środa, 30 maja 2012

Białe złoto

Od wczoraj mamy zamontowany gaz, więc możemy w końcu gotować. Czekałam na ten moment od dwóch tygodni. Nie dla samego gotowania, ale dla możliwości przygotowania mojej nowej kulinarnej miłości. Białych szparagów.

Mamy właśnie szczyt sezonu na te warzywka, a są one niezwykle popularne w Holandii. Holendrzy uwielbiają je do tego stopnia, że nazywają białym złotem i uznają za królową warzyw. Ja również pokochałam je całym sercem, kiedy Maurycy przyrządził mi je rok temu. Podał je oczywiście w tradycyjny holenderski sposób, czyli z plastrem szynki, gotowanym jajkiem, polane masełkiem i oprószone lekko gałką muszkatołową. 


Jeśli są dobrze ugotowane wręcz rozpływają się w ustach. Cudowny delikatny smak... Jak to Maurycy określa: "Jakby anioły sikały ci na język". Jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało, zadziwiająco dobrze opisuje ów smak. Do tego są bardzo niskokaloryczne i niezwykle zdrowe. Mogłabym je jeść codziennie, szczególnie, że sezon na nie trwa tylko od końca kwietnia do późnego czerwca. Później białe szparagi są niedostępne. 

Obrane szparagi, gotowe do gotowania

Mój dzielny asperges-master 
Przez ostatni miesiąc na każdym targu czy w supermarkecie sprzedawcy zachęcali do zakupu szparagów. Restauracje powprowadzały specjalne sezonowe dania z tych warzyw, a przy drodze poza miastem roiło się od tabliczek i strzałek kierujących do gospodarstw rolnych oferujących asperges. Maurycy musiał ciężko zemną negocjować podczas weekendowych przejażdżek, bo ja chciałam się zatrzymywać przy niemal każdym rolniku :)

Przestudiowałam odrobinę Internet i zadziwił (a może rozbawił) mnie fakt, że większość źródeł podaje, że najpowszechniejszy sposób podawania tych delicji, to z ziemniakami i sosem holenderskim. Czemu mnie to bawi? Bo w Holandii nikt ich z owym sosem nie jada! A wydawałoby się, że nazwa zobowiązuje ;) Tutaj króluje sposób, który zaprezentowałam powyżej. Jako dowód mam książkę kucharską z tradycyjną kuchnią holenderską, która podaje identyczny przepis. Mało tego. Kiedy sezon się zaczął w Albert Heijn utworzyli promocyjny regał oferujący wszystkie wymienione przeze mnie składniki, ze szparagami na honorowym miejscu. 

Chodźcie do mamusi pyszności wy moje!

The white gold


Since yesterday we have finally gas installed, so we can cook again. I was waiting for this moment for two weeks. Not for cooking in general, but for possibility of preparing my recent foodie enchantment. The white asparagus. 

It's just a high season for these veggies in Holland and they are extremely popular here. Dutch people love them so much, they call them white gold and consider as a queen of all vegetables. I also fall in love with them since Maurice has prepared them for me a year ago. Of course he served asparagus in a traditional dutch way: with a slice of ham, boiled egg, melted butter and sprinkled with nutmeg. 


If they are cooked well, they are literally melting in your mouth. The wonderful, delicate taste... Maurice describes it as: "An angels peeing on your tongue". However weird it sounds, surprising, it's very accurate. Plus they are really low caloric and super healthy. I could it it everyday, especially that the season lasts only since end of April till late June. After that, you can't get them.

Peeled asparagus, ready to be boiled

My brave asperges-master 
During last month you could see people selling asparagus on every single market and supermarket. Some restaurants had a special seasonal menu with this deliciousness. Next to the road out of the cities, there was a lot of signs and arrows leading to the farms where they were selling asperges. Maurice had to negotiate with me all the time, cause I wanted to stop by every farmer we passed :)

I did a small reseach in the Internet and I got a bit surprised (or amused) with the fact, that most of the sources says, the most popular way of serving white asparagus is with potatos and Hollandais sauce. Why do I find it amusing? Because in Holland nobody eat them this way! Not with the sauce. And you would think, that the name commits ;) Here the typical way is to eat asparagus the way I mentioned before. As a proof I have a cook book with traditional Dutch cuisine and it says the same way. Even more... When the season started, in Albert Heijn they made a special promotional shelves with all the ingredients I named and asparagus took the place of honor. 

Come to mommy my delicious!

piątek, 25 maja 2012

Przeprowadzka!

Jak obiecałam, tak oto prezentuję Wam moją małą foto relację z przebiegu przeprowadzki i prac z tym związanych. Zdjęć z noszenia mebli i dobytku niestety nie mam, bo wysłano mnie rano na zakupy obuwnicze (cobym nie przeszkadzała), a jak wróciłam, od razu zaprzęgnięto do pracy wręczając jedno ze skrzętnie spakowanych przeze mnie wcześniej pudeł. Dzięki moim logistycznym przygotowaniom przetransportowanie wszystkiego poszło dość płynnie i zwinnie (również dzięki nieocenionej pomocy Jonasa). Ale wróćmy do pierwszych dni akcji "przeprowadzka".


