czwartek, 28 lutego 2013

Spacer po skansenie

Intensywna nauka przed zbliżającym się egzaminem, dogadzanie wybrednemu kotu-niejadkowi, papierki, formalności, planowanie... Wszystko to sprawiło, że ostatnio jestem jakaś dziwnie zajęta i ciężko mi się z pewnymi rzeczami wyrabiać. Do tego w tej monotonnej szamotaninie nie wiele dzieje się, co warto by opisać, a i wena schowała się gdzieś w kąt. W związku z tym, postanowiłam sięgnąć do swoich archiwów, wygrzebałam filmiki, które mój tata nakręcił podczas wizyty rodziców jesienią i skleciłam parę ujęć w całość, żeby zaspokoić ewentualny głód moich drogich Czytelników. 

Film nie jest bynajmniej profesjonalny, jakoż żadne z nas profesjonalistą nie jest i dysponujemy jedynie amatorskim sprzętem. Niemniej jednak prezentuje ciekawą wycieczkę po holenderskim skansenie.

Openluchtmuseum (dosłownie "muzeum na wolnym powietrzu") w Arnhem polecam każdemu, kto lubi skanseny, historię oraz rzemiosło. Wszystkie znajdujące się na terenie skansenu budynki pochodzą z terenu niemal całej Holandii i zostały na teren muzeum przetransportowane i wiernie odtworzone. Nie są to duplikaty, ani atrapy. W tych domach naprawdę mieszkali kiedyś ludzie. Pomiędzy nimi kursują zabytkowe tramwaje, którymi można się przejechać i dać odpocząć nogom. 

Za swego rodzaju przewodnika robił teść, który odwiedził Openluchtmuseum już kilka razy oraz ma bardzo osobiste wspomnienia z nim związane. Gdy był jeszcze małym chłopcem, wychowywał się na starej farmie. Muzeum było owym budynkiem zainteresowane i złożyło rodzicom teścia propozycję odsprzedania budynku. Ostatecznie do transakcji nie doszło, niestety nie pamiętam już dlaczego. Wspomnienie jednak zostało. 

Zatem moi Drodzy, zapraszam Was na spacer po skansenie, kryjącym ciekawe perełki holenderskiej historii i kultury:


poniedziałek, 18 lutego 2013

Anatomia Holendra: licencja na szczerość

- Rozmawiając z kimś nieznajomym na przystanku autobusowym lub w pociągu, jakie tematy najczęściej poruszacie? - zapytała nas nauczycielka.
- Ja się zawsze czuję jakby przeprowadzano ze mną wywiad! - odpowiedziała koleżanka z Brazylii.
- O! A to czemu?
- Bo jak tylko się odezwę zaraz zaczynają pytać "Skąd jesteś? Co tu robisz? Jak ci się podoba Holandia?" i tak dalej, czasem pytając o zbyt prywatne kwestie!

To prawda... Sama nieraz doświadczyłam tego na własnej skórze. Z jednej strony może to być dość miłe, z drugiej wręcz nachalne, szczególnie gdy Holender zasypuje nas gradem pytać dotyczących naszego życia osobistego. Kiedyś pewien starszy pan źle mnie zrozumiał i uwidziało mu się, że mam dziewczynę. Jego i tak już duże zainteresowanie momentalnie podwójnie wzrosło i musiała wyprowadzać pana z błędu, tłumacząc, że nie, że ja taka nudna i tradycyjna jestem. Że żyję w związku z mężczyzną. Trochę był zawiedziony...

W Holandii istnieje wyrażenie "meteen met de deur in huis vallen" (wpadać natychmiast do domu wraz z drzwiami), które świetnie opisuje mentalność mieszkańców tego kraju. Oni nie lubą bawić się w gierki słowne, zbędne uprzejmości i owijanie w bawełnę. Zadają pytanie wprost, nie zastanawiając się czy w innym kraju lub innej kulturze takie zachowanie byłoby pozbawione taktu. Czas to pieniądz, a jak wiemy, Holendrzy są oszczędni, więc przechodzą natychmiast do sedna. To samo z uwagami i udzielaniem rad, które (szczególnie nieproszone) wydają się czasem mi i moim koleżanką zbyt krytyczne i bardzo nieuprzejme. A potem oni się dziwią, dlaczego się złościmy/obrażamy/przyjmujemy postawę obronną. Po prostu: nie byłyśmy na ten cios przygotowane! 

