Paszporty przygotowane, grube swetry spakowane, Interrail pass'y (choć zamówione niemal w ostatniej chwili) w dłoni... można ruszać w drogę! W piątek pożegnałyśmy z Tamarą naszych domowników oraz pracowitych kolegów i udałyśmy się na podbój Skandynawii.
Od pracodawcy dostałyśmy 10 dni na przetestowanie trzech północnych krajów. Obszar wielki, czasu w sumie nie tak wiele, więc ograniczyłysmy się na najbardziej znanych i najczęście odwiedzanych przez naszych klientów miejsc. Nasz interrailing zaczynamy od Kopenhagi!
Już na dzień dobry po wylądowaniu, musiałyśmy wypełniać nasze "bilety" w pośpiechu na kolanie, zanim wskoczyłyśmy w pierwszy pociąg do centrum. To nauczyło nas na całą resztę wycieczki, żeby nie czekać do ostatniej chwili i uzupełnić dni podróży i trasę rano, jeszcze w hotelu, a nie na dworcu tuż przed odjazdem ;)
Kopenhaga jest wspaniała! Spacerując po mieście czułam się momentami jak w bajce H. C. Andersena, lub jeszcze lepiej: w scenerii "Dziadka do orzechów". Szczególnie podczas wizyty w Tivoli. Cóż to za wspaniałe miejsce! Drugi najstarszy park rozrywki na świecie i przepiękny ogród w samym centrum miasta. Wybrałyśmy się tam jednego z wieczorów i z miejsca poczułam się jak dziecko w magicznej krainie. Wspaniale przyozdobiony park w bardzo bożonarodzeniowym klimacie z każdej strony kusił migoczącymi światełkami, małymi chatkami z gorącymi napojami i jedzeniem i główną atrakcją: rozmaitymi karuzelami. Ale nie tymi tandetnymi, hałaśliwymi w oczojebnych kolorach, jakie znamy z objazdowych lunaparków. Nie, nie... karuzele i kolejka górska w Tivoli to klasyczne majstersztyki i drobiazdową dekoracją. Mogłabym tam spędzić całą noc... I pewnie bym spędziła, gdyby nie okropny chłód, mroźny północny wiatr i powoli wdzierające się do mojego systemu przeziębienie.
Nie straszny nam jednak drobny katar... następnego dnia wynajęłyśmy z Tamarą rowery, co by zwinniej i szybciej przemieszczać się po mieście. I to jak przyjemnie! Kopanhaga jest doskonale przystosowana do ruchu jednośladem. Dzięki temu z łatwością dotarłyśmy do urokliwego portu-kanału Nyhavn, pod pałac Amalienborg oraz do Małej Syrenki, przycupniętej na skale u brzegu cieśniny Øresund. Owinięte w kilka warstw ubrań, grube szaliki, rękawiczki z radością przemierzałyśmy bożonarodzeniowe jarmarki i podtrzymywałyśmy ciepło licznymi kubeczkami z gloggiem. Mmm... normalnie przyzwyczajona jestem do mocnych grzańców z goździkami i pomarańczą, ale w Skandynawii glogg serwują z... rodzynkami i migdałami! I zdecydowanie słabszy.
A skoro o przyjemnościach dla podniebienia mowa... już pierwszego wieczoru odkryłyśmy rewelacyjne miejsce: Kødbyen. Wygłodniałe szukałyśmy restauracji polecanej w naszym Lonely Planet, Foursquare, TripAdvisor... gdzy się tylko da coś polecić. Niestety lokal był pełny, więc zaczęłyśmy kręcić się po całej okolicy szukając wolnego stolika... Wszystkie knajpki i restauracje były wypełnione po brzegi i wszędzie nam mówiono, że musimy poczekać godzinę. No tak... piątek wieczorem, początek grudnia: sezon na firmowe imprezy świąteczne. A my właśnie trafiłyśmy do najmodniejszej dzielnicy. Choć przyznam, że ulice i budynki same w sobie nie prezentowały się szczególnie dobrze. Wręcz przeciwnie, bardzo industrialnie. Jak się okazało, to Mięsny Dystrykt Kopenhagi, gdzie wciąż działa wiele zakładów pakowania mięsa. Mniej więcej na początku tego stulecia, obszar zaczął powoli przekształcać się w popularny tygiel kulturalno-kulinarny. Super ultra hip. Ostatecznie udało nam się znaleźć wolny stolik w "Gorilla", który dzieliłyśmy z parą w średnim wieku. Wsółbiesiadniczka powiedziała nam, że to dość nowa restauracja, o której rozpisują się wszystkie gazety. Później mój znajomy mieszkający w Kopenhadze powiedział mi, że miejsce to prowadzi Duński odpowiednik Gordona Ramsay'a. Tanio nie było, ale każdy kęs był wyborny i absolutnie wart zarówno ceny, jaki i tej rosnącej sławy.
Po przyjemnym weekendzie i imprezie z wyżej wspomnianym znajomym, przyszła pora opuścić stolicę. W poniedziałek czekała nas długa podróż pociągiem przez całą Danię. Aż na północny skraj Jutlandii, skąd wieczorem miałyśmy wypłynąć promem do Norwegii. Ale o tej małej "przygodzie" przeczytacie w kolejnym odcinku serii Interrailing 2014 ;)