sobota, 21 czerwca 2014

Kartkomania

Jak często wysyłacie kartki tradycyjną pocztą? Na Święta? Z wakacji? Poczta elektroniczna, sms'y i social media coraz bardziej wypierają tą bardziej tradycyjną formę przekazu wiadmości. Listy i widokówki są coraz rzadziej wysyłane. Ale nie w Holandii!

W Wiatrakowie panuje istny szał wysyłania kartek na każdą okazję. Na naszej szafce zrobiło się ostatnio coś tłoczno... Dwie zaprzyjaźnione pary powiększyły swoje rodziny o nowych potomków, inna para planuje ślub w wakacje, gdzieś w głębi leżą jeszcze urodzinowe życzenia. Pomijając tak oczywiste okazje jak święta, wakacje, urodziny, prawdziwy kartkowy wysyp ma zawsze miejsce przy narodzinach dziecka. Najpierw dumni rodzice wysyłają powiadomienia w postaci specjalnie zaprojektowanych kartek. Można w nich wyczytać dokładną datę i godzinę urodzenia, wybrane imię (a raczej imiona), wagę niemowlaka itp. Następnie pora na powiadomionych, by wysłali rodzicom kartkę z gratulacjami. Jeśli kiedykolwiek odwiedziliście dom, w którym ostatnio urodziło się dziecko, poza fantazyjnymi bocianami zastaniecie całą galerię kartek zajmujących całe parapery, półki czy nawet ściany ;) 
Przyjemna tradycja. Jednak to nie jedyne okazje, z powodu których można spodziewać się kartkowej lawiny. W każdym supermarkecie, sklepie z gazetami, w każdej Brunie czy Primerze znaleźć można ogromny wybór kartek okolicznościowych. Jakie okazje mamy zwykle do wyboru? Poczynając od klasycznych już urodzin, narodzin czy ślubu, poprzez subtelne kartki żałobne, z życzeniami powrotu do zdrowia, aż po zwariowane gratulacje ukończenia szkoły, zdania egzaminu na prawko, przeprowadzki, rozpoczęcia nowej pracy i inne bezokolicznościowe ;) I co najciekawsze, wszystkie te karteczki naprawdę się wysyła!

Źródło: http://www.boekhandelmuizelaar.nl
Przez ostatnie dwa i pół roku w Holandii zgromadziłam więcej kartek z życzeniami, niż przez poprzednie co najmniej siedem lat. A jak u Was sprawa wygląda? Kiedy ostatnio wysłaliście jakąć kartkę poza świątecznymi życzeniami? ;)

niedziela, 8 czerwca 2014

Ostrożnie z sąsiadami

Nie tak dawno temu czytałam świetny (jak zawsze zresztą) tekst Renaty z bloga "Wydaczeni", w którym autorka wspominała o swoich przejściach z holenderskimi sąsiadami ku przestrodze "Nie zadzieraj z sąsiadami". Pomyślałam sobie wtedy, że my to chyba wyjątkowe szczęście mamy w tej kwestii. Nie tylko mamy fajnych sąsiadów, z którymi plotkujemy przez balkon, ale też zapraszamy się nazwajem na różne domówki. Z tym z dołu i zza drugiej ściany mamy zmiejszy kontakt, ale narzekać na siebie nie możemy. Żyjemy w pokojowych relacjach. Ale, ale... przecież nasz budynek nie ogranicza się do czterech mieszkań.

Parę dni temu, pewnego pięknego poranka szykując się do pracy spotkała nas raczej nieprzyjemna niespodzianka. Po zejściu do garażu zastaliśmy nasz samochód z lekkim uszczerbkiem. Gumowa zaślepka przy oknie od strony kierowcy była wyrwana od strony dachu, mocno naciągnięta i zwisała sobie smętnie gdzieś w połowie okna. Szybko doszliśmy do wniosku, że ktoś próbował się w nocy włamać (dość nieudolnie). Nie było co dużo debatować nad problemem. Upchaliśmy trochę gumę, żeby nie wisiała tam i ruszyliśmy do pracy. Po drodze Mauryc wykonał kilka telefonów do odpowiednich organów i instytucji i przed pracą udał się do serwisu. 

W serwisie potwierdzili naszą teorię, że to próba włamania i to dość amatorski ich okiem. Oczywiście nie omieszkali wspomnieć o osiągnięciach naszych rodaków w zakresie kradzieży samochodów. Choć uwaga obraźliwa (ale też zapewne nie wyssana z palca), to swego rodzaju komplement: "Ci Polacy, to są mądrzy. Gdyby to oni próbowali się włamać, samochód już by zniknął. Oni wiedzą co robią". Cóż... niechlubna fucha, ale kolejny dowód, że jak my się za coś zabieramy, to robimy to profesjonalnie. 