Przychodząc do holenderskiego domu nie oczekujmy, że gospodarz zapyta się dwa razy czy aby na pewno nie chcemy kawy/herbaty/ciastka. Nie to nie! Zapyta raz i więcej nie będzie się powtarzał, bo skromne odmawianie "żeby nie wyjść na łakomą/niegrzeczną" nie jest mu znane. W końcu po co miałby mówić, że nie chce, skoro chce. Ania nieraz się na tym przejechała, kiedy dopiero poznała swojego męża i polskim zwyczajem odpowiadała "nie, dzięki..." oczekując, że on nie zacznie sam "bezczelnie" jeść w jej obecności. Teraz już wie ;)

Czy znaczy to zatem, że Holendrzy są wścibscy, bezczelni i rozmawiają z każdym, na każdy temat? Czy oni nie znają słowa tabu? Bynajmniej nie. Są sprawy i sytuacje, w których mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Za niegrzeczne byłoby uznane np. zapytanie kolegi z pracy ile zarabia, albo zwrócenie uwagi cudzemu dziecku, które rozrabia. Nie trzeba się też obawiać, że ktoś nam wytknie, że przytyliśmy. No chyba że łączą nas bliskie, przyjacielskie relacje. Koniec końców, może i Holendrzy są bardziej otwarci i bezpośredni, ale gdzieś tam głęboko, wcale aż tak bardzo się nie różnimy. 

Dutchman's Anatomy: license for honesty


- If you're talking with a stranger in a train or at the bus stop, what are you usually talking about? - asked our teacher.
- Every time it happens to me I always feel like I'm giving an interview - answered a friend from Brazil.
- Oh really? Why is that so?
- 'Cause whenever I start talking, people start asking questions "Where are you from? What are you doing here? Do you like Holland?" and so on. And sometimes they're asking about too private stuff!

That's true... I experienced it myself. On one hand it's even nice and friendly, but than on the other hand it can be really insolent, especially when the Dutch person is attacking you with thousands of questions about your private life. Once an older man misunderstood what I said and he was convinced that I have... a girlfriend. He got really enthusiastic about it and even more curious (though he was already a bit nosy) so I had to explain, that he got it wrong and in fact I'm very boring and traditional. That I live in a relationship with a man. He was a bit disappointed...

There's an expression in the Netherlands "meteen met de deur in huis vallen" (to get to the house straight away with the door) and it's perfectly describing the mentality of the people of this country. They don't like small talks, unnecessary politeness or mincing words. They just ask directly and they don't wonder if it would be inappropiate in another culture or not. Time is money and as we know the Dutch are not wasteful, so they go straight to the point. It's the same with criticizing and giving advices, which (especially when not asked) always seem to be for me and my girlfriends a bit too mean, too critical or too rude. And guys later wonder why are we getting angry or offended. Simple: we were not prepared for such a blow!

When you're visiting a dutch house do not even expect that the host is gonna ask you twice if you want some coffee/tea/cake. No is no! If you said it in a first place, for him/her it's a clear sign that you DON'T WANT! They don't really get the idea of refusing "cause I don't want to look too greedy/unmannerly". After all why would you say "no" if you think "yes". My friend Anna had to learn this fast when she met her husband. She used to modestly say "no, thanks..." (it's a weird polish thing to do) and than was startled seeing him "insolently" buying food only for himself and eating in her company. Well, now she knows ;)