Jak wspominałam w moim poprzednim poście, Portaal (firma odpowiadająca za mieszkania socjalne na rynku nieruchomości) kompletnie zniszczył nasz plan, zmuszając do położenia tapety z włókna szklanego przed pomalowaniem. Cholerstwo nie chciało współpracować za nic i szło nam to jak krew z nosa, mimo pomocy znajomych. W pewnym momencie utworzyliśmy coś na kształt produkcji liniowej, gdzie dwie osoby przygotowywały kolejne elementy tapety, ktoś inny kładł klej na ścianę i zaraz za nim podążała kolejna osoba pomagając ładnie wygładzić wielki, uparty arkusz. Praca zespołowa jak się patrzy...


Gdybyśmy urządzili konkurs w kładzeniu tapety, ja i Rogier zdecydowanie stanowilibyśmy najsłabszy zespół... Jakoś nam to nie szło, więc albo dzielono nas na odrębne zespoły, albo przydzielano do mniejszych zadań :D Cóż... nie da się być dobrym we wszystkim. 

Liczyliśmy, że malowanie pójdzie łatwiej... W końcu kupiliśmy papier wstępnie pomalowany (przez co sztywniejszy i trudniejszy w obsłudze). Zarówno producent, jak i obsługa w markecie budowlanym twierdzili, że jedna warstwa farby wystarczy. Cóż, powinniśmy od razu wiedzieć, żeby im nie ufać (tym bardziej, że jakimś cudem wyliczyli dwa razy mniejszą powierzchnię ścian, mając do dyspozycji te same dane co ja...). Skończyło się na codziennych wizytach w Gamma. Po kilku dniach potrafiłam tam znaleźć wszystko co nam trzeba, niemal z zamkniętymi oczami. A pomalować i tak musieliśmy dwa razy. Niektóre miejsca nawet trzy... jak mówiłam, nikt nie jest doskonały. Błędy się zdarzają. A Maurycy z zapałem maniaka wynajdywał każdą szczelinkę, każdy bąbelek powietrza pod tapetą i każdą plamkę nierówno położonej farby. Tłumaczyłam, że mieszkając w już uzupełnionym w meble mieszkaniu, nie będzie nawet tego widział, a odwiedzający nie będą tak bacznie studiować naszych ścian. Nie działało. Nie mniej jednak, po położeniu ostatniej warstwy farby efekt był bardzo zadowalający :)


W weekend pożegnaliśmy się z dotychczasowym mieszkaniem i wścibskim Miepem (przy okazji, zakręcone kocisko też się przeprowadza, bo jego właściciele kupili dom z ogrodem... trochę się obawiamy o pierwsze zderzenie puchatego domatora z prawdziwym kocim środowiskiem w nowym sąsiedztwie, gdyż w ciągu swojego całego życia nie miała nigdy do czynienia z innymi kotami). Zabraliśmy wszystkie rzeczy i spędziliśmy pierwszą noc w nowym mieszkaniu. Lodówka turystyczna pożyczona od teściowej w kącie, mikrofalówka, na środku salonu materac na rozciągniętej na gołym betonie folii i brak jakichkolwiek innych mebli... Ale na swoim. 

Pierwsza noc w kurniku
Bardzo stylowe połączenie, czyż nie sądzicie? ;)
Potem poszło już znacznie łatwiej i przyjemniej. We wtorek rano przyszła ekipa, położyła panele i... stał się cud: mieszkanie zaczęło wyglądać naprawdę jak miejsce, gdzie można mieszkać, a nie jak kemping rozbity na środku placu budowy. Zaczęłam znosić z piwnicy i rozpakowywać kolejne pudła, w środę przywieziono sprzęt AGD i telewizor, a my z Maurycym rozpoczęliśmy transportowanie od teściowej kanapy w kolejnych kawałkach. Jeden na dzień. Na chwilę obecną mamy połowę. Wielu rzeczy jeszcze brakuje, bo nie mieliśmy kiedy ich złożyć i czekają na swoją kolej (np. wielka szafa), a jutro planujemy upragnioną wycieczkę do Ikei :)
Za szafę nadal robią nam walizki ;)
Dziś korzystając z ładnej pogody zajęłam się moim zapasem doniczek, kupiłam ziemię i przeprowadziłam akcję wielkie wysiewanie! Oczywiście nie miałam zbyt wielkiego pojęcia co robię i trochę żałowałam, że nie odziedziczyłam po rodzicach zacięcia ogrodniczego, ani nie przyglądałam się nigdy uważniej, kiedy mama siała roślinki lub rozsadzała. Ja walczyłam z ziemią i upałem, a Maurycy asystował w instalowaniu telewizji i internetu. 



Teraz możemy wreszcie egzystować całkiem normalnie i naprawdę cieszyć się mieszkaniem, słońcem i zdrowymi obiadkami na balkonie. Portaal jakoś przeoczył zamontowanie kurka od gazu (zrobią to w przyszłym tygodniu), więc nie mamy jak gotować, pozostają nam sałatki i mini grill-toster :) 


Tak oto znów mogę zająć się blogowaniem, a Maurycy niczym mały chłopiec cieszy się z nowego telewizora ;)

Moving!

