No dobra, może z tą papierkową robotą nieco przesadziłam. Większość zrobił za nas nasz doradca z banku. My tylko musieliśmy dostarczać mu różne papierki, zaświadczenia, raporty itp. Czytania za to było sporo. Wróćmy jednak do początku, jak to się stało i jak sam proces wyglądał.
Jak wiecie, od marca rozglądaliśmy się za nowym gniazdkiem. Codziennie przelądaliśmy funda.nl i staraliśmy się reagować niemal natychmiast. A mimo to byliśmy gdzieś na szarym końcu i często nie udawało nam się nawet zobaczyć mieszkania na własne oczy. Zanim dzień naszej wizyty miał nastać, inny kupiec złożył ofertę. Jeden z domów (idealny!) miał 40 wizyt jednego dnia... i 10 ofert. Wszystkie powyżej ceny vraagprijs. Ot paradoks Utrechtu. Podczas, gdy w całym kraju mieszkania i domu sprzedaje się poniżej ceny wywoławczej, w Amsterdamie i tu, nawet nie myśl o kupnie, jeśli nie jesteś w stanie zaoferować tego ile wołają.
Parę tygodni zmagań i musieliśmy powtórnie przeanalizować naszą sytuację i pójść na kompromis. Domy z trzema sypialniami mieściły się w naszym budżecie, ale zdaliśmy sobie sprawę, że konkurujemy z wyższym segmentem. Z ludźmi, którzy są gotowi zapłacić więcej i którym bardzo na tym dodatkowym pokoju zależy (bo mają już potomstwo np.). Nam się ten pokój (lub poddasze) marzył, ale na chwilę obecną nie jest bezwględnie konieczny. Ja musiałam przede wszystkim wyrzucić z głowy to przeświadczenie, które chyba wyniosłam z Polski, że jak kupuję dom, to na całe życie. W Holandii kupuje się dom na teraz. Na parę lat. Na to jakie są obecnie moje potzreby. Sytuacja życiowa się zmienia, zarobki wzrastają? Sprzedaje się obecne gniazdko i kupuje większe. Rynek nieruchomości to niemal krąg życia ;)
Obniżając nasze wymagania, znaleźliśmy się w naszym właściwym segmencie. Startershuis. Pierwszy dom. Pewnego piekęnego piątkowego poranka, odwiedziliśmy jedną z opcji. Nie planowaliśmy jeszcze składać oferty, ale też obiecaliśmy sobie, że jeśli ten dom, to nie będzie to, zatrudnimy maklera. Aankoopmakelar trochę kosztuje, ale dobrze zna rynek i gwarantuje ci dostęp do nieruchomości, które na fundzie jeszcze się nawet nie pojawiły. Masz zwyczajne pierszeństwo.
Dom ukazał się bardzo uroczy. Otwarta, duża kuchnia, dwie sypialnie, świeżo wykończony. Cicha okolica. Oczami wyobraźni widziałam nas w tym domu. Chwilkę podyskutowaliśmy na boku i widząc kolejnych zwiedzających, obudził się w nas instynkt przetrwania. Oferujemy vraagprijs.
Tego samego wieczoru dzwoni do nas makler, żeby poinformować, że były cztery oferty tego dnia, które przedstawił właścicielom domu. Walka trwa. Przechodzimy do drugiej rundy. Ok... skoro pięć kupców przeszło przez pierwszą selekcję, znaczy, że nikt się ceną szczególnie nie wybił. Możemy dorzycić jeszcze tysiączek, ale zaoferujmy im to na czym najbardziej sprzedającym zależy. Czas. Od maklera wiemy, że remontują nowo nabyty dom i potrzebują więcej niż standardowe 3 miesiące na przejęcie. Dajemy im sześć. W końcu nam też się tak strasznie nie spieszy. Kochamy nasz obecny kurniczek. Po weekendzie dostajemy telefon od maklera - wygraliśmy przetarg.
Teraz zostało nam już "tylko" załatwić hipotekę na czas. Tu się dopiero zabawa zaczęła. Ale o tym opowiem Wam w kolejnym poście ;) Stay tuned.