Does this mean that the Dutch are nosy, rude and they are talking about everything with everyone? Don't they have any taboos?  Of course they do! There are things and situations when silence is golden. It would be considered inappropriate it you'd for example ask your colleague how big is his salary or tell somebody's else child to behave. You also don't have to worry much that someone is gonna make a remark, that you gained weight. Unless it's your family or a very close friend.    Czy znaczy to zatem, że Holendrzy są wścibscy, bezczelni i rozmawiają z każdym, na każdy temat? Czy oni nie znają słowa tabu? Bynajmniej nie. Są sprawy i sytuacje, w których mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Za niegrzeczne byłoby uznane np. zapytanie kolegi z pracy ile zarabia, albo zwrócenie uwagi cudzemu dziecku, które rozrabia. Nie trzeba się też obawiać, że ktoś nam wytknie, że przytyliśmy. No chyba że łączą nas bliskie, przyjacielskie relacje. Koniec końców, może i Holendrzy są bardziej otwarci i bezpośredni, ale gdzieś tam głęboko, wcale aż tak bardzo się nie różnimy. 

środa, 13 lutego 2013

Małe zboczenie z toru

Witam moi Mili!

Miałam Wam napisać o corocznym karnawale, który to nawiedził nas w zeszły weekend i którego to ponownie nie świętowaliśmy, ale będziecie musieli na ten tekst poczekać do jutra (lub piątku... zobaczymy jak się wyrobię). Od razu obiecuję, będzie ciekawostka o Nijmegen ;)

Ostatnio pochłonęło mnie coś innego... Jakiś czas temu wpadł mi do głowy pomysł, żeby przetestować dania z wszystkich krajów świata. Tak też zrodził się mój osobisty, kulinarny projekt "Świat na talerzu". Stawiam właśnie pierwsze kroczki, a efekty tychże wyczynów postanowiłam zamieścić na moim drugim, nowopowstałym blogu o tej samej jakże wdzięcznej nazwie ;)

Wszystkich ciekawym moich kuchennych podbojów zapraszam serdecznie, aczkolwiek przestrzegam, że profesjonalnym kucharzem nie jestem, więc nie zawsze wszystko mi wychodzi i nie wszystko prezentuje się tak jakby tego chciała. Ale może będzie przez to jakoś zabawniej? ;)

sobota, 9 lutego 2013

Nowy członek rodziny

Po wielu miesiącach namysłów, dyskusji, rozważania za i przeciw, prób szantażu emocjonalnego i przekonywań znajomych, w końcu podjęliśmy decyzję. Od dziś w naszym nibylandiowym kurniczku słychać radosny tupot małych stópek. Nasza rodzinka powiększyła się o uroczego przystojniaka.


Rano Maurycy słuchając mojego marudzenia o tym, jak bardzo chciałabym mieć kota, dał w końcu za wygraną:
- Czy ty wiesz jaką presję na mnie wywierasz? - zapytał.
- Jaką presję? Przecież ty kochasz koty i też chcesz mieć jednego!
- Ale to taka odpowiedzialność... - ciągnął dalej.
- Znowu tylko wszystko nadmiernie analizujesz i wyolbrzymiasz.
- Ok, to zbieraj się. Jedziemy do schroniska!

Wizyta w schronisku podziałała na mnie bardzo emocjonalnie. Parę razy mało nie wybuchnęłam płaczem widząc te wszystkie biedne zwierzaki i słysząc ich historie. Już dawno postanowiliśmy, że weźmiemy starszego sierściuszka, żeby zapewnić mu spokojną, pełną ciepła i miłości przystań na stare lata. Młode kociaki mają większe szanse na znalezienie nowego domu, a wiekowymi kotami z traumatyczną przeszłością mało kto się interesuje. Poza tym z racji mieszkania na trzecim piętrze, chcieliśmy cichego domatora, który nie będzie tęsknił za wyjściami w teren ;)


