niedziela, 23 sierpnia 2015

Targ serów w Alkmaar

Czy jest coś bardziej holenderskiego niż amsterdamskie kanały, pola tulipanów pod Lisse lub omafiets? Ser oczywiście! Pyszna, kremowa gouda znana na całym świecie. A gdzie można jej najwięcej na raz znaleźć? Na przykład na takim targu serów w Alkmaar. 


Targi serowe odbywają się w Holandii tylko w sezonie letnim. Alkmaar gości takie wydarzenie od kwietnia do początku września, w każdy piątkoy poranek. Korzystając z wolnego dnia, wskoczyłam rano w pociąg, a po dwóch godzinach jazdy i przemierzeniu niemal całego kraju w szerz, dotarłam do celu. 

Na placu przed budynkiem wspaniałej wagi miejskiej (waag) stał już zgromadzony spory tłum. Z samego początku, nie łatwo było dostać się w pobliże barierek, ale po około 30 minutach, ludzie zaczęli się nieco rozchodzić i wygodnie można było podziwiać całe widowisko. Na środku placu pyszniły się w słońcu równo rozłożone żółte koła sera gouda. Każdy szereg oznaczony był tabliczką z typem sera (Gouda) oraz jego wiekiem podanym w miesiącach. Pomiędzy, krzątało sie dwóch mężczyzn oglądając kawałki sera, wywiercając próbki za pomocą specjalnego wiercidełka i dobijając targu. Po uzgodnieniu ceny, przybijali dłonią taką "zaklepaną" cenę. W tym momencie pomocnicy zaczęli ładować sery na specjalne, drewniane nosze, a nosiciele biegali w parach transportując każdy ładunek do wagi i spowrotem na plac, gdzie przekładano sery na drewniane wózki. 









Tak w oryginale miałby wyglądać tradycyjny, holenderski targ serów. Obecnie targ w Alkmaar jest czysto turystyczną pokazówką. Prawdziwe negocjacje ponoć mają jeszcze miejsce w Goudzie i Woerden. Turystyczna czy nie, atrakcja jest wciąż ciekawa i niezwykle popularna. A przy tym jakże ultraholnderska! 





Turyści mają niezłą zabawę. Poza oglądaniem pokazu, mogą sami się zważyć na miejskiej wadze, a niektórzy szczęśliwcy zostają wybrani z tłumu. Dzieci pozują do zdjęć trzymając wielgachne sery oraz będąc noszonym na serowych noszach. Dorośli mają możliwość spróbowania własnych sił w przenoszeniu owych noszy. A musicie wiedzieć, że nie jest to lekka zabawa. Takie nosze ważą około 25 kg. Przeciętnie łąduje się na nie 8 serów, każdy po ponad 12-13 kg. Kto chciałby sobie tak pobiegać w okół placu taszcząc 130 kilogramów i tuptając miarowym rytmem? ;) Ponoć profesjonalnym nosicielom zajmuje około roku opanowanie właściwego sposobu chodzenia i rytmu, tak żeby zsynchronizowanie transportować noszę nie gubiąc, ani nie uszkadzając sera. 








Po takim widowisku można jeszcze pokosztować różnym wariantów żółtego przysmaku na licznych straganikach. Panie w tradycyjnych strojach chętni odkrajają wiórki serowe i dają do degustacji. Wybór jest niesamowity... ser młody, stary, z ziołami, przyprawami, paprykowo-cebulowy, musztardowy, pesto (o pięknej zielonej barwie), truflowy... Ostatecznie decyduję się na kawałek starego sera odkrojony od wielkiego koła na moich oczach oraz na kuleczkę sera orzechowego. Z kawałeczkami orzechów włoskich. Pychota! 

piątek, 14 sierpnia 2015

Na letnie upały...

- Jako dziecko co roku jeździłem z rodzicami pod namiot do Francji - wspomina Mauryc - Wtedy często siadaliśmy przy stoliku przed jakąś knajpką i dostawałem Oranginę. W takiej małej, pękatej szklanej butelce. Baaardzo zimną. Nic nie było wtedy lepsze w taki upalny dzień! 