As I promised, here it is: our little photostory about moving and the whole works with finishing the appartment. I don't have any pics from transporting the furniture, cause I've been sent in that morning to do the shoe-shopping (probably so I won't disturb them) and when I came back I was handed one of earlier prepred by myself big boxes and forced to work. Thanks to this logistic solution with packing, everything went quite smooth and easy (also thanks to Jonas's help). But let's go a bit earlier to when the whole "moving" action started.


I already mentiond in my previous post, that Portaal (a company providing social houses) has completly ruind our plan, forcing us to put the fiber glass wallpaper before we could start painting. This damn paper was not cooperating with us and the whole process was the most annoying, frustrating and difficult part, though we had our friends to help. In some point we manufactured our work and two poeple (including me) were cutting the right pieces of paper, someone else was putting glue on the wall and the other one was helping to put the paper and smooth it. Perfect team work....


If we'd have a contest "Who's the best in putting the wallpaper", a team made by me and Rogier would definitelly loose. Somehow we didn't manage to do it well and others had to fix our mistakes :D That's why they sent us to do some smaller jobs or put in different teams. Well... nobody's perfect.

We were hoping that the painting is gonna go faster... After all, we bought already pre-painted paper and both producer and the stuff in a building market told us, that one layer should be enough. Well, it wasn't. I'm not gonna believe in any of these commertials, where the couples are removating the house and painting walls so smoothly, happily and not don't within one hour! Never more... reality doesn't look like that (unless you have God knows how much time and money to waste). Somehow the guy selling us paint counted half smaller surface of our wall than me, though he had same data as me. Because of that we ended up visiting the store everyday. And we still had to paint it twice to get satisfing results. Some of the places even three times! Mistakes happens. And Maurice was spotting all of them like Sherlock Holmes! Each little line, tiny bubble unsed the wallpaper, each spot of paint not covering the wall evenly. i was trying to explain him, he's not gonna see it in the appartment filled with furniture and none of our visitors is not gonna be studying our wall with such a passion. It didn't work and he was getting a bit paranoid. Luckly, after putting the last layer of paint, the final effect was very good :)


In a weekend we said goodbye to our previous place and peeping Miep (which is also moving by the way and now the excentric cat is gonna have the garden to play since it's owners have bought a house... we are only worried about her first meeting with the cat society cause till now, she has never met any other cats). We took all our stuff and could finally spend the first night in our new hen house. With Maurice's mom's camping fridge in a corner, microwave and a mattress in a middle of the living room on big piece of foil, cause we didn't have floor yet. No furniture, Internet, but at least in our own place.

Our first night in the hen house
Very stylish combination, don't you think? ;)
Later it was already way easier. On Tuesday they came and put the floor... and a miracle happened: our appartment really started looking like a nice, cosy place where people live and not like a campsite in the middle of a construction works area! I started bringing boxes from the basement and unpacking. In Wednesday our kitchen equipment and TV was delivered and we decided to bring first parts of sofa from his mom. One piece per day. Now we have a half of the sofa :) There's still a lot of things missing, cause we didn't have time yet to build it (big closet from Ikea) or install it, but tomorrow we're planning another trip to Ikea and complet our huisje
Our suitcases still function as our closet ;)
Today the weather was very nice, so I bought a bag of soil, prepared my pots and organized the Big Sowing! Of course I had no clue what I was doing and started regreting I never payed enough attention to my mom's gardening hobby. I was fighting with the soil and Maurice was assisting with instalation of TV and Internet.



Now we can finally live here quite normally and really enjoy our space, sun and healthy dinners on a balcony. Portaal somehow did not install gas tap, so we still can't cook. Only fresh salads and meat from mini grill-toster :) With this weather feels quite medditerranean. 


So I finally can keep bloging again while Maurice enjoys his new precious TV  ;)

czwartek, 24 maja 2012

Sunny days arrived


I'm back! I'm really sorry for such a long break and not informing about our improvments with the moving, but since Saturday till today I had no Internet at all. And I was quite busy with making our hen house look like it was ment to be. We finally almost (!) finished. I promise the photostory and the details are gonna appear here before the weekend.

It was a tough job with the moving and the damn walls. However now, looking at it I feel so proud of our place and effect of our work. Meantime the summer came to Neverland. Another reason to be happy, isn't it? The only problem is, that our balcony is on the south and during a day I just can't stand  being there. It's way to hot and stuffy. Like in Africa! Hehe, look at me all whining... when it was raining I didn't like it, now it's sun and I'm still complaining? What a woman! ;) Luckly the evenings are long and very warm (the sun goes down around 10 pm, so it's enough time to relax). 

I love this forecast!
People are trying to catch the sun and occupy the parks in mass. Today I've even see from a train some people swimming in a Waal river. I did envy them a bit of this cool, wet refreshment, so on my way back home I bought a box of fruity sorbet ice-cream. Hell yeah, why not! We have the fridge with a freezer since yesterday, so I can finally store these cold treats. 

Now time go do some homework and catch up with befriended blogs. I wonder what was happening during this week... ;)

Tyle słońca w całym mieście

Powróciłam! Przepraszam Was bardzo za tak długą przerwę i brak relacji z postępów przeprowadzki, ale od soboty do dzisiaj byłam kompletnie odcięta od internetu. I dość solidnie zapracowana z doprowadzaniem kurnika do oczekiwanego stanu, który prawie (!) już osiągnęliśmy. Obiecuję, że fotorelacja i szczegóły ukażą się jeszcze przed weekendem. 