Wybór był naprawdę trudny, bo wszystkie futrzaki były słodkie i najchętniej wzięłabym je wszystkie. Zamkniętego w sobie, nieśmiałego Beera, trzynogą, niezwykle kochaną kotkę, czy przyjazną, cierpiącą na chroniczne kichanie kocią staruszkę. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na milusińskiego, czarnego 10-latka z drobnymi szmerami w serduszku. W między czasie, gdy pracownicy schroniska przygotowywali umowę adopcyjną, my z Maurycym szybko polecieliśmy do sklepu w celu zakupienia wszystkiego, co nasz nowy członek rodziny może potrzebować. Kuwetkę, żwirek, miseczki, karmę, kocie ciasteczka, drapak, wygodne legowisko, zabawkę, szczotkę do czesania... sto euro poszło w parę minut. Ale czego się nie robi z miłości ;)

Czym prędzej wróciliśmy z Przenośnym Domkiem do schroniska. Podpisaliśmy papiery, zapłaciliśmy 40 euro (z racji wieku cena kotka była niższa prawie o połowę. Nie wiem jak adopcja zwierzaków ze schroniska wygląda w Polsce... w Holandii jest to standardowa opłata, ale zwierzak jest już wysterylizowany, odrobaczony i zaszczepiony) i zaraz dostaliśmy naszego małego bohatera. Ani trochę nie oponował przed wejściem do Przenośnego Domku i tylko troszkę denerwował się, gdy samochód ruszył pokonując liczne zakręty i progi zwalniające. Szybko uspokoił się i resztę drogi siedział cichutko na moich kolanach, bacznie obserwując krajobraz przez kratkę w drzwiczkach Domku.


Testowanie kanapy: gdzie najwygodniej?...
Gdy po dotarciu do naszego kurniczka otwarłam zakratowane drzwiczki, Hank niepewnie wyszedł i rozpoczął obchód domu, uważnie obwąchując każdy mebel i ścianę. Po skończonym zwiadzie, schował się przed obiektywem mojego aparatu pod kanapę w moim pokoju do nauki/pisania (gabinet jakoś zbyt poważnie brzmi ;)) Żeby go nie stresować poszłam przygotować mu miseczki z wodą i jedzeniem. Po kwadransie Mauryc przekupił kota do wyjścia za pomocą chrupek. Wciąż lekko niepewny od tego czasu kursował na trasie miska-kanapa w salonie-kanapa w pokoiku-miska. Po około godzince poczuł się już swobodnie i zaczął testować całą kanapę w celu znalezienia najdogodniejszego miejsca. Pozwala się głaskać i mruczy przy tym głośno z zadowoleniem :)


Głaszczemy się
Czuję, że od teraz będę się rano musiała dzielić mlekiem. Ja zjem je tradycyjnie z płatkami, a Hank jak na twardziela przystało wypije... z czystej miski ;)

A new member of the family


After many months of thinking, discussing, hesitating, emotional blackmail attempts and persuasions from our friends we finally made a decision. Today in our neverlandy hen-house debuted a patter of happy little feet.  Our family expanded with a cute handsome guy.


Maurice listening in the morning to me whining about how much I'd love to have a cat finally gave up:
- Do you realize how big pressure you put on me? - he asked
- What pressure? You love cats and you would also like to have one!
- But it's such a responsibility... - he hesitated.
- You overanalysing everything again.
- Ok, to take your jacket. We're going to the shelter!

The visit in the animal shelter was harder than I thought and I got very emotional. Few time I was sooo close to burst into tears looking at all these lonely animals and hearing their stories. We've already decided a long time ago that if we're gonna take a cat, it's gonna be an older one from a shelter. We want to give him some love, warmth, peace and affection in his old age. Young cats have bigger chances to find a new home and not many people really bother about the old ones with a traumatic past. While they also wanna be loved! Besides we live on a third floor, so there's not many possibilities for a cat to go out. There's almost none possibilities. Even for that reason we needed a quite, stay-at-home creature that wouldn't miss outdor adventures ;)