Ale co mają do tego nasi sąsiedi, zapytacie. Do tej pory niewiele. Wróćmy zatem do historii. Z tymczasowo załatanym samochodem pomyśleliśmy, że lepiej nie ryzykować, że sprawca wróci dokończyć dzieła. Jako że nasz samochód stoi jako jeden z pierwszych od strony wjazdu, stanowi łatwy kąsek. Na tą jedną noc postanowiliśmy więc zaparkować bardziej w głębi parkingu. Wiele miejsc parkingowych w naszym budynku stoi zawsze pustych, więc założyliśmy, że nie wyrządzamy nikomu wielkiej szkody. Mimo wszystko zostawiliśmy jednak liścik za wycieraczką, z wyjaśnieniami. Tak na wszelki wypadek. 

Godzinę lub dwie późnie ktoś zadzwinił do drzwi. Trzech nieco starszych panów z miejsca zaczęło wrzeszczeć, kiedy Mauryc otworzył. Okazało się, że zaparkowaliśmy na miejscu jednego z nich. Rozumiem, że wrócił z pracy głodny i zirytował się taką niespodzianką, ale żeby odrazu taką nagonkę robić i awanturę na maksa? Dopiero, gdy przestał krzyczeć i dał Maurycowi dojść do głosu, ten wyjaśnił raz jeszcze nasze motywy. I nagle panu się głupio zrobiło, zaczął się tłumaczyć i pozwolił nam zostawić samochód na tą jedną noc na jego miejscu. 

Teraz pozwólcie, że nakreślę obraz nieco lepiej. Mieszkamy na obrzeżach dzielnicy, która jest znana z bardzo silnych relacji sąsiedzkich. Większość ludzi mieszka tu od lat i tworzy swego rodzaju własną społeczność. Każdy każdego zna, każdy wie co się w okolicy dzieje. Teraz dzielnicą zainteresowało się bardziej miasto i wybudowało kilka nowych budynków. Nowe mieszkania, nowi lokatorzy. Cała masa młodych par, takich jak my, wielu studentów... Kompletnie nowy narybek. I nagle nie ma tych silnych więzi. Każdy pracuje/studiuje, zajęty własnym życiem, nie zna wzystkich sąsiadów. I dla tych ludzi, którzy przyzwyczajeni są do pewne społecznej kontroli swojego podwórka jest to cios poniżej pasa. 

Wiadomość  o próbie włamania do samochodu zaparkowanego w garażu jeszcze bardziej rozwścieczyła panów. Kto to widział, że człowiek nie może się juz nawet we własnym domu czuć pewnie i bezpiecznie?! Tego samego wieczoru jeszcze chodzili w okół budynku, patrolując sytuację. To generalnie dobrzy ludzi, ale nie chcielibyście dać im broni palnej w dłonie.  To bardzo terytorialny typ i mogliby najpirw strzelać, potem pytać, jeśli ktoś ośmieli się naruszyć ich własność prywatną. 

Dziś rano znaleźliśmy karteczkę od nich za wycieraczką. Zasugerowali, żeby najpierw poinformowac właściciela danego miejsca, gdybyśmy w przyszłości jeszcze miel taką sytuację. W ten sposób zaoszczedzimy wszystkim niepotrzebnych nerwów. Dobra rada, szkoda tylko, że właściciela miejsca i tak nie było jeszcze w domu, a chodzić zmęczonym po pracy od mieszkania do mieszkania... Cóż, równie dobrze mogliby przeczytać naszą wiadomość i reagować mniej gwałtownie i agresywnie na taki "beczelny" czyn jak nasz. 

Po całej tej przygodzie jedno mogę z pewnością powiedzieć. Nie jest źle mieć takich terytorialnych sąsiadów, ale zdecydowalnie lepiej trzymać ich po swojej stronie. Zatem lecę piec ciasteczka na zgodę ;)

niedziela, 1 czerwca 2014

Powrót do przeszłości, czyli Polska lat 90-tych oczami Holendrów

Kiepskie drogi, piękne krajobrazy i natura, 1300 km i 375 bocianich gniazd. Takie wrażenia najbardziej rzucają mi się w oczy, czytając wspomnienia pewnej holenderskiej pary z ich rowerowych wakacji w Polsce. Ale zacznijmy od początku.


