sobota, 26 kwietnia 2014

Jak świętować Dzień Króla? Szybki zestaw must-have.

I znów nadszedł ten dzień w roku, kiedy całą Holandię zalewa pomarańczowa fala. Rozbawiony tłum wypełnia ulice miast w całym kraju, parki zmieniają się w ogromne pchle targi i wszystkim udziela się ogólna wesołość. Tak, tak... to właśnie Dzień Króla. 


Choć mieszkam w Holandii niecałe trzy lata, to nawet dla mnie ta nazwa jakoś dziwmnie brzmi... Przez całe dekady świętowało się w Wiatrakowie Dzień Królowej, a tu w tym roku taka zamiana. I to parę dni wcześniej niż do tej pory zawsze było. A wszystko przez zeszłoroczną abdykację Beatrix i wstąpienie na tron Willema-Alexandra. No to się nam porobiło. Pierwszy król od ponad wieku i pierwszy Dzień Króla w historii. 

Jak tu właściwie świętować takie okazje? Każdy ma swój sposób. Jedni przepijają hektolitry piwa na ulicach lub kanałach Amsterdamu, inni bawią się w mniejszym gronie lub wyprzedają swoje rupiecie, a jeszcze inni w ogólne nie świętują. Wolny kraj w końcu i nie każdy jest entuzjastą Królewskiej Rodziny. A jak ja świętuję? Przez te ostatnie kilka lat wyrobiłam sobie małe tradycje, bez których nie ma dla mnie Dnia Królowej/Króla. Oto przed Wami moja prywatna lista "królewskiego" must-do i must-have.

Zestaw obowiązkowy na Koningsdag:
  1. Pomarańczowa garderoba. Wszystko jedno co by to było: wściekle pomarańczowa koszulka, kapelusz, szalik, boa z piórek... Wybór jest ogromny. Tuż przed tym dniem wszystkie sklepy oferują przeróżne ubrania i akcesoria. Co dusza zapragnie. Może by tak nadmuchiwaną koronę?? Póki w naszym outficie pojawia się ta szalona barwa, jesteśmy w pełni gotowi do świętowania. 



  2. Imprezowanie, imprezowaniem, tutaj ku temu zawsze się powód znajdzie. A że nie przepadam za staniem w ścisku z piwem w dłoni, chętniej spędzam "królewskie" przedpołudnie buszując po vrijmarkt. Skąd i kiedy się dokładnie ta tradycja narodziła nie wiem, ale co roku w ten wyjątkowy dzień tysiące Holendrów wystawia przed domem lub w parku niepotrzebne im "skarby" i wyprzedaje za groszowe kwoty. Taki pchli targ w parku Goffert w Nijmegen zajmuje olbrzymią powierzchnię, przyciąga ogromne tłumy i pozwala się nieźle obkupić. Dla mnie to coroczne must-be.




  3. Od takiego plątania się godzinami między straganami i przeróżnymi gratami, może człowiek zgłodnieć. Trzeba się czymś pysznym i najlepiej niezdrowym posilić. Tego typu okazje mają to do siebie, że przyciągają kramy z festiwalowym jedzeniem i fast-foodami. Mój standardowy już zestaw to poffertjes i Unox broodje. Oczywiście nie na raz ;) Te mini naleśniczki z masłem i cukrem pudrem oraz hot-dog w mini bagietce to smakołyki, którymi raczę się praktycznie tylko raz w roku. No może się czasem zdarzy w czasie Vierdaagse



  4. A skoro już o jedzeniu mowa... po powrocie do domu osłodzić sobie życie należy kawałkiem tompouce z pomarańczowym lukrem. To iście Koningsdag klasyk! Choć brzmi tajemniczo, to tak naprawdę nasza stara, dobra kremówka. Tyle że z okrutnie słodkim i lepiącym się lukrem na wierzchu. 


  5. Bez względu na to gdzie i jak postanowimy spędzić ten dzień, jedno musimy pamiętać. Czas najlepiej mija w dobrym towarzystwie. Dlatego spotkanie ze znajomymi i relaks czy to na trawniku w parku, czy na balkonie, czy w piwnym ogródku to gwarancja udanego Dnia Króla. 
A Wy jak spędzacie ten dzień? Macie swoje własne tradycje? 