It was really hard to choose. All of the furry monsters were so cute, I'd want to take them all! A shy, introvert Beer, an extremaly sweet and friendly three-legged puss or a lovable, chronic sneezing old lady. Eventually we decided for an adorable, 10-year-old, black buddy with the hear murmur. While the shelter's employees were filling the papers, we run (ok, drove) with Maurice to the closest shop to buy everything our new member of the family might need. Cat litter, litter box, bowls, cat food, cat snacks, scratching post, comfortable cat bed, some toy, brush... and 100 euro's gone within minutes. But you'd do anything with love ;)

We came back to the shelter with our Portable House. We signed the papres, payed 40 euro (the price was almost half lower because of the cat's age. I don't really know what are the procedures of animal adoption from the shelter, but here in the Netherlands it's a standard price, but the cat is already sterilized, dewormed and vaccinated) and we could get our little furry hero. He didn't resist to get into the Portable House and he was just a little bit scared or confused when the car started. Quite likely also because of many curves and release thesholds on a road. Luckily he did quickly calm down and spent quitely the rest of the journey in the PH on my lap, watching the views behind the window.


Finding the most comfortale and suitable spot on the sofa...
Whe we arrived to our hen-house and I opened the door of the Portable House, Hank slowly came out and started checking out the apartment, sniffing all the walls and the furniture. When he finished, he hid under the little sofa in my studing-room. I didn't want to stress him too much, so I put the camera away and went to the kitchen to prepare him some food and water. After a quarter Maurice lured him to go out with some cat crisps. Still a little bit shy and unsecure, Hank was walking between his bowl, the sofa in the living-room and the sofa in the studing-room. After an hour he already felt confident enough to jump on the sofa next to us and let us pet him. He was purring so loud we were happy to see him finally relaxed and pleased :)  


Stroking time
I kind a have a feeling I'm gonna have to share the milk in the morning from now on. I'm gonna traditionally eat it with my cereals and Hank as a real tough guy is gonna drink it... pure :D from a clean bowl ;)

środa, 6 lutego 2013

Tajniki holenderskiej mowy: Uwaga na angielski

Jedną z rzeczy ułatwiających życie świeżo upieczonym imigrantom w Holandii jest to, że właściwie każdy mówi tu po angielsku. Lepiej lub gorzej, ale mówi. Dzięki temu nie jest człowiek zupełnie wykluczony z codziennego życia, bo dogada się wszędzie: w sklepie, u fryzjera, u lekarza, w urzędzie, z sąsiadem... Problemy pojawiają się, kiedy chcemy nauczyć się w końcu holenderskiego, a nasz rozmówca słysząc nasz obcy akcent i nieporadne kaleczenie języka, czym prędzej spieszy nam z pomocą i aby ulżyć nam w męczarniach, odpowiada... po angielsku. I weź tu człowieku ćwicz w praktyce! 

Gorzej, kiedy w trakcie rozmowy przeplatamy oba te języki naraz. W taki to właśnie sposób kiedyś w restauracji zamiast zamówić wodę niegazowaną, kazałam kelnerce siedzieć cicho (ang. "still" w odniesieniu do wody rozumie się jako "niegazowana", podczas gdy hol. "still!" znaczy: "cicho!"). Podobnie wprowadzało mnie w nie małe zdumienie i dezorientację parę pierwszych razy, gdy Maurycy odbierał telefon od znajomych i po przywitaniu się rzucał pytaniem "Hoe is 't?". Dla mnie brzmiało to identycznie jak angielskie "Who is it?", czyli "Kto tam?". No jak to kto tam?! Przecież wiesz... sekundę wcześniej wypowiedziałeś jego/jej imię! Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że po holendersku znaczy to "Co jest/ Jak leci?".

W języku holenderskim jest wiele słów podobnie brzmiących po angielsku i zazwyczaj mających to samo znaczenie. Niestety są też podstępne pułapki, bo choć brzmią tak samo, to znaczą zupełnie co innego. I wtedy nie trudno o gafę. I to nie byle jaką... wyobraźcie sobie pomylenie słów dear (ang. "drogi, kochanie") z podobnie brzmiącym dier (hol. "zwierzę"), bill (ang. "rachunek") z bil (hol. "pupa, pośladek"), heet (hol. "nazywa się") z hate (ang. "nienawidzić") lub na przykład fok (hol. "hodować") z fuck (tego chyba nie muszę nikomu tłumaczyć ;) ). Są to tak zwani fałszywi przyjaciele. 