Naharowaliśmy się nieźle z tą przeprowadzką i cholernymi ścianami, ale teraz patrząc na nasze włości duma mnie rozpiera. W między czasie prawdziwie letnia pogoda zawitała do Nibylandii, co jeszcze bardziej cieszy moje serce. Jedyny problem, że balkon mamy od południa i w ciągu dnia po prostu nie jestem w stanie tam wysiedzieć. Gorąco jak w Afryce i do tego duszno. No i masz... deszcz był, to narzekała, słońce świeci, to dalej marudzi... Co za baba ;) Na pocieszenie pozostają długie i ciepłe wieczory (słońce zachodzi tu około 22:00, więc czasu jest sporo ;) 

Aż miło popatrzeć na taką prognozę pogody :)
Ludzie masowo wylegają na słońce i okupują parkowe trawniki. Dziś z pociągu widziałam nawet grupki kąpiące się w rzece Waal. Trochę im pozazdrościłam tej mokrej ochłody, więc w drodze powrotnej do domu zaopatrzyłam się w pudełko lodów owocowych. A co, lodówka z zamrażalnikiem od wczoraj w końcu jest, to mam gdzie przechowywać zimne smakołyki. 

Teraz pora odrobić lekcje i nadrobić zaległości blogowe. Ciekawa jestem co to się przez ostatni tydzień działo na moich zaprzyjaźnionych blogach... 

wtorek, 15 maja 2012

Gluing the walls

Got it! We finally have the keys to the new hen house! We got them yesterday. Unfortunately there were also few unpleasant surprises waiting for us.

Basicly we've spent last few weeks on brain storm and planning the whole moviwng. We had a perfect plan! The apartment was supposed to be finished within the week, the furniture and kitchen equipment delivered and installed, so on the Sunday afternoon we'd be sitting on our big sofa in a soft light of the sunset, drinking delicious wine and celebrating The New Beginning. But it's not gonna happen. Our plan crumbled like a house of cards!

First of all, it appeared that some of the walls are made of different materials and we shouldn't just paint it, cause they can start cracking and it's not gonna look aesthetic. To be honest, I've noticed that some are already cracking a bit under the ceiling. Now, first we have to put some kind of glass fiber wallpaper and than we can paint. It's driving us mad, because:

  • we had to go back to the shop and return the background paint, we already bought
  • buy these damn rolls of wallpaper and a glue, which means raising costs
  • time of preparing the walls is gonna be longer now, because of that
The set of a young hanger-painter ;)
Meanwhile we had to contact with the store, where we bought the kitchen stuff and TV and exchange an overlap we ordered, because - guess what - we need a different one! The whole apartment has a good ventilation system and we cannot have an overlap with an engine inside (or whatever it is that overlaps can have). All we need is an "airsucker". 

The last news was an icing on our cake of dissaster. The really cherry on a top. The guy that was supposed to put our floor forgot to write down the date we agreed for and... made an appointment with someone else on that day! Kill me now, but how can this be even possible? Now we have to change the whole plan and reschedule all. 

We didn't want to waste more time, so we started works and primed the walls for the wallpaper. We had completly no clue what we are doing, so we were just following the instructions they gave us in a building market. Like children in a fogg we were "painting" the walls with a glue mixed with water. Looking at eachother from time to time with a question: "You think we're doing it right?" 

The view from a window with a nice dutch accent on a background
After all it's not gonna be that bad. The floor is gonna come after the weekend, kitchen will be delievered around Tuesday. At least we don't have to rush with the walls and do it carefully and well, so they'll be nice and smooth. It means we're gonna have to live for few days with no floor and sleep on a mattress put on foil. We're gonna have to be "cooking" with the microwave and grill-toster. No TV, no Internet. But at least in our own hen house! :)

I love the red brick of our building!

Klejowanie ścian

Mamy! Mamy już klucze do nowego kurnika! Odebraliśmy wczoraj. Niestety czekało na też kilka niemiłych niespodzianek. 

Generalnie przygotowując się do przeprowadzki, ostatnie tygodnie poświęciliśmy na burzę mózgów i planowanie. Mieliśmy plan idealny! W przeciągu tygodnia mieszkanie miało zostać wykończone, meble i sprzęty kuchenne dostarczone, tak że w niedzielę popołudniu siedzielibyśmy sobie na wielkiej kanapie w świetle zachodzącego słońca i popijali wyśmienite wino, świętując w ten sposób Nowy Początek. A tu bach! Nasz misterny plan rozsypał się niczym domek z kart. 

Przede wszystkim okazało się, że ściany w mieszkaniu są z różnych materiałów i nie powinniśmy ich jedynie pomalować, bo mogą popękać i będą nieestetyczne. Swoją drogą, niektóre z nich zaczęły już delikatnie pękać pod sufitem. Musimy najpierw położyć na nie coś w rodzaju tapety z włókna szklanego i następnie dopiero to możemy pomalować. No i szlag nas trafia, bo:
  • musieliśmy wracać do sklepu oddać farbę gruntującą
  • kupić cholerne rolki włókna i klej, co oznacza większe koszty
  • czas "obróbki" ścian się wydłuży, przez kładzenie "tapety"
Zestaw młodego tapeciarza ;)
Po drodze musieliśmy skontaktować się ze sklepem, gdzie kupiliśmy sprzęt AGD i wymienić zamówiony przez nas okap, bo się znowu okazało, że zły zaplanowaliśmy. W całym mieszkaniu mamy zamontowany system wentylacyjny, więc okap musi być bez silnika (czy co to tam ma wewnątrz). A więc wymiana na "zasysacz".

