...kiedy się spodziewasz. Tak, tak, dobrze przeczytaliście. Do nibylandiowego kurnika nadciągają zmiany i nasza "monotonna sielanka" zostanie wyrwana z równowagi. A może nie będzie tak źle i tylko trochę się pokiwa niczym na huśtawce. Ale od początku, jak to wszystko się zaczęło.
Na początku tego roku wybrałam się do naszej przychodni i radośnie ogłosiłam:
- Zrobiłam test ciążowy i wyszedł mi pozytywny wynik!
- Oh to super! Gratuluję! - równie radośnie odpowiedziała dziewczyna na recepcji, po czym zaczęła szukać mojej kartoteki. - Ok, zapisałam. No to powodzenia!
- Jak to... to tyle? A wizyta u lekarza? Badanie krwi?
- Ojej, a coś nie tak jest? - zdziwiło się dziewczę.
- No nie, nie wiem! Narazie nie... To co ja mam teraz zrobić? - poczułam się nieco zbita z tropu.
- A to zadzwoń do jakiejś położnej i one już powiedzą co dalek.
- Jakiejś? A może jakieś sugestie? Kogoś szczególnie polecacie?
- No niby mam jakieś dwa kontakty zapisane, ale możesz poszukać w Google, w okolicy jest parę. Do wyboru, jaka Ci bardziej pasuje.
I tyle. Żadnej rozmowy z lekarzem, żadnego badania, ani testu (swoją drogą z tego co potem wyczytałam w przychodniach robią jedynie na życzenie test ciążowy taki sam, jaki można kupić samemu w drogerii czy aptece), żadnego skierowania do ginekologa (tak, tak... w Holandii do ginekologa idzie się jedynie za skierowaniem).
Rzeczywistość bardzo szybko zweryfikowała, że w Holandii podejście do ciąży potrafi być nieco inne niż w Polsce. Opieka zdrowotna też podchodzi inaczej do tego wyjatkowego stanu. Lepiej? Gorzej? Tak naprawdę, to nie mi oceniać, bo z Polski podobnych doświadczeń nie mam. Jedynie porównania z rodziną i znajomymi. Jak narazie czas mija, brzuszek rośnie, a ja powodu do narzekania nie mam. O tym jak ciąża w Holandii wygląda, będę się dzielić w najbliższych miesiącach. Oj zmiany do Nibylandii nadciągają, co to będzie!...