Raz na jakiś czas nachodzą go taki wspomnienia. Zapewne dlatego jest ogromnym fanem Oranginy. Ten pomarańczowy napój gazowany z miąższem cytrusów jest szczególnie popularny we Francji, gdzie tysiące Holendrów co roku spędza swoje kempingowe wakacje. Nic dziwnego, że z czasem napój pojawił się po X latach na tutejszych półkach sklepowych. 

Źródło:www.rinefolden.dk
Podczas naszej wizyty w zeszły weekend z radością odkryliśmy, że teraz Orangina doratła też do Polski! Kiedy wybraliśmy się z moimi rodzicami na zakupy, Mauryc natychmiast ruszył na poszukiwania napoju. Pobuszował chwilę między regałami, po czym dumnie wrócił niosąc dwie półtora litrowe butelki. Jakże wielki były jego uśmiech. Przy kasie, pani skanująca towary, wzięła butelkę w dłoń, obejrzała chwilkę i skanując kod kreskowy zapytała, czy ta nowa oranżada jest dobra. Mauryc może za dużo po polsku nie rozumie, ale z tym problemu żadnego nie miał. Natychmiast wykrzyknął triumfalnie "Taaak! Baaadzo doobra". 

W weekend ten panowały w Polsce niesamowite upały. Temperatura nie spadała w ciągu dnia poniżej 34 stopni, więc wylegiwaliśmy się tylko w cienu w ogrodzie, od czasu do czasu biegając i oblewajać się nawzajem wężem ogrodowym (ot drobne przyjemnostki). Orangina w między czasie chłodziła się w lodówce jak należy i co jakiś czas ktoś po trochę ją upijał. W pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że w czwórkę wypiliśmy ponad 2 litry w jedno południe. 

Tak wiem wiem... gazowane napoje są niezdrowe i zawierają ogromne ilości cukru. Ale dla nostalgicznych wspomnień z dzieciństwa, warto chyba zrobić czasem wyjątek, czyż nie? ;)

piątek, 7 sierpnia 2015

Ściema roku, czyli o tym jak NIE wzięliśmy ślubu

Wczoraj zamieściłam na facebooku zdjęcie pewnego pierścionka z niezbyt szczegółową informacją, że podjęliśmy pewną ważną decyzję. Parę osób nie dało się nabrać, jednak większość z Was zaczęła nam gratulować zakładając chyba, że wzięliśmy ślub lub Mauryc się oświadczył. Przykro mi jeśli Was rozczaruję, ale nic z tych rzeczy. Pierścionek to była jedna wielka ściema ;)


Co za decyzję zatem podjęliśmy? Jak wiecie, kupiliśmy niedawno dom. Taki zakup zobowiązuje, więc w świetle tak dużych obciążeń finansowych uznaliśmy, że warto pewne rzeczy ustalić czarno na białym. A przy okazji zalegalizować nasz związek. Malżenstwo to nie nasza bajka, ale na szczęście w Holandii dostępne są też inne formy prawne, jak zarejestrowany związek partnerski (geregistreerde partnerschap) oraz samenlevingscontract.

My wybraliśmy tą drugą opcję, bo jest tańsza, szybka, prosta i najbardziej elastyczna. Samenlevingscontract to nic innego jak umowa notarialna, regulująca przeróżne kwestie pomiędzy dwójką ludzi żyjących razem pod tym samym adresem i posiadajacymi wspólny majątek. Prawda jest taka, że w tej umowie może znaleźć się co tylko chcecie.

Nie będzie, więc ślubnego kobierca. Nie będzie białego welonu. Te pieniądze przeznaczymy  raczej na jakąś podróż ;) za życzenia jednak dziękujemy, bo jakby nie patrzeć, nasz związek jest teraz oficjalny i legalny.

Skąd się zatem wziął ów pierścionek? Idąc rano razem do notariusza, Mauryc zauważył maleńki pierścionek w kształcie serduszka na chodniku tuż przed biurem. Zbieg okoliczności? ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...