Fałszyni-nie fałszywi, niektórym mogą sprawić trochę radości. Ostatnio moja nauczycielka opowiedziała nam o pewnej Amerykance, którą kiedyś uczyła. Owa dziewczyna uwielbiała dwa holenderskie słowa. Pomimo wyraźnej nadwagi mogła w Holandii spokojnie mówić: "Ik ben slim" (czyli "Jestem mądra", podczas gdy "slim" po angielsku znaczy... szczupły), a gdy kogoś trąciła przez nieuwagę: "Sorry, hoor!". W takiej sytuacji hoor, które generalnie znaczy "słuchaj", jest tak jakby wzmocnieniem tego co powiedzieliśmy i można tłumaczyć jako "Przepraszam, naprawdę". Jak na ironię, brzmi niemal identycznie co angielskie "whore", czyli delikatnie mówiąc... "pani lekkich obyczajów". A wydawało by się, że taka niewinna i uprzejma ta uczennica była ;)

Secrets of the Dutch speech: watch out for english!

One of the things, that makes life of a freshman expat in the Netherlands easier is the fact, that almost everyone here speaks English. Good or bad, but they do. Thanks to that you don't feel excluded from an everyday life and you don't have to worry about going to a shop, bakery, hairdresser, doctor, the city hall, bank or meeting your neighbor in an elevator. The problem appears, when you start learning the language. At the beginning you might often notice, that while you're struggling to make an effort and actually say something in (a very broken) Dutch, your interlocutor (hearing your misery and weird foreign accent) is gonna rush to end your suffering and he/she'll answer you... in English! And how am I supposed to practise my Dutch?

It's even worse if you're gonna mix both of these languages at the same time. This is exactly how I once in a restauratnt instead of ordering still (non sparkling) water told the waitress to keep quiet (in Dutch "still!" means "quiet!"). I also found it very confusing for the first few times, when I heard Maurice answering his phone. His friends were calling and he picked up with "Hi! Who is it?"... I didn't know what's going on. "Who is it?"!?! Why are you asking that? You know very well who is calling you... you just said his name! At that time I didn't know yet, that what he actually asked was: "Hoe is 't?" (sounds exactly the same as "who is it") that means... "How are you?/How's it going?"

In the Dutch language there's quite a lot of words that sound similar to English and they often have of course the same meaning. However there's few traps, because though the might sound the same, they mean something completly different. And than it's very easy to make faux pas. Just imagine to confuse "dear" with dier (an animal), "bill" with bil (buttock), heet ("to be named" or "hot") with "hate" or fok (to breed) with... "fuck". These are so called "false friends". 

False or not, some people actually really like them. My teacher lately told us about one of her former students from US. That girl just loved two Dutch words. Though she was overweight in the Netherlands she could easly say: "Ik ben slim" ("I'm smart") and if she'd bumped in to someone by an accident she'd apologise with: "Sorry, hoor!". Now "hoor" basicly means "listen", but in this context it would make more less "I'm sorry, really!". The trick is: it sound the same as "whore"! And you'd think she's such a nice and innocent girl ;)

sobota, 2 lutego 2013

The royal news

On Manday evening happened something big. Almost all TV and radio stations were broadcasting a speech of Queen Beatrix. And what was so important the Queen had to tell us? Well, three days before her 75th birthday she announced her abdication in favor of her oldest son Willem-Alexander. The ceremony is gonna have place on the 30th April, which is one of the favorite Dutch holidays, the Koninginnedag. Wait a minute... does this mean that from now on we're not gonna celebrate the Queen's Day anymore but... King's Day? Luckily the date is not gonna change much. The future King has his birthday only three days before his grandma, so on 27th April ;)  

