Nie tak dawno temu czytałam świetny (jak zawsze zresztą) tekst Renaty z bloga
"Wydaczeni", w którym autorka wspominała o swoich przejściach z holenderskimi sąsiadami ku przestrodze "Nie zadzieraj z sąsiadami". Pomyślałam sobie wtedy, że my to chyba wyjątkowe szczęście mamy w tej kwestii. Nie tylko mamy fajnych sąsiadów, z którymi plotkujemy przez balkon, ale też zapraszamy się nazwajem na różne domówki. Z tym z dołu i zza drugiej ściany mamy zmiejszy kontakt, ale narzekać na siebie nie możemy. Żyjemy w pokojowych relacjach. Ale, ale... przecież nasz budynek nie ogranicza się do czterech mieszkań.
Parę dni temu, pewnego pięknego poranka szykując się do pracy spotkała nas raczej nieprzyjemna niespodzianka. Po zejściu do garażu zastaliśmy nasz samochód z lekkim uszczerbkiem. Gumowa zaślepka przy oknie od strony kierowcy była wyrwana od strony dachu, mocno naciągnięta i zwisała sobie smętnie gdzieś w połowie okna. Szybko doszliśmy do wniosku, że ktoś próbował się w nocy włamać (dość nieudolnie). Nie było co dużo debatować nad problemem. Upchaliśmy trochę gumę, żeby nie wisiała tam i ruszyliśmy do pracy. Po drodze Mauryc wykonał kilka telefonów do odpowiednich organów i instytucji i przed pracą udał się do serwisu.
W serwisie potwierdzili naszą teorię, że to próba włamania i to dość amatorski ich okiem. Oczywiście nie omieszkali wspomnieć o osiągnięciach naszych rodaków w zakresie kradzieży samochodów. Choć uwaga obraźliwa (ale też zapewne nie wyssana z palca), to swego rodzaju komplement: "Ci Polacy, to są mądrzy. Gdyby to oni próbowali się włamać, samochód już by zniknął. Oni wiedzą co robią". Cóż... niechlubna fucha, ale kolejny dowód, że jak my się za coś zabieramy, to robimy to profesjonalnie.
Ale co mają do tego nasi sąsiedi, zapytacie. Do tej pory niewiele. Wróćmy zatem do historii. Z tymczasowo załatanym samochodem pomyśleliśmy, że lepiej nie ryzykować, że sprawca wróci dokończyć dzieła. Jako że nasz samochód stoi jako jeden z pierwszych od strony wjazdu, stanowi łatwy kąsek. Na tą jedną noc postanowiliśmy więc zaparkować bardziej w głębi parkingu. Wiele miejsc parkingowych w naszym budynku stoi zawsze pustych, więc założyliśmy, że nie wyrządzamy nikomu wielkiej szkody. Mimo wszystko zostawiliśmy jednak liścik za wycieraczką, z wyjaśnieniami. Tak na wszelki wypadek.
Godzinę lub dwie późnie ktoś zadzwinił do drzwi. Trzech nieco starszych panów z miejsca zaczęło wrzeszczeć, kiedy Mauryc otworzył. Okazało się, że zaparkowaliśmy na miejscu jednego z nich. Rozumiem, że wrócił z pracy głodny i zirytował się taką niespodzianką, ale żeby odrazu taką nagonkę robić i awanturę na maksa? Dopiero, gdy przestał krzyczeć i dał Maurycowi dojść do głosu, ten wyjaśnił raz jeszcze nasze motywy. I nagle panu się głupio zrobiło, zaczął się tłumaczyć i pozwolił nam zostawić samochód na tą jedną noc na jego miejscu.
Teraz pozwólcie, że nakreślę obraz nieco lepiej. Mieszkamy na obrzeżach dzielnicy, która jest znana z bardzo silnych relacji sąsiedzkich. Większość ludzi mieszka tu od lat i tworzy swego rodzaju własną społeczność. Każdy każdego zna, każdy wie co się w okolicy dzieje. Teraz dzielnicą zainteresowało się bardziej miasto i wybudowało kilka nowych budynków. Nowe mieszkania, nowi lokatorzy. Cała masa młodych par, takich jak my, wielu studentów... Kompletnie nowy narybek. I nagle nie ma tych silnych więzi. Każdy pracuje/studiuje, zajęty własnym życiem, nie zna wzystkich sąsiadów. I dla tych ludzi, którzy przyzwyczajeni są do pewne społecznej kontroli swojego podwórka jest to cios poniżej pasa.
Wiadomość o próbie włamania do samochodu zaparkowanego w garażu jeszcze bardziej rozwścieczyła panów. Kto to widział, że człowiek nie może się juz nawet we własnym domu czuć pewnie i bezpiecznie?! Tego samego wieczoru jeszcze chodzili w okół budynku, patrolując sytuację. To generalnie dobrzy ludzi, ale nie chcielibyście dać im broni palnej w dłonie. To bardzo terytorialny typ i mogliby najpirw strzelać, potem pytać, jeśli ktoś ośmieli się naruszyć ich własność prywatną.
Dziś rano znaleźliśmy karteczkę od nich za wycieraczką. Zasugerowali, żeby najpierw poinformowac właściciela danego miejsca, gdybyśmy w przyszłości jeszcze miel taką sytuację. W ten sposób zaoszczedzimy wszystkim niepotrzebnych nerwów. Dobra rada, szkoda tylko, że właściciela miejsca i tak nie było jeszcze w domu, a chodzić zmęczonym po pracy od mieszkania do mieszkania... Cóż, równie dobrze mogliby przeczytać naszą wiadomość i reagować mniej gwałtownie i agresywnie na taki "beczelny" czyn jak nasz.
Po całej tej przygodzie jedno mogę z pewnością powiedzieć. Nie jest źle mieć takich terytorialnych sąsiadów, ale zdecydowalnie lepiej trzymać ich po swojej stronie. Zatem lecę piec ciasteczka na zgodę ;)