Ukoronowaniem zniszczenia naszego arcydzieła, była informacja, że gość, który będzie kładł nam podłogi nie zapisał sobie dnia, na który się umawialiśmy i... zarezerwował go komuś innemu. I cały plan w łeb! Wszystko trzeba pozmieniać i poustalać nowe terminy. 

Nie chcąc tracić więcej czasu, wzięliśmy się wczoraj do pracy i zagruntowaliśmy ściany pod tapetę. Nie mieliśmy bladego pojęcia co robimy, więc kierowaliśmy się instrukcjami jakie przekazali nam w markecie budowlanym. Jak dzieci we mgle mazaliśmy wałkami i pędzlem po ścianach, rozprowadzając roztwór kleju do tapet z wodą. Co jakiś czas spoglądając na siebie pytająco: "Chyba dobrze to robimy, co nie?" 

Kojący widok z okna, z holenderskim akcentem w tle
Koniec końcu nie będzie tak źle. Podłogę położą nam po weekendzie, a AGD dostarczą około wtorku. Przynajmniej nie musimy się spieszyć ze ścianami i możemy poświęcić im wystarczająco uwagi, żeby wszystko było ładnie i gładko. Oznacza to także, że przez parę dni będziemy mieszkać bez podłogi i spać na materacu rozłożonym na folii, a jedzenie przyrządzać w mikrofalówce i grillu-tosterze. Bez telewizji i Internetu. Za to w swoim własnym kurniku! :) 

Uwielbiam czerwoną cegłę z elewacji naszego budynku!

piątek, 11 maja 2012

Greetings from Under-An-Umbrella

It's gonna be about the weather. And I'm gonna be complaining. What, I can! Especially that it drived me mad, when I see the weather forcast and 28 degrees in Poland, while here it's pathetic 16 degrees. Where's the spring, I'm asking? If not counting these two weeks before Easter plus Queensday, there's nothing to be happy about. It's a bit depressing, cause I heard that the summer in Holland is even worse and more rainy than the spring.

For the whole last month of my school I was so lucky to have a nice (or at least dry) weather in the mornings. But it couldn't last forever, otherwise it wouldn't be the dutch way :P Today, exactly in a middle of road to the university I was caught by rain. And since my jacket does not have a hood, by the time I reached the school, my mascara was gone. At least it was not on my eyelashes anymore. I had to fixmyself quickly,removing the black dots from my eyelid and I was happy I don't use much make-up. in this country it's useless. Doing the make-up and your hair is a complet waist of time. At least when your cycling. It's a bit comforting to see, I wasnot the only one who got wet. And of course it wasn't for the first time in genral. 

I wanted the Netherlands, so now I have. And I have to admit, that the weather here is very mean. I can get used to idea, that it's raining a lot, but why does it has to be so surprising? How many times did it start to rain just before my train arrived to the station I leave? Another thing, if I already know that I'm gonna get wet, let it rain for good and not stop just before I'd reach my destination/ house. Once I decided to wait. I was waiting, waiting and it didn't look like it's about to stop at all. So I jumped at my bike, got vet within few seconds and... it stoped before I rode 300 meters. Yesterday when we wanted to go to the gym with maurice, of course it started to rain. And stoped 2 minutes after we got there. That's just pure mean. 

To make the whole set with the rain, we also have a wind. It blows almost always. More or less but it blows. And always in the opposite direction that you're moving. Going th school, I went against the wind. On a way back (going the other directions) I was still against the wind. The fact that between these two trips was a 4-hour break doesn't matter. Even if it would be 15 minutes, the rule would still be the same. Against the wind. One of the characteristics of the dutch wind. Especially annoying when up the hill ;) 

Well... that was my complain. Now I feel better. So all of you people in Poland, enjoy your sunny may weather, cause it's gonna end soon. The cold air from above the Netherlands is coming! :D 

Pozdrowienia spod parasola

Będzie o pogodzie. I będę narzekać. A co, wolno mi! Szczególnie, że szlak mnie trafia, jak widzę na mapie pogodowej 28 stopni, a u nas marne 16 stopni. I deszcz. Gdzie ta wiosna pytam? Nie licząc może ze dwóch tygodni jeszcze przed świętami plus Queensday, to nie ma się czym zachwycać. Co trochę mnie przytłacza, bo ponoć lato jest w Holandii jeszcze gorsze i bardziej deszczowe niż wiosna. 

