Podczas, gdy za oknem robi się coraz chłodniej, a Mauryc szaleje w Alpach na nartach (po raz pierwszy w życiu), ja przeglądam w domowym zaciszu strony podróżnicze, zdjęcia na dysku i promocje lotnicze planując nasze kolejne wakacje. Do urlopu jednak jeszcze duuuużo czasu, więc postanowiłam powspominać nieco nasze ostatnie wakacje. I nagle mnie olśniło... choć ledwie Wam wspomniałam na blogu o naszej francuskiej przygodzie w 2015, to jeszcze nie opisałam zeszłorocznego Interrailingu. Najwyższa pora nadrobić, a nóż widelec, ktoś z Was się skusi na kolejową podróż w tym roku?
Interrailing 2015 "Czarująca Francja" - etap włoski:
Francja jest jednym z najbardziej znanych i turystycznych krajów w Europie. Nie bez powodu. Ten kraj ma niesamowicie dużo do zaoferowania. Podczas, gdy większość turystów odwiedza największe miasta jak Paryż, Marsylia, Lyon, Bordeau, Nicea, my postawiliśmy na odwiedzenie mniejszych, czarujących miasteczek (z kilkoma większymi miastami postojowymi). Zanim jednak dotarliśmy do Francji spędziliśmy weekend w Genui we Włoszech, odwiedzając kolegę.
Wylądowaliśmy w Turynie, skąd pociągiem dotoczyliśmy się do wybrzeża. Około dwugodzinna podróż z początku dość nudnawa, w pewnymmomencie zaczęła nabierać ciekawszych widoków za oknem. Krajobraz zaczął falować oraz bardziej się wypiętrzać i co rusz znikać w tunelach. W końcu prosto z jednego z tuneli wtoczyliśmy się na peron! Przyznam, całkiem niebanalne położenie stacji kolejowej.
Genua wywarła na nas niesamowite wrażenie. Wielka, kryjąca się w cieniu wąskich, ciemnych uliczek, nieco odrapana. Ma w sobie coś kuszącego, coś onieśmielającego. Spacerując między wysokimi kamienicami łatwo wyobrazić sobie jak miasto żyło przez wieki surowym, portowym życiem. Strudzeni marynarze docierali do brzegu po miesiącach żeglugi, po czym znikali w ciemnych uliczkach, żeby oddać się uciechom.
Każdy miłośnik morza poczuje się tu jak ryba w wodzie. W końcu Genua to największy port we Włoszech. Znajdziemy tu jednak z największych w Europie akwariów, replikę galeonu Neptun z filmu "Piraci" reżyserii R. Polańskiego oraz dom jednago z największych odkrywcó świata - Krzysztofa Kolumba! Następnego poranka ruszamy na zwiedzanie. LEniwym, powolnym spacerkiem docieramy do katedry di San Lorenzo (Duomo di Genova). Piękna pasiasta budowla skupia wokół mnóstwo turystów oraz miejscowych. My zaczynamy nasz dzień od porannego cappuccino obserwując przechodniów. Tuż za katedrą kryje się Pałac dożów Genui (Palazzo Ducale), a to dopiero początek atrakcji. Na samym końcu ulicy stoi maleńki kamienny domek porośnięty bluszczem. Po ilości osób fotografujących się przy wejściu do budynku można się już domyślić: to właśnie tutaj mieszkał Krzysztof Kolumb. Cóż tu dużo mówić... miniaturowa wielkość zabytku oraz nagromadzenie turystów sprawia, że nie zatrzymujemy się tu na długo i kierujemy się na północ w stronę ulicy Via Garibaldi, wpisanej na listę UNESCO. Ulica jest spektakularna, a każdy budynek robi piorunujące wrażenie. W oczach mieni mi się od bogatych zdobień.
Po porannym zwiedzaniu pora znaleść dobre miejsce, żeby poleżeć w cieniu i odpocząć. W końcu na wakacjach nie można się przemęczać, a zwiedzanie w upale potrafi dać się we znaki, czyż nie? Windą wjeżdżamy na wzgórze, gdzie mieści się uroczy zameczek, Castello D'Albertis. Rozpoświera się stąd wspaniały widok na miasto, port oraz morze. Siadamy przy stoliku w cieniu i zamawiamy lokalne piwo. Zimne, orzeźwiające... delektujemy się każdą minutą w tym relaksującym miejscu.
Zwiedzanie zwiedzaniem, ale nie samymi widokami człowiek żyja. A już tym bardziej ja... dlamnie każde wakacje, co kulinarna przygoda. A będąc w Włoszech wypada jeść jak Włosi! W drodze powrotnej z naszego zwiedzania zahaczyliśmy do ponoć najlepszej lodziarni w Genui, La Cremeria delleErbe, przy Piazza delle Erbe. Przyjemna, pyszna ochłoda. Kiedy przyszła pora obiadowa nie musiałam zastanawiać się ani przez chwilę co zamówić. Oczywiście pasta! I to nie jakakolwiek pasta. W końcu to z Genui pochodzi słynne pesto alla genovese! A serwowane tradycyjnie jest z trofie, rodzajem grubego, krótkiego makaronu. Cudownie kremowe i wspaniale zielone ;)
W poniedziałek rano wyruszyliśmy w dalszą drogę. Pociągiem z Genui pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża do miasteczka Ventimiglia na granicy. Genua ciągnęła się jeszcze przez długi czas zanim zupełnie opóściliśmy jej obszar administracyjny. Niesamowicie rozciągnięte miasto. Tory biegły niemal przy samym morzu serwując wspaniałe widoki lazurowej wody. Przez chwilę zastanawiałam się dlaczego ta trasanie jest znana jako widokowa... Wkrótce zrozumiałam, kiedy tunel zaczął wyskakiwać za tunelem. Dla lepszych wrażeń, szybko okazało się, że nasz wagon miał jakąś awarię i światło wysiadło w większości przedziałów. A tunele ciągnęły się w nieskończoność. Po jakimś czasie pojawił się konduktor i poprosił wszystkich pasażerów, żeby przenieśli się do innego wagonu. Zebraliśmy nasze rzeczy i udało nam się znaleźć miejsca w przedziale z parą uroczych staruszków z Argentyny. Wznosząc się na szczyt naszej marnej znajomości hiszpańskiego oddaliśmy się wesołej rozmowie. Okazało się, że starsze małżeństwo podróżowało ze znajomymi po Włoszech, Francji i Hiszpanii w taki samo sposób jak my, z kartami Eurail pass.
W Ventimiglii czekały na nas kolejne atrakcje. Z powodu pożaru ruch kolejowy do Francji był chwilowo wstrzymany i tłum podróżnych czekał na podstawione autobusy. Jak można się domyślić, autobusów było za mało, a Interrailowców ze swoimi kartami w dłoni łatwo było wypatrzeć. Biedni, zagubieni jak my ;) Ktokolwiek, kto zrozumiał komunikaty tłumaczył innym i podawał dalej. Na szczęście tuż po odjeździe pierwszego autobusu okazało się, że pociągi znów mogą jechać i fala tłumu zalała z powrotem peron. Znacznie bardziej komfortowo, w klimatyzowanym pociągu ruszyliśmy do Nicei. Ale o tym już w kolejnym odcinku ;)