Queen Beatrix (source)
I must admit I was very excited and touched hearing the speech. Even more than Maurice. Such a historic moment and he's more interested in his plate... He even started laughing at me when me eyes got wet watching short flashbacks from the reign of the Queen Beatrix. What can I say, I'm quite emotional and easly pulled into these women's frills. Which woman was never interested in royal lives at least a bit and dreamed about being a princess when she was a child? ;) Even more, growing up in Poland I envied sometimes the English having the Royal Family with Princess Diana and young, charming Prince William. So now I have! Prince Willem-Alexander and his cute Maxima.

Prince Willem-Alexander and Princess Maxima with their daughters cheering for Dutch swimming team at the Olympics in London (source)
The change of monarch is always a big event. This time it's extra special. There was no King of the Netherlands for 123 years, only Queens. In the previous three generations only girls were born if the Royal Family. Now the things have changed when Queen Beatrix gave birth to her sons. Than more, our future Queen is gonna be... Latina (though with her blond hair she looks more like Dutch)!  When Willem-Alexander was marring Maxima, whose father was the Minister of Agriculture during military junta in Argentina, many people were unhappy. Nevethless the new princess was quickly accepted by the Dutch and she became of of their favorite members of the Royal Family. 

Wieści z królewskiego dworu

W poniedziałek wieczorem nastało wielkie poruszenie. Niemal wszystkie stacje telewizyjne i radiowe transmitowały orędzie królowej Beatix. I cóż takiego ważnego holenderska królowa miałam do przekazania swym podwładnym? Na trzy dni przed swoimi 75. urodzinami ogłosiła swoją abdykację na rzecz  najstarszego syna Willema-Alexandra. Do uroczystości dojdzie 30 kwietnia tego roku, czyli w Koninginnedag, jedno z ulubionych świąt Holendrów. Zaraz, zaraz... czy to znaczy, że od tej pory nie będzie już Dnia Królowej, a... Dzień Króla? Dobrze, że data choć niewiele się zmieni, bo następca tronu urodził się zaledwie trzy dni wcześniej, niż jego babcia, czyli 27 kwietnia ;)

Królowa Beatrix (źródło)
Muszę przyznać, że oglądając przemówienie królowej byłam chyba bardziej podekscytowana i wzruszona niż Maurycy. Taka historyczna chwila, a on nic... Śmiać się zaczął, kiedy mi się oczy zaszkliły oglądając materiał pokazujący najważniejsze wydarzenia z czasów panowania królowej. No cóż, podatna jestem na wszelkie babskie fanaberie, a która kobieta nie interesuje się ani trochę życiem rodzin królewskich? Chyba każda przynajmniej w dzieciństwie chciała być królewną! Do tego dorastając w Polsce czułam się niesprawiedliwie pozbawiona monarchii i zazdrościłam Anglikom ich Księżnej Diany i czarującego, młodocianego księcia Williama. No to teraz mam! Willema-Alexandra i jego uroczą Maximę.

Książę Willem-Alexander i księżniczka Maxima wraz z córkami kibicują drużynie holenderskich pływaczek na Olimpiadzie w Londynie (źródło)
Zmiana monarchy to zawsze duże wydarzenie, a tym razem szczególnie. Holandia przez 123 lata nie miała króla, jedynie królowe. Tak jakoś wyszło, że przez trzy pokolenia rodziły się w rodzinie królewskiej same dziewczynki. Dopiero Beatrix zmieniła stan rzeczy wydając na świat synów. Co więcej, królową teraz zostanie... Latynoska (choć z blond czupryną bardzie wygląda na Holenderkę)! Choć w związku ze ślubem Willema-Alexandra z Maximą, której ojciec był ministrem rolnictwa w czasach argentyńskiej junty wojskowej, księżniczka została szybko zaakceptowana przez Holendrów i stała się jednym z ulubionych członków rodziny królewskiej. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...