Tydzień temu, podczas rodzinnego weekendu wpadł mi w ręce pewien album. Nie przypadkowo, słyszałam o nim już rok temu i teraz jako dowód przedstawiono mi wszystko czarno na białym. W rodzinie teścia mamy kilkoro zapalonych rowerzystów, którzy uwielbiają spędzac wakacje pokonując setki-tysiące kilometrów jednośladami. Prawie 20 lat temu dwoje z nich wybrało się na taki aktywny urlop do Polski. Ich trasa rozpoczynała się w Warszawie, prowadziła pod wschodnią granicę do Białowieży, a następnie przez Mazury i zdłuż wybrzeża do Niemiec i spowrotem do Holandii. Wszystko pięknie spisane, opatrzone zdjęciami, widokówkami i paragonami. Bardzo byłam ciekawa ich wrażeń, więc w tym roku przywieźli ów album na spotkanie i pożyczyli mi na kilka dni. Co za lektura!



Z góry napomknę, że trasa ta szczególnie mnie ciekawiła, bo spora część tych terenó jest mi dobrze znana z dzieciństwa. Choć pochodzę z południa Polski, to jako mała dziewczynka spędzałam niemal każde wakacje na Podlasiu (a dokładniej w Hajnówce) u dziadków. Ponadto miło wspominam wyjazdy na Mazury i nad morze z rodzicami. Ach te gofry, kto tego nie pamięta! 



Ale wracając do naszych Holendrów. W ciągu dwóch tygodni pokonali 1300 km polskich dróg, dróżek i leśnych ścieżek. Jak odebrali Polskę lat 90-tych? Co ich zaskoczyło, co zachwyciło, co rozczarowało? Oto krótka lista rzeczy, o których udało mi się wyczytać:
  1. Drogi niestety w nie najlepszym stanie. Trzeba pamiętać, że jechali nie tylko po głównych drogach (gdzie pobocze rozczarowywało), ale również po małych, lokalnych drogach i leśnich ścieżkach. Co tu się czarować, w 1996 roku nasza infrastruktura pozostawiała wiele do życzenia. A już szczególnie pomiędzy podlaskimi wsiami i Puszczą Białowieską. 
  2. Niestety potwierdziły się stereotypy: w każdym miasteczku, przy każdym sklepie spotykali/widzieli pijanych lub przynajmniej podpitych mężczyzn. Niekoniecznie agresywnych, wręcz przeciwnie, często pomocnych i wskazujących drogę. Ale jednak na gazie. 
  3. Szczególnie na Podlasiu maleńkie wioski z małymi gospodarstwami rolnymi. Często widywali ludzi pracujących w polu, ale zaskoczyło ich, że konie było wciąż w częstym użyciu. Traktory nieco mniej. 
  4. Ilość bocianich gniazd rzucała się w oczy... na tyle w niezwykłej ilości, że zaczęli je liczyć. W każdej wsi przynajmniej parę bocianów. 
  5. Wszędzie w miastach spotykane monumentalne pomniki, tablice upamiętniające poległych w II Wojnie Światowej oraz cmentarze wojskowe. Cóż... Polska w przeciwieństwie do Holandii nie skapitulowała po kilku dniach i zawzięcie walczyła do końca. 
  6. Jedzenie generalnie smaczne. Szczególnie zasmakował im polski żurek, kefir, jogurty i chleb.  W turystycznych miejscowościach fast-foody dostępne na każdym kroku, ale niewiele klimatycznych kawiarenek. Porównujące polskie miasteczka z holenderskimi rzeczywiście rzuca się w oczy różnica w kwestii przytulnych knajpek. Tutaj każda wieś ma przynajmniej jedną fajną, atrakcyjną knajpkę, gdzie chce się usiąść na tarasie lub wewnątrz i wypić piwko/kawę. Ach ten urok bruin cafés. Chyba w Polsce nie mamy/mieliśmy takiej tradycji wychodzenia jak w Wiatrakowie. 
  7. Kempingi niestety rozczarowały naszych Holendrów. Szczególnie kiepskie zaplecze sanitarne. Ewidentnie liczyli na coś więcej niż spartańskie warunki i zimny prysznic ;) 
  8. Wybrzeże kojarzy im się z dwoma skrajnościami: wyludnionym terenem wojskowym lub zatłoczonymi plażami. A tam, gdzie już turyści, tam i liczne pola namiotowe oraz grupy dzieciaków na koloniach. Nie ma jak zaprzeczyć. Kolonie nad morzem, to było to!
  9. Większość poslkich domów nie wzbudziła zachwytu. Porównali je wręcz do pudełek z klocków. Wielkie, czworościenne bryły. Szczególną uwagę zwrócili na... przystanki autobusowe. A dokładniej mówiąc na ich różnorodność. Przystanki we wszelkich typach i rozmiarach. Jedne nowesze, inne stare i nieco rozwalające się. I wszystkie różne. 
  10. Polska ma wspaniałe, zróżnicowane krajobrazy. Ścieżki rekreacyjne prowadzą przez wspaniałe tereny pełne flory i fauny. Ale nie tylko łąki i lasy zachwycają. Również polskie miasta są pełne zieleni i przyjemnych parków, gdzie można odpocząć. 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...