irytująca recepcjonistka, nieciekawy wystrój i mikroskopijna łazienka nieco pocieszyły nas, że spędzimy tu tylko jedną noc. Czym prędzej przebrałyśmy się i wróciłyśmy na miasto. Na drugim brzegu portu dumnie prezentują się henzeatyckie budynki handlowe. Drewniane Bryggen to główna atrakcja Bergen. Snujemy się drewnianymi uliczkami, obchodzimy cały kompleks dookoła... hmm, spodziewałam się, że zajmują one większy obszar. Nie ma teo złego. Skoro słońce powoli zaczyna zachodzić, postanawiamy obejrzeć malowniczy zmierzch z góry Fløyen. Wyjeżdżamy tam niesamowitą kolejką Floibanen. Malutki wagonik z lat 30-tych mknie w górę pod ostrym kątem nachylenia. Jak tylko opuszczamy tunel, pomiędzy drzewami zaczyna się przed nami rozpościerać piękny widok na zatokę. Na szczycie góry jest wybitnie zimno i... ślisko. Gdzieniegdzie leżą kupki śniegu. Bergen odsłania przed nami całe swoje piękno. Miasto rozpościera się na dużo większej przestrzeni niż przypuszczałyśmy!





Po tych spektakularnych widokach wypadałoby się nieco ogrzać i wypełnić burczacy żołądek. Tami wyczytała w przewodniku, że nieopodal dolnej stacji kolejki znajduje się najlepsza restauracja w mieście. A co tam, po długiej podróży i zwiedzaniu należy nam sie odrobina luksusu. Restauracja Potetkjelleren mieści się w piwnicy, w której niegdyś przechowywano kartofle. Ceglane spiżarnie o niskim stropie nie są podłączone do sieci elektrycznej, więc jedyne światło pochodzi od licznych świec. Niezwykle nastrojowo. Choć wnętrze jest średniowieczne, nasze dania prezentują się nad wyraz nowocześnie i smakują wybornie. Po tej wykwintnej uczcie wracamy do hotelu. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na szybkiego drinka, bo jutrzejszy program zaczyna się bardzo wcześnie i obfituje w jedne z najwspanialszych widoków jakie do tej pory widziałam ;) 

4 komentarze:

  1. Rany, jak pieknie, przegladam juz po raz kolejny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zimno! Czuje zimno, widzę zimno...ogólnie zimno, ale BOSKO!..:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem czego zazdroszczę bardziej: ciekawej podróży czy umiejętności fotograficznych. Ale pięknie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Widzę, że łączy nas miłość do dobrego jedzenia! :) Również potrafię zaoszczędzić na wielu rzeczach ale przy wydatkach na wyjątkowe doznania smakowe, przymykam oko.

    Piękne zdjęcia, szczególnie te z lotu ptaka:)

    pozdrawiam,
    Ania
    http://piqstory.blogspot.nl/

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...