środa, 16 kwietnia 2014

Wielkanocne-świeckie tradycje Holendrów

- A co właściwie robicie w Wielkanoc?? - zapytała jedna z koleżanek w pracy.
- Jemy... - padło w odpowiedzi, po czym wszyscy pokiwali zgodnie głowami. 

I to wszystko co młodzi Holendrzy mieli do powiedzenia na temat świętowania Wielkanocy. Oczywiście spędzą ten czas z rodzinami, jedząc różne smakołyki. Tradycyjne dania? Obawiam się, że w przypadku tych świąt nie istnieje coś takiego w tym kraju. Jak zatem w Wiatrakowie spędza się te święta? 

Choć nie ma tutaj tradycji święcenia pokarmów, to jednak barwienie jajek jest wszystkim znane. W supermarketach można nawet kupić gotowce, czyli paletę jajek w soczystych kolorach. Wersja dla leniwych ;) Ja tam wolę spędzić wieczór nad słoikami z farbą i zapachem octu... taka moja mała świecka tradycja. Ostatnio wyczytałam nawet w jakiejś gazetce o tradycji stukania się jajkiem. Wygląda jednak, że nie jest to już tak znany i rozpowszechniony zwyczaj, jak w Polsce. Teść potwierdził, że pamięta z dzieciństwa na wsi takie tradycje. Dla młodszego pokolenia jest to jednak często mało znany mit. Ciężko się w sumie dziwić, skoro świąteczne śniadanie nie jest tak celebrowane jak w Polsce.

Paashaas, czyli Zajączek Wielkanocny. Każde święta mają swojego dobrodzieja roznoszącego upominki... w zimie Sinterklaas & Zwarte Piet, wiosną Paashaas ;)
Moja zeszłoroczna wielkanocna propaganda szerzenia polskich zwyczajów spotkała się najpierw z lekkim zdziwieniem ("Dlaczego śniadanie, a nie lunch lub obiad??"), ale potem została odebrana całkiem entuzjastycznie. W tym roku rodzina Mauryca sama się zaczęła dopytywać, czy w tym roku będzie powtórka. Tak będzie... Świąteczny brunch. Żeby wyjść im na przeciw, bo o porannych godzinach mogę zapomnieć. Skoro w tej rodzinie nikt nie idzie na Rezurekcję (o ile w ogóle wiedzą co to jest), ciężko oczekiwać, że zerwą się skoro świt, żeby wpaść do nas na rodzinne śniadanie. Ehh poganie... ;) 

Z tego przydługawego wstępu mogłoby wynikać, że Holendrzy praktycznie nie mają żadnych świątecznych zwyczajów. Ojj nie prawda! Jak do tej pory udało mi się zaobserwować trzy świeckie tradycje:
  1. Podobnie jak Boże Narodzenie, Wielkanoc również jest sezonem na gourmet (w innych krajach bardziej znane jako raclette). Elektryczny grill z kamienną lub metalową płytą grzewczą na środku stołu, mnóstwo małych kawałków przeróżnego mięsiwa, kilka warzywek, sosy, bagietka, wino i godzinne rozmowy podczas przygotowywania własnych mini porcji. Supermarkety już oferują całą gamę przeróżnych składników, gotowych już, żeby wrzucić na grill. 


  2. Dla holenderskich dzieci szczególną atrakcją w Wielkanoc jest polowanie na jajka! Rodzice wcześniej ukrywają w ogrodzie (tudzież w parku) jajeczka (najlepiej czekoladowe), żeby następnie ich pociechy mogły urządzić sobie poszukiwania. Zabawa te była mi wcześniej znana już z zachodnich (głównie amerykańskich) filmów, więc wielkiego zaskoczenia nie ma. Jednak sam pomysł sami przyznacie, że wydaje się przyjemny. 


