Cisza na blogu zapanowała już od jakiego czasu, ale ten rok wieje wyjątkową pustką. Aż mi wstyd patrząc na daty ostatnich kilku postów... dwa w maju, jeden w sierpniu i długo długo nic. A tu już połowa listopada. Wstyd i hańba!
Mogłabym dalej zwalać winę na pracę, ale przecież nie jedna znajoma blogerka też pracuje, a jakoś dalej regularnie pisze... Nie nie, to nir do końca o to chodzi kochani. Cóź, przyszłam się przed Wami wyspowiadać. Prawdziwe powodu dla których tak rzadko pisałam w ostatnim roku to lenistwo i monotonia.
Zdałam sobie niedawno sprawę, że nasze życie stało się całkiem monotonne i nudne. Może zawsze takie było, ale wcześniej Holandia była dla mnie nowym lądem, pełnym dziwacznych ludzi i ich nielogicznych zwyczajów. Było odkrywanie, nauka, zaskoczenie. Było budowanie nowego życia na obczyźnie: nauka języka, szukanie pracy, stabilizacji, zmiana mieszkania. I tak po pięciu latach doszliśmy do tejże wyczekiwanej stabilizacji. Języka nauczyłam się w takim stopniu, że z (prawie) każdym mogę się porozumieć w domu, na ulicy czy nawet w pracy (przynajmniej do pewnego stopnia). Pracę znalazłam. Jest fajna, pozwala mi się nieco rozwijać i uczyć nowych rzeczy, daje satysfakcję i póki co nie muszę się o moją przyszłość martwić. Teoretycznie, bo przecież nigdy nie wiemy co przyniesie nowy dzień ;) Jak też wiecie, rok temu kupiliśmy własny dom i przeprowadziliśmy się do innego miasta, bliżej pracy.
Zmiana tak było dużym wydarzeniem w naszym życiu i na nowo musieliśmy się aklimatyzować, poznać okolicę, nowych sąsiadów, wykombinować jak tu pozostać w dobrym kontakcie z naszymi znajomymi. A właściwie Maurycowym gronem przyjaciół. Mój Klub Żon Marnotrawnych się rozpadł. Jedna z Żon wyjechała do innego kraju, druga godzi studia z dwójką dzieci, a ja pracuję przez większość roku na pełnym etacie i mieszkam w innym mieście... I choć jużich praktycznie nie widuję, dalej ciepło myślę o moich przyjaciółkach z początków emigracji.
Tym oto sposobem dotarliśmy do momentu w naszym życiu, który możnaby nazwać stagnacją. "Co słychać u Was?" pyta mama na Whatsapp'ie. Hmm... no właśnie... Co u nas? Praca-dom-praca-dom-weekend. Takie zwyczajne codzienne życie. Mało tego... jakby to Renata z bloga "Wydaczeni" powiedziałą: wydaczyłam się! Przyzwyczaiłam się do wielu holenderskich zwyczajów i tutejsza mentalność mnie nie szokuje. Od razu tu podkreślam, żeby nie było niedomówień: nie stałąm się Holenderką! Zawsze będę Polką. Z tą tylko różnicą, że lepiej rozumiem otaczające mnie środowisko i ludzi. Nie pozjadałam wszystkich rozumów i nie wiem wszystkiego najlepiej. Dalej odkrywam różne aspekty mieszkania wśród Holendrów, ale nie zaskakują mnie już tak bardzo jak na poczatku. Przywykłam zwyczajnie. A tym samym codzienność stała się odrobinę mniej fascynującą ;)
I co tu na tą nudę poradzić? Jakie nowe kroki stawiać? Co odkrywać? Te pytania chodzą mi wieczorami po głowie. Przecież nie chcę Was zanudzać naszą niewyszukaną codziennością (od tego mam Facebook'a i Instagram). Główkuję, kombinuję... Mauryc zaczął kolejne studia, to i ja uznałam, że mogłabym znowu się czegoś pouczyć. Dziś zaczynam kurs rosyjskiego... po holendersku ;) Tak w ramach hobby.
A jak już wpadnę na szalony plan, żeby urozmaicić naszą Nibylandię, napewno o tym usłyszycie. Póki co, trzymajcie kciuki!