Przez ostatni miesiąc szkoły jakoś szczęśliwie udało mi się trafiać na ładną pogodę z rana (a przynajmniej suchą). Passa ta nie mogła jednak trwać wieczność, bo byłoby to jakoś tak nie po holendersku :P Dziś dokładnie w połowie drogi złapał mnie deszcz, a że moja kurtka kaptura nie posiada, to zanim dotarłam na uniwersytet, po moim tuszu do rzęs pozostał głównie wspomnienie. Na rzęsach bynajmniej już go nie było. Szybko ogarnęłam się ścierając czarne kropeczki z powiek i w duchu cieszyłam się, że maluję się bardzo delikatnie. W tym kraju nie opłaca się tracić czasu na misterny makijaż i układanie włosów. Bynajmniej nie, jeśli poruszasz się rowerem. Na pocieszenie, nie ja jedna zmokłam. Nie pierwszy raz też zresztą. 

Zachciało mi się Holandii, to mam. Krainę deszczowców. Muszę przyznać, że pogoda tu jest strasznie złośliwa. To że pada to jeszcze przeboleję, ale czemu tak z zaskoczenia? Ile to już razy zaczynało lać, tuż zanim mój pociąg dojechał na stację, na której wysiadam? Skoro już wiem, że i tak zmoknę to niechże sobie pada, ale złośliwiec przestaje jeszcze zanim dotrę na miejsce/do dom. Kiedyś uznałam, że przeczekam. Czekałam, czekałam i nic nie zapowiadało się, żeby miało przestać. Więc wskoczyłam na rower, zmokłam doszczętnie w kilka sekund, a deszcz skończył się, zanim przejechałam 300 metrów. Wczoraj kiedy wybieraliśmy się z Maurycym na siłownie, oczywiście zaczęło lać. Przestało w dwie minuty po naszym dotarciu do celu. Złośliwość.

Do kompletu z deszczem mamy jeszcze wiatr. Który wieje niemal zawsze. Słabiej lub mocniej ale wieje. I to zawsze w przeciwnym kierunku niż ty się poruszasz. Do szkoły jechałam pod wiatr. Wracając (w przeciwnym kierunku) dalej byłam pod wiatr. Fakt, że między jedną, a drugą podróżą miałam 4 godziny przerwy nie ma znaczenia. Gdyby to było 15 minut, dalej ta zasada by się sprawdzała. Ot specyfika niderlandzkiego wiatru. Szczególnie upierdliwa, jeśli jedziesz pod górkę ;)

Noo... ponarzekałam sobie i już mi lepiej. Cieszcie się tam w Polsce z tych waszych majowych upałów, bo wkrótce i to się Wam ukróci. Fala powietrza znad Holandii nadciąga :D

wtorek, 8 maja 2012

The Neverland on facebook

So it happened. Our little Neverland finally got on facebook. Between studying for tomorrow test, packing our stuff before the moving and gossips with friends via facebook (of course), I decided to start a fan page of this blog. 

I hope you're gonna like it and it's gonna help you with checking what's new. I'm also gonna have finally an oportunity to share with you same news, pictures and "brilliant" thoughts. I wanted to do it so many times, but these things were never big or important enough to write the whole post about them. Now you will find them on facebook.

Nibylandia na facebook'u

No i stało się. Nasza Nibylandia doczekała się swojego miejsca na facebook'u. W przerwach miedzy nauką do jutrzejszego testu, pakowaniem naszego dobytku przed przeprowadzką i plotkowaniem z koleżankami via facebook (oczywiście), postanowiłam założyć fan page. 

Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu i ułatwi przeglądanie aktualności. Przy okazji będę mogła podzielić się jakimiś drobnymi niusami, zdjęciami lub "złotymi" myślami, których często mi się wiele zbierało, ale nie były wystarczająco duże lub istotne, żeby poświęcać im osobny post. 

piątek, 4 maja 2012

How to make a random child happy in few minutes


The answer is wonderfully simple. And no, I don't mean clicking on some banners, sending text messages nor joining charity. Making happy in this point is on a different level. All you need to do, is to go to the closest Albert Heijn. Again, I'm not talking about buying products, that give part of their income for to good case. I'm not saying it's bad, it's actually very good exaple to follow. However today I'll be writting about bringing the instant and direct happiness. How does it work?

It's so simple: you go to the shop. You buy what you need in this moment, cause the fridge is getting empty or you're gonna prepare it for dinner, or just because-you-want-it. That's the best reason. Next, you stand in a line, pay for your food and take your stuff home. The lady by the counter is gonna ask you just before you leave if you want "mini". You respond, that sure, you do. You're heading the exit with your groceries and tiny thing packed into green plastic bag. You don't even see them yet, but you already hear the chorus of the innocent voices asking "Heb je een mini, vrouw?"(Do you have a mini, miss?). You throw the little object into the enthusiastic crowd that reaches to your waist and with this gesture you make it possible for yourself to go through. The children split as the Red Sea in front of Moses. And they are sooooo happy after unpacking the green plastic bag. So children are happy, you have your groceries and go back home feeling you did something nice to someone else. It doesn't cost you a thing and there are ALWAYS some children in front of the supermarket. 

Now quick explanation. Albert Heijn is celebrating its 125 years of existance. That's why they started a new "entertainment" action. They have this kind of actions almost all the time and one is more grotesque than another, for example hamster bingo. Now, with every 15 euro spent, you get a "mini". Some products give you extra "minis". Basicly it's a tiny plastic version of one of the 52 most popular products that Albert Heijn offers. For instance: tiny can of coke, mini package of hagelslag, plastic apple, banana or mini Nivea cream. That's not all... in a supermarket you can buy a toy cash register, counter, shelves and the whole toy shop equipment. While you already have your own shop, you can trade with mini products with your mom, dad, siblings or other children. They even have fake plastic money. 