  3. Podczas gdy w Polsce w drugi dzień Świąt wszyscy oblewają się wodą, Holendrzy masowo ruszają do lokalnej mekki... meblowej! W świąteczny poniedziałek większość woonboulevard, kompleksów handlowych sprzedających meble i wyposażenia wnętrz, jest otwarta i właśnie wtedy wiele osób planuje remonty, zakupy, rearanżacje mieszkań. Co kraj to obyczaj ;)
A Wy jak będzieci spędzać Święta w tym roku? Znacie może jakieś holenderskie zwyczaje związane obchodzeniemWielkanocy?

środa, 2 kwietnia 2014

Nie szukaj sobie wymówek, czyli jak znalazłam pracę

Stoimy na lotnisku przy bramkach, czekając na swój lot. Z konsternacją obserwujemy tłum ustawiający się w kolejce... Przecież każdy ma miejsce przypisane, to nie Ryanair, po co stać... Z tych jakże ambitnych przemyśleć wyrywa mnie nagle telefon.
- Cześć Justyna, chciałabym cię zaprosić do mojego zespołu w nowym dziale rezerwacji - słyszę w słuchawce.
Mauryc widzi jak twarz mi się rozjaśnia, uśmiech się rozszerza. Zaczyna pytająco kiwać do mnie głową. Ja  w odpowiedzi kiwam entuzjastycznie jak szalona. Mauryc czeka, aż skończę rozmawiać, po czym wstaje i otwiera szeroko ramiona. Już wie co się stało i że zaraz zacznę z radości skakać. I dokładnie tak robię. Właśnie dostałam nową pracę!

A jak to się właściwie stało? Szukałam w końcu dość długo. Znalezienie tej właściwej, satysfakcjonującej posady może się okazać nie lada wyzwaniem. A już szczególnie, jeśli jest się obcokrajowcem konkurującym z miejscowymi. Na ogół trzeba się czymś więcej wykazać, żeby się przebić. Dlatego po skończeniu NT2, zaczęłam kolejne kursy, żeby podnieść kwalifikacje. 

Długotrwałe rozsyłanie CV i odrzucanie potrafi nieźle demotywować. Z czasem zaczęłam coraz bardziej krytycznie czytać ogłoszenia i coraz wybredniej wybierać firmy. Wybrednie dlatego, że każde wysłane CV chciałam, żeby miało bardzo realistyczne szanse. Optymizm malał, kryteria rosły, a wymówki zaczęły się pojawiać. "Nie mam wystarczająco doświadczenia", "Mój holenderski jest za słaby", "Inne studia skończyłam...." i tak dalej. 

Na dwa tygodnie przed naszym wyjazdem rzuciło mi się w oczy ogłoszenie firmy, która bardzo mi się podobała już od dawna i którą obserwowałam na LinkedIn (portal obowiązkowy dla każdego poszukującego pracy). Posada brzmiała idealnie. Doskonale wpisująca się w mój profil. Pierwszy entuzjazm przyciszyły pierwsze wymówki: "Teraz będę składać podanie? Tuż przed miesięcznymi wakacjami?? Bez sensu... cały etap rekrutacji pewnie przypadnie na okres mojej nieobecności". Wątpliwości zaczęło kręcić się po mojej głowie. Musiałam jednak podzielić się znaleziskiem z Maurycem. I dzięki Bogu. 

Moja wspaniale wspierająca połowica kazała mi się nawet nie wygłupiać, siadać do laptopa i list motywacyjny pisać. Takiej okazji puścić mimochodem nie można. Choćby mnie nawet w kraju miało nie być, to spróbować trzeba. List napisałam, Mauryc przejrzał, przeanalizował i wysłałam. Odpowiedź przyszła ekspresowo, szybka korespondencja odnośnie mojej dostępności i dzień przed wylotem rozmowa kwalifikacyjna. 

I dostałam! W firmie, o której marzyłam. W nowym dziale ze świeżutkim zespołem. W międzynarodowym środowisku i branży, którą studiowałam. A tak mało brakowało, żeby przeszło mi to koło nosa. Także moi drodzy, wyciągnijmy wnioski i wymówek żadnych sobie nie wyszukiwać. Tylko ryzykować ;)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...