I actually started thinking, that maybe I should start collecting these minis and become "a aunt of a year". After all, playing the shop with grandparents is lately one of the favorite games of Nathalie :)

Jak uszczęśliwić obce dziecko w parę minut

Odpowiedź jest cudownie prosta. Nie, nie mam na myśli żadnego klikania w banery, wysyłania sms'ów czy przyłączania się do akcji charytatywnych. Uszczęśliwienie, o którym myślę jest dużo bardziej prozaiczne. Wystarczy pójść na zakupy do najbliższego Albert Heijn. I ponownie, wcale nie chodzi mi o kupowania produktów, z których część dochodu wspiera szczytne cele, ani o zostawianie datków przy kasie/wyjściu,gdziekolwiek. Nie mówię, że są to złe rzeczy, wręcz przeciwnie. Dziś natomiast piszę o uszczęśliwianiu, które działa bezpośrednio i natychmiastowo. Jak to działa?

Mianowicie: idziesz do sklepu. Kupujesz to czego akurat potrzebujesz, bo w lodówce robi się pustawo, bo zaraz będziesz to przyrządzać na obiad, bo takie masz widzi-mi-się. Idziesz do kasy, płacisz, zabierasz swoje zakupy do domu. Pani w kasie przed odejściem zapyta cię, czy chcesz "mini". Odpowiadasz, że a i owszem, chcesz. Z siatką zakupów i małym przedmiocikiem w zielonej foliowej torebeczce zmierzasz do wyjścia. Tam słyszysz już z daleka "Heb je een mini, vrouw?" (Czy ma pani mini?) wypowiadane niewinnymi głosikami. Rzucasz ów mini przedmiocik w rozentuzjazmowany tłum (również w wersji mini) sięgający ci po pas, tym samym zapewniając sobie swobodne przejście. Dzieci rozstępują się niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. A ile radości mają po rozpakowaniu folii! Dzieci się cieszą, ty wracasz do domu z poczuciem spełnienia przyjemnego uczynku. Nic cię to nie kosztuje, a jakieś dzieci ZAWSZE czekają przed sklepem.

A teraz szybkie wytłumaczenie. Z okazji 125-lecia Albert Heijn, sieć wypuściła nową akcję "rozrywkową". Takie akcje ma niemal co chwilę, jedne bardziej groteskowe od kolejnych, np. chomikowe bingo. W tej chwili za każde wydane 15 euro (niektóre produkty dają dodatkowe "mini") możesz dostać "mini", czyli plastikową pomniejszoną atrapę jednego z 52 najpopularniejszych produktów dostępnych w sieci supermarketów. Na przykład mini puszeczkę coli, mini pudełeczko hagelslag, plastikowe jabłuszko, banana, mini krem Nivea. Dodatkowo sklep ma w swojej ofercie zabawkowe kasy, lady i całe wyposażenie mini sklepu do zabawy. Mając już swój sklep, możesz handlować mini produktami z mamą, tatą, rodzeństwem czy innymi dziećmi. 

Może powinnam jednak zacząć zbierać "mini" i zostać ciocią roku, bo zabawa w sklep z dziadkami, to ostatnio jedna z ulubionych zabaw Natalki :)

środa, 2 maja 2012

A flea market in orange colors

Just as we planned, on Monday morning we went for a big "hunting". I forced Maurice to get up early (at least early for us), we took our second-hand bicycle and we rode to the biggest park in Nijmegen. On a way we were passing a lot of other people, all going the same direction and with the same purpose - shopping! 

That's barely a small part of the flea market in the Goffertpark
The area of the Goffert park is almost 83 hectares and on Koninginnedag it's changing into a biggest flea market I have ever seen in my whole life. Hundreds of stalls, thousands of people, buzz, laugh, bargaining, countless amount of different objects... mini coffee cups, colorful pencils, toys, lamps, vases, pots, hundreds of cloths, coffee tables, closets and sofas! Anything you can imagine. And all of it in bright orange color! i was so excited going from one stall to another, checking the stuff they offer, asking for the price (in dutch!) and adding another kilograms of my purchase on the tireless (though already a bit overloaded) arms of Maurice. Besides it wasn't only me who was buying. We were both debating over decorations for our new hen house

A family selling their stuff, all wearing orange ;)
A traditional dutch accent
A park street filled with people and stalls
Justine happy with her new house decorations
The weather was brilliant. Number of people all the time increasing. The green of grass and trees was mixing with the orange of cloths and gadgets. Everyone was trading with anything possible. The whole families were stittingon the mats filled with things they wanted to sell. Meanwhile nobody was interested with buying, they were sunbathing, relaxing, preparing food, they brought with them in baskets.Some were advertising aspecial orange cupcakes they baked for this day. With orange topping, in orange papers. Children, especially girls were really inventive and creative. Anyone who knew how to play on any music instrument, were showing off his/her music skills. A group of girls prepared a choreography for one of most popular lately brazilian songs. They were selling toys, their own baked pastry. I stoped by three little girls offering a small painting of an orange crown or a dutch flag on your face for 50 cents. I couldn't refuse it.


A poster advertising this arty service ;)


It's easy to get hungry or thirsty with all this shopping, but many were prepared also for this. You could buy home-made turkish snacks, delicious samosas with veggies and meat, broodjes Unox (kind of hot dog bun with saussage), sweets, can sodas... There was a whole line of trailers with snacks and fast food. Dutch, asian, middle-eastern... all kind of food. I finally had an opportunity to try the famous, loved by Dutch nation poffertjes, which are tiny, fluffy pancakes, lavishly covered with powder sugar. Of course I also couldn't resist the candy floss (I wouldn't be myself if I'd not get it!). 


We were surrounded with all different languages. You could even have a feeling like you're for example in Turkey. A wonderful mix of nations, cultures and everyone in briliant moods. Maurice kept repeating me, that I'm a collector, looking at the things we bought. Well, it's hard to stop! It was soooooo cheap. Only his rational voice and the idea that we have to carry all of it home did stop me from a well known "shop till you drop!". And that was the beginning of my first celebration of the Queensday ever :)

wtorek, 1 maja 2012

Pchli targ w odcieniach pomarańczy

Tak jak zapowiadałam, wczoraj rano wybraliśmy się na wielkie polowanie. Zwlekłam Maurycego na siłę z łóżka, wskoczyliśmy na nasz rower z odzysku i pognaliśmy do największego parku w Nijmegen. Po drodze mijaliśmy oczywiście dziesiątki innych ludzi zmierzających w tym samym kierunku i dokładnie tym samym celu co my - zakupy! 

Zaledwie mały fragment pchlego targu w Goffertpark
Park Goffert zajmuje powierzchnię prawie 83 hektarów, a w Koninginnedag zamienia się w największy pchli targ jaki do tej pory widziałam. Setki stoisk, tysiące ludzi, gwar, śmiech, targowanie się, niezliczone ilości przedmiotów od mini filiżanek, kredek, zabawek, poprzez lampy, wazy, wazony, setki ubrań, po całe szafki, stoliki i kanapy! A wszystko to w barwach wściekłej pomarańczy. Niesamowicie podekscytowana chodziłam od stoiska do stoiska, pytałam o ceny (po holendersku!) i dokładałam kolejne kilogramy nabytków na niestrudzone (choć już nieco przeciążone) ramiona Maurycego. Zresztą nie tylko jak kupowałam. Oboje debatowaliśmy nad dekoracjami do naszego nowego kurnika. 

Handlująca rodzinka, wszyscy na pomarańczowo

Tradycyjny holenderski akcent

Parkowa ulica przepełniona tłumem i straganami

Justine zadowolona z nowych nabytków
Pogoda dopisała. Tłumy szturmowały. Zieleń trawy i drzew przeplatała się z oranżem ubrań i gadżetów. Każdy handlował czym mógł. Całe rodziny siedziały na matach wypełnionych przedmiotami na sprzedaż, opalali się, wyciągali koszyki z jedzeniem. Niektórzy zachęcali do kupowania babeczek, które upiekli specjalnie na ten dzień. Oczywiście barwione na pomarańczowo, w pomarańczowych papilotkach. Dzieci, a szczególnie dziewczynki wykazywały się niesamowitą kreatywnością i przedsiębiorczością. Kto umiał grać na dowolnym instrumencie, dumnie prezentował swój talent muzyczny. Grupka dziewczynek przygotowała choreografię do jednej z najpopularniejszych obecnie brazylijskich piosenek. Sprzedawano zabawki, własne wypieki. Zatrzymałam się przy trzech dziewczynkach oferujących namalowanie na twarzy małej pomarańczowej korony lub flagi Holandii za 50 centów. Nie mogłam sobie/ im odmówić. 


Plakat reklamujący artystyczną usługę ;)


Dla spragnionych i zgłodniałych zakupoholików wiele osób przygotowało małe co nie co. Można było kupić tureckie przysmaki, przepyszne samosy nadziewane warzywami i mięsem, bułeczki z kiełbaską, słodycze, napoje w puszkach... Cały szereg przyczep z przekąskami i fast foodami. Holenderskie, azjatyckie, bliskowschodnie... Wreszcie miałam okazję spróbować słynnych, uwielbianych przez Holendrów poffertjes, czyli maleńkich, mięsistych naleśniczków, hojnie posypanych cukrem pudrem. Nie mogłam sobie też odmówić waty cukrowej (nie byłabym chyba sobą!). 


Ze wszystkich stron słychać była przeróżne języki. Na dobrą sprawę można było odnieść wrażenie, że jest się np. w Turcji. Cudownie międzynarodowa mieszanka, wszyscy w znakomitych nastrojach. Z wielką trwogą odkryliśmy, że mamy w sobie coś ze zbieraczy. Ciężko było oderwać się od kupienia kolejnej rzeczy. Jedynie zdrowy rozsądek i świadomość, że musimy te naręcza dotaszczyć do domu powstrzymała nas od przysłowiowego "Shop till you drop!". Tak oto wyglądał początek mojego pierwszego w życiu świętowania Dnia Królowej :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...